Henryk Sienkiewicz

"Na marne"

ROZDZIAŁ XVIII

Płynęły jednak dni, a Szwarc nie wracał do Luli. Malinka za to powiedziała Augustynowiczowi:
- Pełski lada dzień oświadczy się o Lulę.
- A jeśli nie on o nią, to ona mu się oświadczy lada dzień... - wymówił z przyciskiem Augustynowicz.
- O, to niesprawiedliwie, niesprawiedliwie!
- Zobaczymy.
- Nie, panie Adamie, Lula ma dużo dumy kobiecej, i gdyby nawet poszła za Pełskiego, to tylko przez ową dumę, przez gniew na obojętność Szwarca. Zresztą, co prawda, jej nikt prócz niego nie kocha... z wszystkich panów on jeden jej pozostał, na kogóż może liczyć.
- Ha, a widocznie lubi liczyć?
Malinka rozgniewała się.
- Liczyła w swoim czasie na Szwarca... zawiodła się. Jak można ją potępiać, kiedy jego nie ma? czy pan rozumie? nie ma!
Augustynowicz milczał.
- Boleśnie się zawiodła - mówiła dalej Malinka - i niech mi pan wierzy, ja jedna wiem, ile ją to kosztuje. Mimo że już nie przyjaźnimy się tyle co dawniej - sama mnie odsunęła - mimo tego jednak nieraz widzę, jak cierpi. Wczoraj weszłam do jej pokoju i zastałam ją we łzach. "Lulu! - pytam, mimo że odsunęła się ode mnie - co tobie jest?" "Nic, cierpię ból głowy" - powiada. "Lulu moja - mówię - ty na serce cierpisz, nie na głowę!" Chciałam się jej rzucić na szyję, ale odsunęła mnie ręką, a potem wstała taka dumna, żem się jej przelękła. Łzy jej oschły. "Płakałam ze wstydu - rzekła z mocą. - Chciej mnie zrozumieć: ze wstydu!" Chciałam ją zrozumieć! alem nie mogła; tylko wiem, że wieczorem tego dnia znów ją widziałam we łzach. A widzi pan?
- Czegoż to wszystko dowodzi?
- Że jej niełatwo zrzec się myśli o Szwarcu. Co tam zaszło? co tam zaszło, że jego nie ma?
- A gdyby był?
- Nie poszłaby za Pełskiego!
- Żartuję sobie z tego "nie poszłaby".
- Bo pan ze wszystkiego żartujesz... Ale Szwarc? Czy to szlachetnie z jego strony tak ją opuścić?
- Kto go tam wie, co on myśli robić?
Malinka odpowiedziała z mocą:
- On sam powinien wiedzieć i cokolwiek zamierza, nie ukrywać tego przed nią.
- On nie ma czasu, pracuje.
Tegoż dnia Malinka przekonała się jednak, że Szwarc nie siedzi tak pilnie w domu, jak o tym rozpowiadał Augustynowicz. Wyszedłszy z matką na ulicę, spotkała go idącego z jakimś młodym człowiekiem. Nie spostrzegł ich, Malinka prawie przeraziła się jego widokiem. Wydawał się jej tak blady, tak przygnębiony, jakby po ciężkiej chorobie. "Więc on był chory!" - myślała wróciwszy do domu. Teraz zrozumiała, dlaczego Augustynowicz nie chciał wytłumaczyć jego nieobecności: "Szwarc mu nie kazał, by nie przerażać Luli."
Szwarc nagle wyrósł w mniemaniu Malinki do wysokości ideału.
Wieczorem, jak zwykle, zjawił się Augustynowicz. W salonie tym razem była pani Wizbergowa i hrabianka.
- Panie Adamie! - zawołała Malinka - wiem już, dlaczego pan Józef nie był u nas tak dawno.
Oczy Luli błysnęły; w tej chwili zapanowała nad sobą, ręce jej jednak drżały nieznacznie.
- Ależ on, biedak, musiał być bardzo chory? - taki blady jak z grobu! Dlaczego pan nie powiedziałeś nam o tym? - mówiła szybko pani Wizbergowa.
- O, pan Adam bał się, żebyśmy nie wygadały się przed Lulą. Ładnie to? - pytała Malinka.
