Henryk Sienkiewicz

"Bez dogmatu"

WARSZAWA, 25 STYCZNIA.

Nudzę się często na balach jako homo sapiens; nie cierpię ich jako kandydat do małżeństwa, ale lubię je czasem jako artysta - naturalnie, artysta bez teki. Co to za piękna rzecz, na przykład, szerokie, rzęsiście oświecone i pełne kwiatów schody, po których kobiety przybrane balowo wchodzą na górę. Wszystkie wydają się wówczas bardzo wysokie, a gdy się patrzy na nie z dołu, jak ciągną za sobą powłóczyste suknie, przypominają aniołów w śnie Jakuba. Lubię ten ruch, światła, kwiaty, te lekkie tkaniny, pokrywające jakby jasną mgłą młode panny; a cóż dopiero mówić o obnażonych szyjach, gorsach i ramionach, które po zdjęciu narzutek zdają ścinać się, krzepnąć na powietrzu i przybierać twardość marmuru. Mój zmysł powonienia rozkoszuje się także. Przepadam za dobrymi perfumami.
Piknik udał się bardzo dobrze. Trzeba przyznać Staszewskiemu, że umie takie rzeczy urządzać. Przyjechałem razem z ciotką, ale straciłem ją zaraz w przedsionku, bo Staszewski zbiegł umyślnie, żeby jej podać rękę na schody. Biedne ciotczysko ma jakąś długą gronostajową narzutkę, której używa na wszystkie wielkie wystąpienia, wskutek czego nazywają ją "Dostojną Peleryną". Wszedłszy na salę zatrzymałem się nie opodal drzwi, żeby się rozejrzeć między ludźmi. Człowiek doznaje dziwnego wrażenia, gdy po kilkuletniej niebytności znajdzie się wśród swojskich twarzy. Czuje wówczas doskonale, że są to bliższe istoty niż te, które gdzie indziej spotykał, a jednak przypatruje im się, bada je i robi spostrzeżenia jak obcy. Szczególniej kobiety zajęły moją uwagę.
Bądź co bądź towarzystwo u nas jest wykwintne. Twarze widziałem ładne lub brzydkie, ale takie, jakie wytwarza stara i wyrafinowana cywilizacja. Szyje i ramiona kobiet, przy całej nieraz okrągłości młodzieńczej, przypominały mi po prostu wyroby sewrskie. Jest w nich jakaś spokojna wytworność, jakieś wykończenie. Co za stopy widziałem, co za ręce, co za rysunek czaszek! Doprawdy, że tu nie udają Europy, tu nią są.
Stałem tak z kwadrans, rozmyślając jeszcze i nad tym, którą z tych głów, który z tych gorsów ciotka przeznacza dla mnie? Tymczasem nadeszli Śniatyńscy. Jego widziałem przed kilku miesiącami w Rzymie, ją znałem już także poprzednio. Lubię ją, bo ma ogromnie słodką twarz i należy do tych wyjątkowych Polek, które nie pochłaniają życia mężom, ale oddają im swoje. Po chwili wsunęła się między nas jakaś młoda osóbka, która, przywitawszy się ze Śniatyńską, wyciągnęła do mnie łapkę opiętą w białą rękawiczkę i spytała:
- Nie poznajesz mnie, Leonie?
Trochę mnie zakłopotało to pytanie, bo istotnie w pierwszej chwili ani wiedziałem, kogo mam przed sobą, zacząłem jednak potrząsać tą rączką, kiwać głową, uśmiechać się i powtarzać: - A to dobre! a jakże! owszem! owszem! - jak człowiek, który nie chce okazać się niegrzecznym. Przypuszczam nawet, że miałem przy tym dość głupią minę, bo pani Śniatyńska rozśmiała się, potem zaś rzekła:
- Ależ pan jej naprawdę nie poznaje: Anielka P.
