Henryk Sienkiewicz

"Pójdźmy za Nim!"

ROZDZIAŁ VI

W atrium mimo fontanny, cienistego portyku i wczesnej godziny było ogromnie gorąco, bo marmur rozpalił się od wiosennego słońca, ale opodal od domu rosła stara i rozłożysta pistacja, zacieniająca dokoła znaczną przestrzeń. Przewiew, jako w miejscu otwartym, był tam także daleko większy, tam więc Cinna kazał postawić przybraną w hiacynty i kwiat jabłoni lektykę, w której spoczywała Antea. Następnie siadłszy przy niej położył dłoń na jej bladych jak alabaster rękach i spytał:
- Dobrze ci tu, carissima?
- Dobrze - odpowiedziała zaledwie dosłyszalnym głosem.
I przymknęła oczy, jakby ją ogarniał sen. Nastało milczenie; tylko powiew poruszał z szelestem gałązkami pistacji, a na ziemi wokół lektyki migotały złote plamki od promieni przedzierających się przez liście - szarańcze sykały między kamieniami.
Chora otworzyła po chwili oczy.
- Kaju - rzekła - czy prawda, że w tej ziemi zjawił się filozof, który uzdrawia chorych?
- Oni tu takich prorokami zowią - odpowiedział Cinna. - Słyszałem o nim i chciałem go wezwać do ciebie, ale okazało się, iż to był fałszywy cudotwórca. Bluźnił on przy tym przeciw tutejszej świątyni i zakonowi tej ziemi, przeto prokurator wydał go na śmierć i dziś właśnie ma być ukrzyżowany.
Antea spuściła głowę.
- Ciebie wyleczy czas - rzekł Cinna widząc smutek, który odbił się na jej twarzy.
- Czas jest w usługach śmierci, nie życia - odpowiedziała z wolna.
I znowu nastało milczenie, naokół migotały ciągle złote plamki; szarańcze sykały coraz głośniej, a ze szpar skalnych powysuwały się na głazy małe jaszczurki szukające miejsc słonecznych.
Cinna spoglądał od czasu do czasu na Anteę i po raz tysiączny przelatywały mu przez głowę rozpaczliwe myśli, że wszystkie środki ratunku wyczerpane, że nie ma ani iskry nadziei i że wkrótce ta kochana postać stanie się tylko cieniem znikomym i garstką prochu w kolumbarium.
Teraz już, leżąc z przymkniętymi oczyma w przybranej kwieciem lektyce, wyglądała jak martwa.
- Pójdę i ja za tobą! - powtarzał sobie w duchu Cinna.
Wtem w oddali dały się słyszeć czyjeś kroki. Twarz Antei stała się natychmiast biała jak kreda, wpółotwarte jej usta oddychały pośpiesznie, pierś poczęła się podnosić szybkim ruchem. Nieszczęsna męczennica była pewna, że to ów orszak niewidzialnych istot, poprzedzający zjawienie się trupa o szklanych oczach, zbliża się już ku niej. Lecz Cinna chwyciwszy jej ręce począł ją uspokajać:
- Anteo, nie lękaj się, te kroki słyszę i ja.
A po chwili dodał:
- To Pontius przychodzi do nas.
Rzeczywiście na zakręcie ścieżki ukazał się prokurator w towarzystwie dwóch niewolników. Był to niemłody człowiek, o twarzy okrągłej, wygolonej starannie, pełnej sztucznej powagi, a zarazem troski i zmęczenia.
- Pozdrowienie ci, szlachetny Cinno, i tobie, boska Anteo! - rzekł wchodząc pod cień pistacji. - Otóż po zimnej nocy dzień uczynił się znojny: oby był pomyślny dla was obojga i oby zdrowie Antei zakwitło jako te hiacynty i te gałązki jabłoni, które zdobią jej lektykę.
- Pokój z tobą i witaj! - odrzekł Cinna.
Prokurator siadłszy na odłamie skały popatrzał na Anteę, zmarszczył nieznacznie brwi - i ozwał się:
- Samotność rodzi smutek i chorobę, a wśród tłumów nie ma miejsca na przestrach, więc dam wam jedną radę. Na nieszczęście, tu nie Antochia ani Cezarea, nie ma tu igrzysk i wyścigów, a gdyby cyrk stanął, to by go ci zapaleńcy zburzyli na drugi dzień. Tu słyszysz tylko słowo: "zakon" - a temu "zakonowi" wszystko zawadza. Wolałbym być w Scytii niż tu...