- Co tobie, Lulu, tyś chora?
- Nic, nic! wrócę a chwilkę.
Twarz jej była bledziuchna, w głosie brakło tchu. Wyszła, prawie uciekła do swego pokoiku.
Pani Wizbergowa chciała biec za nią. Malinka łagodnie, lecz stanowczo zatrzymała ją.
- Nie trzeba tam chodzić, mameczko.
Potem zwróciła się do Augustynowicza, a głos jej dźwięczał poważnie i smutno.
- Panie Adamie?
Augustynowicz zaciął wargi.
- Panie Adamie! cóż? Lula to kokietka, bez serca... nieprawdaż?
- Możem się omylił - bąkał Augustynowicz - ale... ale...
Nie śmiał wykrztusić z siebie w tej chwili, że Szwarc się żeni z Heleną, że Szwarc nie przyjdzie więcej.
Wróciwszy do domu bał się także powiedzieć Szwarcowi o tym, co zaszło.
Lula zamknęła się w swoim pokoju. Głowa jej płonęła, a myśli niby wianek z iskier i lodu obsiadły jej skronie; w ciszy słychać było wyraźnie jej przyśpieszony oddech i bicie serca. Szwarc, Pełski, Malinka, Augustynowicz kręcili się przed nią w niepojętym zamęcie, a z tych rozkruchów myśli, jak z grobu, podnosiła się wyżej i wyżej blada, z przymkniętymi oczyma, prawie martwa głowa Szwarca. "On chory, chory!" - powtarzała półgłosem. "I umrze, i nie przyjdzie już tutaj!" Biedna Lula jeszcze inaczej niż Malinka tłumaczyła sobie powody nieobecności Szwarca. Sądziła, że poświęcił się dla niej, że nie chcąc stawać między nią a Pełskim zrzekł się jej i dlatego tak cierpi i choruje. "A jednak kto mu powiedział, że z Pełskim będę szczęśliwszą? - szeptała z cicha. - Nie ufał mi... Boże mój! Boże! a czy mógł ufać?" Pamięć stawiła przed nią, jak wyrzut, owe chwile błyszczących spojrzeń, wabnych i aksamitnych słówek dla Pełskiego; wspomniała i ów rumieniec wstydu, jakim spłonęła, gdy Pełski dowiedział się, że Szwarc jest synem kowala. I teraz twarz płonącą ukryła w dłonie, ale był to już inny wstyd. Zdawało jej się w tej chwili, że choć sam Szwarc był kowalem, jeszcze by z rozkoszą całowała jego okopcone czoło, jeszcze by pełna szczęścia złożyła główkę na jego dzielnej, choć kowalskim fartuchem pokrytej piersi.
- Jak mi w oczach ciemno!... Jam nie wiedziała, że go tak kocham - mówiła cała drżąca i rozpłoniona.
Pierś jej wznosiła się szybko. Znów jakaś rzewniejsza myśl ubrała jej czoło w blaski anielskie, rzuciła się na kolana przed obrazem Bogarodzicy.
- Matko Boża! - zawołała głośno. - Jeżeli kto ma cierpieć lub umrzeć, niech ja cierpię, a jego chroń i kochaj, Mateczko moja Najświętsza!
Wstała spokojna i tak jasna światłem miłości, że rzekłbyś, w ciemnym pokoiku świeciła jak srebrna lampka przed obrazem Bogarodzicy.
Przez parę następnych dni Augustynowicz nie pokazywał się wcale; przyszedł za to Pełski i wedle przewidywań Malinki oświadczył się o rękę Luli. Ujrzawszy twarz kuzynki spokojną i pełną uśmiechu, z dobrą nadzieją wynurzył jej swe życzenia i nadzieje, tym też boleśniej się zdziwił, gdy Lula dała mu stanowczo odmowną odpowiedź.
- Kocham innego! - oto była treść tej odpowiedzi.
Pełski chciał się dowiedzieć, kto był "ten inny"; Lula powiedziała mu bez wahania, po czym - jak zwykle się czyni w takich razach - ofiarowała mu swą przyjaźń.
Ale Pełski nie przyjął ofiarowanej mu na pożegnanie ręki.
- Za wieleś mi zabrała, za mało dajesz, kuzynko - szepnął zgnębionym głosem. - Za szczęście całego życia... przyjaźń!