Anielka! moja kuzynka! Cóż dziwnego, żem jej nie poznał! Widziałem ją przed dziesięciu czy jedenastu laty, w sukience po kolana. Przypominam sobie, że to było w Płoszowie, w ogrodzie; miała wówczas różowe pończoszki i komary ogromnie ją cięły po nóżkach, skutkiem czego tupała jak konik. Jakże miałem teraz poznać, że ten gors ubrany fiołkami, że te białe ramiona, ta przystojna twarz o ciemnych oczach, słowem: że ta panna w całym rozkwicie - to tamta pliszka na cienkich nogach! O, jaka ładna! Ależ motyl wylągł się z tej poczwarki! Oczywiście, powitałem ją po raz drugi i najserdeczniej. Potem, gdy Śniatyńscy odeszli, a ona powiedziała mi, że ciotka i matka przysłały ją po mnie, podałem jej ramię i poszliśmy razem w głąb sali.
Nagle zrobiło mi się w jednej chwili jasno w głowie. Oczywiście, że ciotka ma na celu Anielkę! Oto cała tajemnica, oto niespodzianka! Ciotka zawsze bardzo kochała tę dziewczynę i wiecznie gryzła się kłopotami majątkowymi pani P. dziwno mi tylko było, że te panie nie stanęły w domu ciotki, ale nie chciałem się nad tym zastanawiać, bom wolał przyglądać się Anielci, która jak łatwo zrozumieć, zaczęła mnie teraz w inny sposób interesować niż pierwsza lepsza panna. Po drodze miałem dość czasu i na rozmowę, i na egzamin, albowiem szliśmy na drugi koniec sali, a już tłok robił się coraz większy. Moda tegoroczna nakazuje nosić rękawiczki średnio długie, nie dochodzące do łokcia, spostrzegłem więc naprzód, że ramię Anielki, które wspierało się na moim, ma ciemnawy ton od pokrywającego je, zbyt może obfitego puszku. Aniela nie jest jednak brunetką, choć na pierwszy rzut oka robi wrażenie brunetki. Włosy jej przyświecają jak brąz. Oczy ma jasne, ale i one wydają się czarne z powodu niezmiernie długich rzęs; brwi jej natomiast są zupełnie czarne i istotnie prześliczne. Cechą charakterystyczną tej małej główki o niskim czole jest właśnie owa zbytnia bujność włosów, brwi, rzęs i puszku, który na bokach twarzy staje się delikatny jak pela i zupełnie jasny. Wszystko to razem wzięte może z czasem wyjść na niekorzyść jej piękności, obecnie jednak jest tak młoda, że oznacza to tylko jakąś żywotność i bujność organizmu i czyni z tej dziewczyny nie zimną lalkę, ale ciepłą, żywą i pełną ponęt kobietę.
Nie zapieram się, że jakkolwiek moje nerwy są wybredne i nie poczynają grać z lada powodu, odczułem te ponęty doskonale. To mój typ. Ciotka, która, jeśli słyszała o Darwinie, to zapewne uważa go za jakąś "paskudną" głowę - zastosowała się mimowolnie do jego teorii naturalnego doboru. Tak! to mój typ! Tym razem nie lada przynętę osadzono na haczyku.
Jakieś prądy elektryczne poczęły przebiegać z jej ramienia po moim. Widziałem zresztą, że i ja robię na niej korzystne wrażenie, a to zawsze ożywia. Egzamin, który czyniłem jako artysta, wypadł równie pomyślnie. Są twarze, które wydają się jak przekład z muzyki lub poezji na ludzkie rysy. Do takich właśnie należy twarz Anielki. Nie ma w niej pospolitości. Dziewczynom ze szlacheckich domów wychowanie zaszczepia tak skromność, jak się dzieciom szczepi ospę - jest w niej więc i ten wyraz, jest coś niewinnego, a spod tej niewinności wygląda gorący temperament. Co za połączenie! To jakby ktoś powiedział: niewinny diabeł!
Przypuszczam zresztą, że przy całej niewinności Anielka może być trochę kokietką; zauważyłem zaraz, że posiada zupełną świadomość swych ponęt. Oto wiedząc, na przykład, że ma prześliczne rzęsy, spuszcza je co chwila na oczy bez koniecznej potrzeby. Ma także bardzo miły sposób podnoszenia głowy i patrzenia na mówiącego. Z początku rozmowy była trochę sztuczna, bo onieśmielona, ale po chwili już byliśmy tak, jak gdybyśmy się nigdy od owych płoszowskich czasów nie rozstawali.