- O czym chcesz mówić, Piłacie?
- Istotnie odszedłem od rzeczy. Ale to troski tego powodem. Mówiłem, że wśród tłumów nie ma miejsca na strach. Otóż możecie dziś mieć widowisko. W Jerozolimie trzeba się byle czym zadowalać, przede wszystkim zaś trzeba, żeby w południe Antea była wśród tłumów. Dziś umrze na krzyżu trzech ludzi. Lepsze to niż nic. Przy tym z powodu Paschy napłynęła do miasta zgraja najdziwaczniejszych drapichrustów z całego tego kraju. Możecie się przypatrzyć temu ludowi. Każę wam dać wyborne miejsce w pobliżu krzyżów. Mam nadzieję, że skazani będą umierali odważnie. Jeden z nich dziwny człowiek; powiada się Synem Bożym, jest słodki jak gołąb i naprawdę nie popełnił nic takiego, przez co by zasłużył na śmierć.
- I skazałeś go na krzyż?
- Chciałem się zbyć kłopotu, a zarazem nie poruszać tego gniazda os, które brzęczą naokół świątyni. Oni i tak ślą na mnie skargi do Rzymu. Zresztą, przecie nie o obywatela rzymskiego chodzi.
- Ów człowiek nie będzie dlatego mniej cierpiał.
Prokurator nie odpowiedział - i po chwili począł mówić jakby do siebie.
- Jedna jest rzecz, której nie znoszę, to przesada. Kto przy mnie wymówi ten wyraz, odbiera mi wesołość na cały dzień. Złoty środek! oto czego według mnie roztropność nakazuje się trzymać. A nie ma kąta na świecie, w którym by tej zasady trzymano się mniej niż tu. Jak mnie to wszystko męczy! Jak mnie męczy! W niczym spokoju, w niczym równowagi... ani w ludziach, ani w przyrodzie... Teraz na przykład wiosna, noce chłodne - a we dnie taki żar, że po kamieniach stąpać trudno. Do południa jeszcze daleko, a patrzcie - co się dzieje! Co zaś do ludzi lepiej nie mówić! Jestem tu, bo muszę. Mniejsza o to! Znowu bym odszedł od rzeczy. Idźcie zobaczyć ukrzyżowanie. Jestem pewien, że ów Nazarejczyk będzie umierał odważnie. Kazałem go chłostać myśląc, że tym sposobem ochronię go od śmierci. Nie jestem okrutnikiem. Gdy go bito, cierpliwy był jak jagnię i błogosławił ludziom. Gdy spłynął krwią, wzniósł oczy do góry i modlił się. To najdziwniejszy człowiek, jakiego w życiu widziałem. Żona nie dała mi z jego powodu ni chwili spokoju: "Nie dopuść śmierci niewinnego!" - oto co od świtu kładła mi w uszy. Chciałem. Dwukrotnie wstępowałem na bimę i przemawiałem do tych zaciekłych kapłanów i do tej parszywej tłuszczy. Odpowiadali mi jednym głosem, przewracając w tył głowy i rozdzierając szczęki aż po uszy: "Ukrzyżuj!"
- Ty zaś ustąpiłeś? - rzekł Cinna.
- Bo w mieście byłyby rozruchy, a jam tu od tego, by utrzymać spokój. Muszę spełniać mój obowiązek. Nie lubię przesady i przy tym jestem zmęczony śmiertelnie, ale gdy się raz czegoś podejmę, nie zawaham się poświęcić dla ogólnego dobra życia jednego człowieka, zwłaszcza, jeśli to jest człowiek nieznany, o którego nikt się nie upomni. Tym gorzej dla niego, że nie jest Rzymianinem.
- Słońce nie tylko nad Rzymem świeci - szepnęła Antea.
- Boska Anteo - odparł prokurator - mógłbym ci odpowiedzieć, że na całym okręgu ziemi przyświeca ono rzymskiej władzy, zatem dla jej dobra wszystko należy poświęcić, a rozruchy podkopują naszą powagę. Ale przede wszystkim błagam cię: nie żądaj ode mnie, bym zmienił wyrok. Cinna także ci powie, że to nie może być i że gdy wyrok raz wydany, chybaby sam cezar mógłby go zmienić. Ja, choćbym chciał - nie mogę. Nieprawda, Kaju?
- Tak jest.
