Henryk Sienkiewicz

"Na jasnym brzegu"

ROZDZIAŁ VII

Pani Elzenowa wyszła do Świrskiego z twarzą pomieszaną i rozdrażnioną, z oczyma suchymi, ale zaczerwienionymi jakby od gorączki i pełnymi zniecierpliwienia.
- Czy nie odebrał pan jakiego listu? - spytała pośpiesznie.
- Nie. Odebrałem tylko depeszę. Co za nieszczęście!
- Myślałam, że może do pana pisał.
- Nie. Kiedy się to stało?
- Dziś rano usłyszeli wystrzał w jego pokoju. Służba wbiegła i zastała go nieżywego.
- I to tu, w hotelu?
- Nie. Na szczęście wczoraj przeniósł się do Condamine...
- A co za powód?
- Albo ja wiem! - odrzekła z niecierpliwością.
- Bo, o ile słyszałem, nie grywał.
- Nie. Znaleziono przy nim pieniądze.
- Wszak wczoraj pani uwolniła go od obowiązków?
- Tak, ale i na jego własne żądanie.
- Czy nie wziął tego do serca?
- Czy ja wiem! - powtórzyła gorączkowo. - Jeśli chciał to zrobić, mógł sobie przedtem wyjechać. Ale to był wariat - tym się wszystko tłumaczy! Czemu sobie naprzód nie wyjechał?
Świrski spojrzał na nią przeciągle.
- Niech się pani uspokoi - rzekł.
Lecz ona myląc się co do znaczenia jego słów odrzekła:
- Bo ile w tym przykrości dla mnie, a ile może być kłopotów! Kto wie, czy nie będę musiała składać jakich objaśnień, świadectw... czy ja wiem!... Co za fatalna historia!... W dodatku będą i ludzkie gadania. Pierwszy Wiadrowski!... Ja chciałam jednak pana prosić, by pan między znajomymi mówił, że ten nieszczęśliwy zgrał się, że przegrał jakieś i moje pieniądze i że to jest powód jego postępku. Gdyby przyszło mówić przed sądem, lepiej o tym nie wspominać, bo mogłoby się wykryć, że to nieprawda; ale przed ludźmi tak trzeba... Żeby był sobie pojechał chociaż do Mentony albo do Nizzy! Przy tym Bóg raczy wiedzieć, czy on tam czego nie napisał przed śmiercią umyślnie, żeby się na mnie zemścić... Niechże jakiś list pośmiertny dostanie się do gazet!... Od takich ludzi wszystkiego można się spodziewać. Chciałam i tak stąd wyjechać, a teraz muszę...
Świrski patrzył coraz uważniej na jej gniewną twarz, na zaciśnięte usta; a wreszcie rzekł:
- Niesłychana rzecz!...
- Prawdziwie niesłychana! - odpowiedziała pani Elzenowa. - Czy to tylko nie powiększy ludzkich gadań, jeżeli wyjedziemy stąd zaraz jutro?
- Nie sądzę - rzekł Świrski.
I począł wypytywać się o hotel, w którym zastrzelił się Kresowicz, a następnie oświadczył, że pójdzie na miejsce zasięgnąć od służby wiadomości i zająć się nieboszczykiem.
Lecz ona poczęła go powstrzymywać z niezwykłą uporczywością, aż w końcu rzekł:
- Pani! przecie to nie pies, tylko człowiek i należy go przynajmniej pochować.
- Ktoś go i tak pochowa - odrzekła.
Świrski jednak pożegnał się i wyszedł. Na schodach hotelu przeciągnął ręką po czole, następnie nakrył kapeluszem głowę i powtórzył:
- Niesłychana rzecz!...
Wiedział on z doświadczenia, do jakiej miary dojść może ludzki egoizm; wiedział również, że kobiety w egoizmie, tak jak i w poświęceniu, przechodzą zwykłą miarę męską; przypomniał sobie, że w życiu spotykał już podobne typy, w których pod zewnętrzną warstwą poloru tkwiło grube, zwierzęce samolubstwo i w których wszelki zmysł moralny kończył się tam właśnie, gdzie zaczynał się osobisty interes - a jednak pani Elzenowa potrafiła wprowadzić go w zdumienie. "Toż - mówił sobie - ten nieszczęśnik był nauczycielem jej dzieci, żył z nią pod jednym dachem i kochał się w niej... A ona? Żeby choć słowo litości, współczucia, zajęcia! Nic i nic! Zła na niego, że jej narobił kłopotu, że nie wyjechał dalej, że jej popsuł sezon, że ją naraził na prawdopodobne