Z pierwszych głosów o "Ogniem i mieczem".

Bolesław Prus

Stanisław Tarnowski

Józef Ignacy Kraszewski

Zygmunt Kaczkowski

Bolesław Prus
TŁO HISTORYCZNE "OGNIEM I MIECZEM"

Dawne to dzieje, ale trudno o nich myśleć bez bólu. Zbytecznym byłoby dodawać, że w tym kopaniu grobu dla ojczyzny, który już był widocznym za Jana Kazimierza i wcześniej, rej wodzili magnaci. Oni przekupywali szlachtę na sejmach, oni politykowali z obcymi mocarstwami, oni swymi jurgieltnikami obsadzali wszelkie urzędy, oni później takiego Czarnieckiego nie dopuścili do hetmaństwa, choć genialny ten wojownik "dał wolność ojczyźnie, a koronę królowi".
Swoją drogą Władysław IV gotował się do wojny z Turcją. porozumiał się z Moskwą, z posłem weneckim, z papieżem, a najważniejsze: postanowił wskrzesić wojsko kozackie i - hetmanem morskim mianował Bohdana Chmielnickiego.
Gdy na tajnej konferencji u króla Chmielnicki żalił się na prześladowanie, Władysław uderzył ręką w pałasz i zawołał: "A nie maszże to szabli u boku?..."
Są wielkie podejrzenia, że król, widząc straszną chorobę Rzeczypospolitej i własne poniżenie, myślał o zamachu stanu i że Chmielnickiego chciał użyć za jedno z narzędzi. tak przynajmniej sądziła ówczesna opinia publiczna, tak mówiono na sejmach, tak między Kozakami.
Dodać trzeba, że cała ówczesna magnateria paraliżowała wojnę z Turcją, nawet z Tatarami.
Kiedy Chmielnicki wrócił na Ukrainę od króla, był już tak niebezpieczny, że zaczęto godzić na jego życie. Widząc, że wojna idzie w odwłokę, że mu grozi śmierć, że spetany król nie uratuje już ani jego, ani Kozaczyzny, Chmielnicki uciekł na Niż i począł ściągać zbrojnych. Wówczas hetman Potocki postanowił napaść go. Daremnie Władysław pisał dwa listy błagające hetmana, aby nie zaczepiał Kozaków; zuchwały panek, zachecony niewątpliwie przez innych i mając w rezerwie Wiśniowieckiego, rozpoczął wojnę, w której okazał najzupełniejszą nieudolność jako wódz, i śmiertelnie ranił Rzeczpospolitę.
Jaki obrót wzięłaby nieszczęsna awantura, gdyby żył Władysław? - trudno przewidzieć. Chmielnicki bowiem, pomimo związku z Tatarami, wciąż głosił się jego wiernym sługa. Na nieszczęście, król nagle zmarł; nie w porę dla ojczyzny, w samą porę dla magnatów, którzy bodaj czy nie zlękli się słów: "Zaprawdę, dojadę z wami do czegoś dziwnego..."
Oto jest szkielet potworu, nazywającego się wojną kozacką. Materiały do niej tkwiły we wszystkich klasach, we wszystkich stosunkach Ukrainy; ogromna armia była gotowa; magnaci i szlachta wciąż wygrywali jej pobudkę; wodza wskazał sam król; hetman Potocki podpalił ogień, a ks. Wiśniowiecki, o ile mu tylko pozwalały jego duże zasoby, jeszcze większe okrucieństwo, a bardzo ograniczone zdolności i miłość kraju - o tyle płomień podżegał.
Tych jednak konturów nie widzimy w powieści Sienkiewicza. Wymalował on tylko cyferblat zegara, ale kołek i sprężyn nie pokazał; z tego zaś, co mówi Skrzetuski z Chmielnickim, można by wnosić, że tych sprężyn albo nie dojrzał, albo nie uznawał.
W jego powieści nie widzimy ani wyzyskiwanego ludu, ani pogardzonych popów, ani weteranów, rozpamiętywających czasy sławy i równouprawnienia pod sztandarami Rzeczypospolitej. Nie widzimy ani chciwych grosza panów i panków, ani zgrai Żydów-oficjalistów, ani Żydów, podsuwających nowe plany wyzysku lub wyzyskujących na własną rękę. Nie widzimy tych, których bito, którym zabierano fortuny, żony lub córki. słyszymy tylko kiedy niekiedy lekkie wzmianki.
Tymczasem rzeka nienawiści kozackiej złożyła się z tych właśnie kropelek i strumyków. Te kropelki i strumyki odbijały w sobie całą sprawę z różnych punktów i one to, nie jakaś masa pijana i bezimienna, zalewały dwory, znosiły szczupłe wojska Rzeczypospolitej. Znaleźć je zresztą można i w znacznie późniejszych czasach.