Ciotka jest nieoceniona ze swoimi dystrakcjami - tylko spiskować bym z nią nie chciał. Ledwieśmy z Anielką przyszli do tych pań, ledwie zdołałem powitać jej matkę i przemówić z nią kilka słów, gdy ciotka widząc moje ożywienie rozpromieniła się w oczach, następnie ruszyła ramionami i zwróciwszy się do matki Anielki, rzekła głośno:
- Ślicznie jej w tych fiołkach! Ha! może to i dobra była myśl, żeby ją na balu pierwszy raz zobaczył!...
Matka Anielki zmieszała się bardzo, Anielka również, a ja zrozumiałem, dlaczego te panie nie zajechały do domu ciotki. Był to widocznie pomysł pani P. Ona i ciotka musiały prowadzić już od dawna jakieś układy. Przypuszczam, że Anielka nie była wprost do nich dopuszczona, ale dzięki panieńskiej przenikliwości w takich razach, mogła się ich domyślać.
Więc żeby położyć koniec ogólnemu zakłopotaniu, zwróciłem się do niej i powiedziałem:
- Z góry cię ostrzegam, że źle tańczę, ale będą mi cię co chwila porywali, zatem daruj mi jednego walca.
Anielka w odpowiedzi podała mi karnet i rzekła rezolutnie:
- Zapisz, co chcesz.
Ja wyznaję, że nie lubię roli manekina, którego się pociąga za sznurki, nie lubię być popychanym do czegoś; więc chcąc od razu zająć jakąś rolę czynną w polityce starszych pań, wziąłem karnet i napisałem: "Czyś zrozumiała, że nas chcą żenić?"
Anielka przeczytawszy zmieniła się na twarzy, a następnie nieco przybladła. Przez chwilę milczała, jakby nie była pewna, czy jej głos dopisze, lub jakby wahając się, co ma odpowiedzieć; wreszcie podniosła swoje śliczne rzęsy i spojrzawszy mi prosto w oczy, odrzekła:
- Tak!
Ale teraz ona zaczęła pytać, wprawdzie nie słowami, jeno wzrokiem. Powiedziałem już, że zrobiłem na niej także korzystne wrażenie, a przy tym, skoro się domyślała układów, to musiała mieć napełnioną myśl mną. Toteż teraz czytałem wyraźnie w jej oczach słowa:
- Wiem, że mama i ciotka życzą sobie, byśmy się poznali, zbliżyli, więc... więc?
Więc zamiast odpowiedzi otoczyłem ręką jej stan, przygarnąłem ją z lekka do siebie i poprowadziłem do walca. Przypomniały mi się moje "godziny sali".
Taka niema odpowiedź mogła trochę rozmarzyć dziewczynę, której już poprzednio zaimponowało to, co napisałem w karnecie. Ale myślałem sobie: dlaczego bym nie miał jej trochę rozmarzyć? W żadnym razie nie pójdę dalej, niż chcę, a gdzie ona zajdzie, to mnie jeszcze mało obchodzi. Anielka doskonale tańczy, a tego walca tańczyła tak właśnie, jak kobieta powinna walca tańczyć, to jest z pewnym zapamiętaniem się i oddaniem tancerzowi. Uważałem, że fiołki na jej gorsie poruszają się żywiej, niżby to dało się usprawiedliwić powolnym zresztą tempem. Rozumiałem, że się w niej coś poczyna. Kochanie jest po prostu potrzebą fizyczną, hamowaną wprawdzie najstaranniej w pannach należących do wyższych warstw towarzyskich, ale niemniej nieprzepartą. Toteż, gdy dziewczynie powiedzą: Tego wolno ci kochać - bywa nieraz, że dziewczyna korzysta z pozwolenia bardzo skwapliwie.
Anielka widocznie spodziewała się, że skoro raz zdobyłem się na to, co napisałem w karnecie, to po walcu nastąpi o tym rozmowa w dalszym ciągu. Ale ja umyślnie usunąłem się zaraz na bok, by ją zostawić w oczekiwaniu.
Chciałem także przypatrzyć się jej z pewnej odległości. Stanowczo to mój typ. Tego rodzaju kobiety ciągną mnie po prostu jak magnes. Ach, żeby ona miała lat trzydzieści i nie była panną, z którą mnie swatają!

[powrót] [Warszawa, 30 stycznia]