stawiennictwo w sądzie i na gadania ludzkie, a zresztą do głowy jej nawet nie przyszło pytanie, co się z tym człowiekiem działo, dlaczego się zabił i czy nie dla niej? I w rozdrażnieniu zapomniała nawet o tym, że się przede mną zdradza i że jeśli nie przez serce, to przez rozum powinna była przedstawić się inaczej. Ach, co za duchowa barbaria! Pozory i pozory, a pod francuskim gorsetem i akcentem bezduszność i pierwotna murzyńska natura prawdziwej Chamitki! - cywilizacja przyczepiona do skóry jak puder!... Toż ta kobieta każe mi jeszcze rozgadywać, że on przegrał jej pieniądze... Tfu! Niechże to piorun trzaśnie!"
Tak rozmyślając i klnąc doszedł do Condamine, gdzie łatwo znalazł hotelik, w którym wypadek miał miejsce. W pokoju Kresowicza zastał lekarza i urzędnika sądowego, którzy radzi byli z jego przybycia, spodziewali się bowiem, że Świrski potrafi dać im jakiekolwiek wskazówki tyczące zmarłego.
- Samobójca - rzekł urzędnik - zostawił kartkę z rozporządzeniem, by go pochowano nie inaczej, jak we wspólnym dole, oraz by pieniądze, jakie się przy nim znajdują, odesłać do Zurychu pod wskazanym adresem. Zresztą spalił wszystkie papiery, jak to poświadczają ślady w kominku.
Świrski spojrzał na Kresowicza, który leżał na łóżku z otwartymi, przerażonymi oczyma i z ustami złożonymi jak do gwizdania.
- Nieboszczyk uważał się za nieuleczalnie chorego - rzekł - sam mi o tym mówił i prawdopodobnie dlatego odebrał sobie życie. Do domu gry nie zachodził nigdy.
Po czym jął opowiadać wszystko, co o Kresowiczu wiedział, a następnie zostawił tyle pieniędzy, ile było potrzeba na osobną mogiłę, i wyszedł.
Po drodze przypomniał sobie, co mu Kresowicz mówił w Nizzy o mikrobach oraz jego odpowiedź daną Wiadrowskiemu, że zapisuje się do stronnictwa "milczących" - i doszedł do przekonania, że młody student istotnie nosił się już od dawna z zamiarem odebrania sobie życia i że główną przyczyną jego postępku było przeświadczenie, że i tak jest na śmierć skazany.
Rozumiał jednak, że mogły być i inne przyczyny uboczne, a między nimi nieszczęśliwa miłość do pani Elzenowej i rozstanie się z nią. Myśli te napełniły go smutkiem. Trup Kresowicza z ustami złożonymi do gwizdania i z przedśmiertnym przerażeniem w oczach, nie schodził mu z pamięci. Pomyślał, że jednak w tę straszną noc nikt nie pogrąża się bez trwogi, że życie całe wobec konieczności śmierci jest jedną ogromną, tragiczną niedorzecznością - i powrócił do pani Elzenowej w wielkim pognębieniu ducha.
Lecz ona odetchnęła głęboko dowiedziawszy się, że Kresowicz nie zostawił żadnych papierów. Oświadczyła, że pośle także ile będzie trzeba na jego pogrzeb i teraz dopiero poczęła mówić o nim z pewną litością. Na próżno jednak usiłowała zatrzymać na parę godzin Świrskiego. Malarz odpowiedział, że nie umiałby dziś być sobą i że musi stanowczo wracać do domu.
- Ale wieczorem zobaczymy się przecie? - rzekła podając mu rękę na pożegnanie. - Ja miałam nawet zamiar wpaść wieczorem do Nizzy i pojechać razem z panem...
- Dokąd? - spytał ze zdziwieniem Świrski.
- Czy pan zapomniał? Na Formidabla...
- Ach! to pani jedzie na ten bal?
- Żeby pan wiedział, jak mi to ciężko, zwłaszcza po tak przykrym wypadku, to by pan płakał nade mną... Mnie tego biedaka przecie także żal... Ale trzeba!... trzeba choćby dlatego, żeby ludzie nie robili jakichś przypuszczeń...
- Tak? do widzenia! - rzekł Świrski.
I w chwilę później siedząc w wagonie mówił sobie:
- Jeśli pojadę z tobą na Formidabla albo gdziekolwiek, to jestem zdechłym krabem!

[powrót] [rozdz.VIII]