Jednak Lula nie czuła wyrzutów po jego wyjściu; myślała wówczas o czym innym. Bywa to złą stroną miłości, że nigdy nie myśli o czym innym, tylko o sobie. Wyłącza szczegóły, a za to włącza ogół. Czujesz, że gdyby świat był człowiekiem, przycisnąłbyś go do piersi i ucałował w głowę jak ojciec.
Coś podobnego czuła Lula, gdy szła do pokoju Malinki po wizycie Pełskiego. Potrzebowała wyznać komuś wszystko, co jej leżało na sercu.
Malinka siedziała przy oknie, a na pociemniałych mrokiem szybach widać było jej łagodną, zamyśloną twarzyczkę. Nagle ręce Luli oplotły się koło jej szyi.
- To ty, Lulu? - spytała cicho.
- Ja, Malinko! - szepnęła Lula.
Siadła na małym stołeczku u nóg Malinki, głowę położyła na jej kolanach.
- Moja dobra Malinko, ty się już nie gniewasz na mnie ani pogardzasz mną?
Malinka pieściła ją jak dziecię.
- Bo widzisz, byłam bardzo grzeszna, ale dziś odszukałam się we własnym sercu. Jak mi tu dobrze przy tobie! Pamiętasz, jak to dawniej długo, długo tak rozmawiałyśmy nieraz! Niech i dziś tak będzie!... dobrze?
Malinka uśmiechnęła się na wpół smutno, na wpół figlarnie i odparła:
- Dziś tak będzie, ale później się zmieni. Przyjdzie tu pewien jegomość i zabierze Lulę, a ja zostanę sama.
- A czy przyjdzie? - spytała cichutko Lula.
- Przyjdzie. Biedak, on chorował... pewno z tęsknoty. Nie rozumiałam, co znaczyło, że pan Adam nie chciał powiedzieć, dlaczego go nie ma - teraz rozumiem: Szwarc mu zabronił - nie chciał ciebie przestraszać.
- Ja myślę, że nie chciał przeszkadzać Pełskiemu... Taki niedobry!
- A cóż Pełski?
- Właśnie miałam ci powiedzieć: oświadczył mi się dzisiaj.
- I cóż?
- Omówiłam, Malinko.
Chwilę trwało milczenie.
- Nie chciał nawet przyjąć ręki, którą mu podałam na pożegnanie, ale czyż mogłam inaczej uczynić, Malinko? Wiem, że postępowałam z nim bardzo niedobrze, o, bardzo niedobrze! ale czy mogłam zrobić inaczej? Ja go nie kocham.
- Lepiej późno niż nigdy, słuchałaś głosu serca. Ty tylko ze Szwarcem możesz być szczęśliwa.
- O tak, tak!
- Za jaki miesiąc - prawiła Malinka - ubierzemy Lulę w białą sukienkę, opłaczemy Lulę panienkę, a będziemy się cieszyli z Lulą mężatką. O, wy będziecie szczęśliwi! Musi on być dobry, kiedy go tak wszyscy szanują.
- Wszyscy go tak szanują? - powtórzyła Lula, której jednocześnie chciało się śmiać i płakać.
- A tak. Moja mama to się nawet go boi... i ja troszeczkę; ale go poważam za jego charakter.
Lula podłożyła obie ręce pod głowę i ciągle wsparta na kolanach Malinki, patrzała jasnymi od łez oczyma w jej twarz.
A tymczasem ściemniło się do reszty, księżyc zeszedł, psy się uśpiły - słychać było tylko szepty dwóch rozmarzonych pogadanką panienek.
Nagle przerwał ją dzwonek w przedpokoju.
- Może to on! - zawołała Lula.
Ale to nie był "on", bo w przedpokoju dał się słyszeć głos Augustynowicza.
- Panie są w domu?
- Idź, Lulu, do tamtego pokoju i schowaj się - mówiła szybko Malinka - ja mu opowiem, jak dałaś odkosza Pełskiemu, i poproszę, żeby to powtórzył Szwarcowi. Zobaczymy, czy nie przyjdzie! Możesz słuchać.
Drzwi się otworzyły, wszedł Augustynowicz.

[powrót] [rozdz.XIX]