"Kraj" 1884

[powrót na początek strony]

Stanisław Tarnowski
POWODZENIE "OGNIEM I MIECZEM"

Wśród obudzonej, nieledwie naprężonej ciekawości, zaczęła powieść wychodzić. Dobrze zaczęta, od razu nastrojona i nastrajająca wysoko na ton ponury i groźny. Grzmot wojny, podziemny huk trzęsienia ziemi daje słyszeć z daleka, ale nie słabo. Figury, postawione od razu śmiało i energicznie, mają jakąś kawalerską fantazję i rycerską godność. Po pozorach sądząc, może być dusza w tych ludziach. Sceny idą jedna za drugą niespodziane, ciekawe, a pełne ruchu i życia; cokolwiek będzie dalej, w tym początku znać talent niepospolity, co dziwniejsza, talent różny od tego, jaki się znało z dawniejszych pism autora. Zmienił nutę i gra teraz z innej - ba, zmienił i punkt swego widzenia i jakoś patrzy na świat z wysoka, bardzo z wysoka. Oto wrażenie, z którym czytało się pierwsze rozdziały, a które z każdym rozdziałem rosło. Kto za bohaterem powieści dostał się do Rozłogów; kto zobaczył te dziwne postacie kniahini matki i synów; nad kim złowrogo zawodziły lamenty i proroctwa ślepego Wasyla; kto w słowach Bohuna raz usłyszał grzmot i dumkę na przemian, temu już te dwie postacie, te dwie dusze, te dwie miłości, Pancernego i Kozaka, Polaka i Rusina, stanęły w oczach i w głowie, a sam ciekawością przykuty, jeszcze nie bez obawy, ale już z zapałem, czekał i patrzył, co z tego będzie dalej. Już autor swego czytelnika wziął, opanował, już go do uszanowania przed sobą zgiął. A gdy mu pokazał potem potyczki i boje, Chmielnickiego, jak kusi Krzeczowskiego do zdrady, Flicka, jak ze swymi Niemcami ginie, a do zdrady skusić się nie daje; gdy na czehryńskim rynku odbijają się różne przejścia korsuńskiej bitwy; kiedy przeciągają przezeń wzięci w niewolę hetmani, wtedy czytelnik zdumiony miarkuje, że ma przed sobą coś, czego nie znał, nie widział, o czym nie miał wyobrażenia. Aż wreszcie jeńem wzięty namiestnik pancernej chorągwi stanął przed panem swojego życia i śmierci, a w tej rozmowie, jak żeby dwa narody stanęły sobie do oczów, jak żeby historia sama, sumienie wieków, jak żeby prawda sama sądziła ich sprawę...
I od tej chwili zaczęło się powodzenie tej książki, powodzenie, jakiego w naszych czasach nikt nie widział. Kiedyś pamiętniki, może i historie literatury, wspominać będą, że kiedy wychodziło "Ogniem i mieczem", nie było rozmowy, która by się od tego nie zaczynała i na tym nie kończyła, że o bohaterach powieści mówiło się i myślało jak o żywych ludziach, że małe dzieci w listach do rodziców po zdrowiu swoim i swego rodzeństwa donosiły o tym, co zrobił Skrzetuski albo co Zagłoba powiedział; że kiedy młode panienki pisały lub chciały pisać do autora, żeby na miłość boską nie zabijał Skrzetuskiego, to matki i babki sędziwe w błogosławieństwach swoich ze łzami prosiły, żeby synowie ich synów mieli takie jak on dusze. jak legenda wyglądać będą opowiadania o tej pani, co zapytana przy powitaniu, czy jej się stało co złego, że taka smutna, odpowiedziała: "Bar wzięty!", o tym pacierzu, który ktoś mówił za duszę Podbipięty i aż w połowie spostrzegł się sam, że to wymyślona śmierć i wymyślona dusza. A to wszystko to szczera prawda przecie i szczery tylko dowód, jak my z figurami tej powieści żyjemy, jak one opanowały nam wyobraźnie i serca. Bo to nie jest powodzenie tylko, nie upodobanie w artystycznych pięknościach (choć tak znakomitych) tej powieści: to przywiązanie do tego, co szlachetne i wysokie; to wzruszenie na widok bohaterów, rycerzy, Polaków, jak być powinni, a najlepszych, jak być mogą!, wzruszenie i podziwienie na widok, jak wielkie serca wielkie nieszczęścia znoszą z wielką cnotą, jak wszystkie klęski Ojczyzny czują, a pod żadną się nie łamią: to radość, duma, cześć, miłość na widok polskich uczuć i polskich natur najzdrowszych, najczystszych, najwyższych, podniesionych do ideału, do heroizmu, do świętości; wzruszenie takie smutne, ale takie wzniosłe, jak żeby we śnie lub widzeniu zjawił się człowiekowi duch Żółkiewskiego lub Czarnieckiego i jakieś jędrne słowo, jakąś naukę zostawił po sobie na pamiątkę. Jak małym, jak nieskończenie małym czułby się człowiek wobec takiego zjawienia, jak zawstydzonym okropnie; ale jak szczęśliwym, że je miał, że tego ducha zobaczył i przed nim głową o ziemię uderzył! W płomieniach tatarskich i kozackich ogni, w błyskach polskich mieczów, ten duch unosi się nad nami w tej powieści. poznaliśmy go i dlatego tak z tchem zapartym, z okiem utkwionym, z sercem bijącym, patrzymy w górę na ten obraz, dlategośmy się w nim tak rozmiłowali.