Lecz Antei słowa te sprawiły widoczną przykrość, rzekła bowiem, myśląc może o sobie:
- Tak więc można cierpieć i umrzeć bez winy.
- Nikt nie jest bez winy - odpowiedział Pontius. -Ów Nazarejczyk nie popełnił żadnej zbrodni, więc też jako prokurator umyłem ręce. Ale jako człowiek potępiam jego naukę. Rozmawiałem z nim umyślnie dość długo, chcąc go wybadać i przekonałem się, że głosi rzeczy niesłychane. To trudno! Świat musi stać na rozsądku. Któż przeczy, że cnota jest potrzebną?... Pewnie nie ja. Ale nawet stoicy uczą tylko, by przeciwności znosić z pogodą, nie wymagają zaś, by się wyrzec wszystkiego, począwszy od majątku aż do obiadu. Powiedz, Cinno - ty jesteś rozsądny człowiek - co byś o mnie pomyślał, gdybym ten dom, w którym mieszkacie, oddał ni z tego, ni z owego tym oto obdartusom, którzy tam wygrzewają się na słońcu przy Jopejskiej bramie? A on właśnie takich rzeczy wymaga. Głosi przy tym, że wszystkich należy równo kochać: Żydów tak samo jak Rzymian, Rzymian jak Egipcjan, Egipcjan jak Afrów i tak dalej. Przyznam się, że miałem tego dosyć. W chwili gdy idzie o jego życie, zachowuje się, jakby szło o kogo innego, naucza - i modli się. Nie mam obowiązku ratować kogoś, co sam o to nie dba. Kto nie umie w niczym miary zachować, nie jest człowiekiem roztropnym. Przy tym on zowie się Synem Bożym i burzy zasady, na których świat się wspiera, a zatem szkodzi ludziom. Niech sobie w duszy, co chce, myśli - byle nie burzył. Jako człowiek, protestuję przeciw jego nauce. Jeśli ja nie wierzę, dajmy na to, w bogi, to moja rzecz. Jednakże uznaję potrzebę religii i publicznie to głoszę, albowiem sądzę, że dla ludzi religia jest wędzidłem. Konie muszą być zaprzężone i dobrze zaprzężone. Zresztą takiemu Nazarejczykowi śmierć nie powinna być straszna, twierdzi bowiem, że zmartwychwstanie.
Cinna i Antea spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.
- Że zmartwychwstanie?
- Ni mniej, ni więcej: po trzech dniach. Tak przynajmniej głoszą jego uczniowie. Samego zapomniałem zapytać. Wreszcie to wszystko jedno, bo śmierć uwalnia od obietnic. A gdyby i nie zmartwychwstał, nic na tym nie straci, gdyż wedle jego nauki prawdziwe szczęście, wraz z życiem wiecznym, zaczyna się dopiero po śmierci. Mówi o tym istotnie jak człowiek zupełnie pewny. W jego Hadesie widniej niż w podsłonecznym świecie, a im kto więcej tu cierpi, tym pewniej tam wejdzie; powinien tylko kochać, kochać i kochać.
- Dziwna nauka - rzekła Antea.
- A tamci wołali na cię: "Ukrzyżuj!" - spytał Cinna.
- I nawet się nie dziwię. Duszą tego ludu jest nienawiść, któż zaś, jeśli nie nienawiść ma wołać o krzyż dla miłości.
Antea potarła czoło wychudłą ręką.
- I On jest pewnym, że można żyć i być szczęśliwym - po śmierci?
- Dlatego nie straszy go krzyż ni śmierć.
- Jakby to było dobrze, Cinno!...
Po chwili znów spytała:
- Skąd On wie o tym?
Prokurator machnął ręką:
- Powiada, że to wie od Ojca wszystkich ludzi, który dla Żydów jest tym, czym dla nas Jowisz, z tą różnicą, że według Nazarejczyka jest On jeden, jedyny i miłosierny.
- Jakby to było dobrze, Kaju! - powtórzyła chora.
Cinna otworzył usta, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale umilkł - i rozmowa ustała. Pontius rozmyślał widocznie w dalszym ciągu nad dziwaczną nauką Nazarejczyka, albowiem kręcił głową i wzruszał co chwila ramionami. Wreszcie wstał i począł się żegnać.
Nagle Antea rzekła:
- Kaju, pójdźmy zobaczyć tego Nazarejczyka.
- Śpieszcie się - rzekł odchodząc Piłat - pochód wkrótce wyruszy.

[powrót] [rozdz.VII]