Henryk Sienkiewicz

"Bez dogmatu"

12 KWIETNIA.

Nie pisałem blisko dziesięć dni. Przełom nastąpił już od tygodnia. Spodziewałem się z góry, że to będzie miało miejsce na morzu. Tego rodzaju kobiety jak Laura nawet w chwilach zapomnienia nie zapominają o odpowiednim tle. Jeżeli bowiem nawet dobre uczynki spełniają tylko dlatego, że im z tym pięknie, tym bardziej potrzeba im piękna w upadku. Łączy się z tym zamiłowanie nadzwyczajności, które płynie nie z poezji tkwiącej w ich duszach, ale z chęci przyozdobienia się wszystkim, co tylko może być ozdobą. Nie straciłem głowy tak dalece, abym miał zmienić swe zdanie o Laurze, lubo doprawdy nie wiem, czy ona nie ma prawa być taką, jak jest, i uważać, że nawet słońce i gwiazdy istnieją tylko dlatego, by mogła się w nie ubrać. Bezwzględna piękność musi być z natury rzeczy niezmiernym egoizmem, który podporządkowywa sobie wszystko. Laura jest wcieleniem takiej piękności, i nikt nie ma prawa wymagać od niej więcej nad to, by była zawsze i wszędzie piękna - ja przynajmniej nie wymagam więcej...
Błogosławię moją biegłość żeglarską, dzięki której w wycieczkach naszych na łodzi możemy być sami. Tydzień temu Laura powiedziała mi w czasie największego upału, że chce jechać na morze. Ona kocha się w skwarze słonecznym, jak Hekate. Lekki powiew odepchnął na wkrótce nas wkrótce dość daleko od brzegu i ucichł nagle. Łaciński nasz żagiel opuścił się wzdłuż masztu. Blaski słońca, odbijając się o wygładzoną na kształt lustra toń, powiększały jeszcze znój dnia, choć godzina była popołudniowa. Laura rzuciła się na indyjskie maty wyściełające dno statku i wsparłszy głowę na poduszkach, pozostała bez ruchu, zanurzona w czerwonawym świetle promieni przecedzonych przez baldachim łodzi. Opanowało mnie dziwne lenistwo, a jednocześnie na widok tej kobiety, której greckie kształty rysowały się pod lekką odzieżą, przejmował mnie dreszcz zachwytu. I w niej była jakaś ociężałość; oczy miała zamglone, usta wpółotwarte, w całej postaci niemoc i bezwładność. Gdym ogarnął ją wzrokiem, przymykała powieki, jakby mi chciała powiedzieć: "Otom jest słaba..."
I wkrótce zdałem statek na wolę morza.
Późno bardzo wróciliśmy do willi, i ten nasz powrót pozostanie mi długo w pamięci. Po zachodzie słońca, w czasie którego niebo i morze stopiły się w jeden blask bez granic i rozdziału, nastała noc tak cudna, że drugiej podobnej nie widziałem nigdy na Rivierze. Z toni podniósł się ogromny czerwony księżyc i nasycił ciemności łagodnym światłem, a zarazem rzucił na morze lśniący, szeroki gościniec, po którym płynęliśmy do brzegu. Morze wzdymało się lekko zwykłym nocnym ruchem, podobnym do głębokich westchnień. Z małego portu dochodziły nas głosy ligurskich rybaków, śpiewających chórem pieśni. Powiew wstał znowu, ale szedł od lądu niosąc zapach pomarańczowego kwiatu. Jakkolwiek nie umiem zatopić się całkowicie w żadnym wrażeniu, byłem jednak pod czarem owej niezmiernej słodyczy unoszącej się nad lądem i nad morzem, osiadającej jak rosa na przedmiotach i na duszach. Chwilami patrzyłem na tę piękną jak Helena kobietę, która bieliła się przede mną w świetle księżyca, i miałem po prostu złudzenie, że żyjemy w greckich czasach, że płyniem gdzieś do świętych gajów oliwnych, w których spełniają się tajemnice eleuzyjskie. Uniesienia nasze wydawały się nie tylko porywem zmysłów, ale jakimś kultem, jakimś mistycznym związkiem z tą nocą, z tą wiosną, z całą naturą.

[powrót] [15 kwietnia]