"Przegląd Polski" 1884

[powrót na początek strony]

Józef Ignacy Kraszewski
PIĘKNO OBRAZÓW "OGNIEM I MIECZEM"

"Ogniem i mieczem", jako obraz historyczny najsmutniejszej w dziejach naszych epoki, jest niezmiernej prawdy, z siłą intuicji i przejęcia się prawdziwie genialną stworzony. Obrazy pojedyncze tchną takim życiem, jak by malarz pochwycił je z natury, nie z Twardowskiego, Lassoty, Beauplana, Maskiewicza i tych wszystkich najróżnorodniejszych źródeł, które mu materiału do rysunku i kolorytu dostarczyły. Chwilami zdaje się czytelnikowi, iż współczesny ma w ręku pamiętnik, chociaż epizody i sceny główne zdradzają kunszt mistrza i mniej naiwną naturę.
Wybór treści, w najwyższym stopniu dramatycznej, tragicznej, niemiłosiernie krwawej i dzikiej, w której przeważa niemal siła zwierzęca motłochu nad rycerskim poświęceniem garstki bohaterów, jest pod względem artystycznym niechybnie szczęśliwy, ale dla uczucia naszego dziwnie bolesny. Srom okrywa czoło czytając te dzieje upokorzenia naszego, te dowody nieporadności i samolubstwa, tę kronikę bezsilności przerażającą. Ponad Jeremiego, ponad wszystkich przedstawicieli Rzeczypospolitej wyżej, potężniej stoi ów Chmielnicki, z którego autorowi podobało się zrobić renegata szlachcica polskiego... - niestety!
Bohun niemal równoważy tu z Skrzetuskim; na ostatek, tak cudownie odmalowany Zagłoba, typ doskonały epoki, gra rolę tak przeważna, tak na pierwszy plan wychodzi, tak nieustannie występuje i zagłusza nas swoją paplaniną zabawną, iż mógłby niemal nazwać się bohaterem i najgłówniejszą postacią w opowiadaniu.
Budowa powieści, chociaż obmyślona starannie, jest nadzwyczaj ułomna, a wykonanie można by nazwać nierównym, niekiedy rozwlekłym, gdyby forma ta nie wynikła koniecznie z treści i jej rozmiarów. Pierwszy tom i pierwsze rozdziały są niezaprzeczenie najpiękniejszymi; zakończenie stosunkowo słabe i wcale im nie odpowiada.
Kąpiemy się we krwi, poimy łzami, patrzymy tak długo na mordy, słuchamy z ust Chmiela tak bolesnych prawd i obelżywych pogróżek, iż radzi jesteśmy niemal dobiegłszy do końca, i oddychamy lżej, zamykając książkę, aby po tej torturze zwrócić oczy na coś więcej pocieszającego, choćby nie tak genialnie wyśpiewanego.

"Kłosy" 1884

[powrót na początek strony]

Zygmunt Kaczkowski
ZAGŁOBA

Zagłoba jest bez wątpienia najudatniejszą z całej powieści figurą. Tu autor się znalazł na najwłaściwszym polu dla swego talentu. Na tym polu miał także niemało wzorów przed sobą, od Reya aż do Radziwiłła Panie Kochanku. Kiedy Zagłoba zapewnia, sam w to nie wierząc, że jest tak bardzo nabożnym, że tak piękne wiersze pisze i tak ładnie śpiewa, zdaje się, jakoby te ustępy pisał sam Henryk Rzewuski. Ale Zagłoba nie jest wcale anachronizmem; takich pasibrzuchów, wieszających się po obozach i dworach, miały wszystkie wieki - a Zagłoba niczym nie grzeszy przeciwko duchowi swojego wieku. W jego charakterze jest także sprzeczności bez liku. Już to jednostajnego, konsekwentnego i logicznie rozrośniętego charakteru na próżno szukać w tej powieści: postacie tam stoją fizycznie doskonale na nogach, ale ich rozumy i charaktery to czyste mozaiki nieopanowanej rozumem famtazji. Kto kiedy widział takiego pasibrzucha-hultaja, który przecież w pięćdziesiątym roku życia już swojej wewnętrznej istoty zmienić nie może, ratującego pannę z niebezpieczeństwem życia dla kogoś takiego, którego ledwie raz widział i od którego nie mógł się za to spodziewać żadnej nagrody? Kto może temu uwierzyć, ażeby Zagłoba, frant, tak przebiegły i mądry, dostawszy się po takich opałach nareszcie do Baru, gdzie mógł jeść i pić, ile szyja strzymała, i grać rolę wielkiego junaka, dobrowolnie stamtąd wyszedł i przebrany znowu za dziada poszedł na złamanie karku szukać Skrzetuskiego, o którym nawet nie wiedział, gdzie się znajduje, i li tylko po to, aby mu przynieść wiadomość, że jego panna jest w Barze? [...] Zagłoba zabijający Kozaków jednego po drugim w chlewie bawolim, a nawet przywodzący wycieczce, kiedy obaczył trupa Podbipięty, jest jeszcze do zrozumienia; ale zdobywający chorągwie i zabijający Burłaja, musi już chyba pójść na rachunek tych licencyj, jakich pozwala się farsie. Toż jako farsa pojęty, nie jako Falstaff, który jest typem wszystkich czasów i wszystkich krajów, ale jako jakiś rodzaj Sowizdrzała swojego wieku, jako Papkin, cokolwiek uszlachetniony, XVII wieku, jest on doskonałą figurą i przyczynia się wiele do rozweselenia piętrzących się na sobie krwawych obrazów, które bez niego zaparłyby oddech w piersi czytelnika.

"Wędrowiec" 1884

[powrót na początek strony]