Henryk Sienkiewicz

"Bez dogmatu"

23 SIERPNIA.

Jutro wyjeżdżamy. Niebo się przeciera i wiatr wieje z zachodu, co wróży pogodę. Mgła pozwijała się w długie białawe wały, które wyciągnęły się po bokach gór i posuwają się z wolna, w poprzek stoków, na kształt olbrzymich lewiatanów. Chodziliśmy z Anielką na Kaiserweg. Z rana przyszło mi do głowy pytanie: co by się stało, gdyby ten stosunek, w jakim żyjemy, przestał samej Anielce wystarczać? Ja nie mam prawa przestąpić granicy i boję się; a nużby znów ona tak samo myślała? Wrodzona jej wstydliwość i nieśmiałość stanowiłyby i tak nieprzezwyciężoną dla niej przeszkodę, gdyby zaś jeszcze sądziła, że ją układ tak samo zobowiązuje jak mnie - nie porozumielibyśmy się nigdy - i cierpielibyśmy nadaremnie.
Zastanowiwszy się jednak nad tym głębiej, zrozumiałem całą czczość podobnych obaw. Ona, której nawet ten platoniczny stosunek wydaje się za obszernym, która go z wiedzą lub bez wiedzy zacieśnia, która w tych nawet granicach nie przyznaje mi tego, co mi się należy, miałaby się dobrowolnie, pierwsza, zgodzić na przyznanie mi większych praw?!
A jednak dusza ludzka, chyba nawet i w piekle, będzie jeszcze żyła nadzieją. Mimo oczywistego niepodobieństwa postanowiłem ubezpieczyć się na wszelki wypadek i powiedzieć Anielce, że układ obowiązuje tylko mnie - a zresztą wszystko zależy od jej łaski.
Chciałem powiedzieć jej także wiele innych rzeczy, a mianowicie, że mi się krzywda dzieje, że dusza moja potrzebuje koniecznie i bezwarunkowo słyszeć z jej ust słowo: "kocham", i to nie raz, ale często, ale co dzień; że tym tylko może żyć i tym tylko utrzymać się na wysokościach. Ale Anielka była tego poranku tak wesoła, tak swobodna i tak serdeczna dla mnie, że zbrakło mi odwagi do zamącenia tej pogody. Wczoraj nie mogłem zrozumieć, dlaczego ta istota tak pełna prostoty opanowywa mnie i zwycięża nawet na tych polach, na których ja, według wszelkich ludzkich pojęć, powinienem być zwycięzcą. Dziś mi to jest jaśniejsze - i mam gotową, bardzo smutną hipotezę: oto ja więcej ją kocham niż ona mnie.
Znałem człowieka, który miał przysłowie: "Mniejsza o moje." Nie byłoby nic dziwnego, gdybym ja zaczął je teraz powtarzać. Bo jeśli czasem mam ochotę wyrzucić coś z siebie, co mi pali usta jak rozżarzony węgiel, a spostrzegam, że mogę tym spłoszyć jej wesołość, jej uśmiech, zmienić jej dobre usposobienie - to i milczę. Ileż razy się tak zdarza!
To, że ja ją więcej kocham niż ona mnie, przychodziło mi już ze sto razy do głowy, ale ja o tych stosunkach wczoraj myślę to, dziś owo, błąkam się, gubię, zaprzeczam sam sobie, każdą rzecz widzę co dzień inaczej. Raz mi się zdaje, że on i mnie nie bardzo kocha, i w ogóle nie jest bardzo zdolną do kochania; drugi raz nie tylko myślę, ale i czuję, że to jest to jedno z najgłębszych i najmocniej kochających serc, jakie w świecie spotkałem. I mam zawsze dowody na obie strony. Bo mówię sobie tak: gdyby na przykład jej miłość dla mnie stała się trzy, cztery, dziesięć razy większą, czyby nareszcie nie przyszła chwila, że stałaby się zarazem większą od jej oporu? Tak! Więc to jest kwestia tylko wielkości uczucia. Nie! Bo gdyby uczucie było naprawdę małe albo żadne, to ona nie byłaby tyle cierpiała, a widziałem ją tak nieszczęśliwą jak prawie ja sam. Na wszystkie przeciw niej rozumowania mam tylko jedną odpowiedź: widziałem!
Dziś wyszło z jej ust zdanie, które zapamiętam, bo stanowiło także odpowiedź na moje wątpliwości. Nie byłaby nic podobnego powiedziała, gdybym był mówił wprost o nas i o naszej miłości. Ale ja mówiłem ogólnie, jak zwykle teraz mówię. Dowodziłem, że w naturze uczucia leży czyn, że on jest siłą powodującą i wytwarza bezwarunkowo jakieś akty woli. Ona wysłuchawszy rzekła:
- Albo też się cierpi.
I naturalnie, że się cierpi. Ale ona tymi kilkoma słowami zamknęła mi usta, a natomiast napełniła mi serce czcią dla siebie. W takich chwilach jestem szczęśliwy i nieszczęśliwy, bo mi się znów wydaje, że ona mnie tak samo kocha jak ja ją - tylko cała rzecz w tym, że chce zostać czystą przed Bogiem, ludźmi i sobą. A ja tego kościoła nie zburzę.
Ostatecznie, analiza jej serca i jej uczuć nie doprowadziła mnie do żadnych pewników. Ciągle stoję na rozdrożu. Do moich "nie wiem" religijnych, filozoficznych, społecznych przybywa jeszcze jedno, osobiste, stokroć dla mnie ważniejsze, to bowiem rozumiem doskonale, że przez takie "nie wiem" można kark skręcić.
Sam kułem ten łańcuch, który mnie do Anielki przywiązuje, ale też przywiązuje bez cienia podobieństwa, żeby kiedykolwiek prysnął. Kocham ją rozpaczliwie, lecz pytanie: czy i nie chorobliwie zarazem? Gdybym był młodszy, zdrów na duszy i ciele, mniej zwichnięty, normalniejszy, to bym się może urwał, a przynajmniej wobec tej pewności, że nigdy do niczego nie dojdę - że mówiąc grubo, nic nie wskóram, że jej ramiona nigdy nie otworzą się dla mnie, starałbym się potargać te więzy. Ale dziś nie czynię nawet usiłowań. Kocham ją tak jak człowiek chory na nerwy, bliski manii, albo jak kochają ludzie starzy, którzy, gdy się uczepią miłości, to trzymają się jej ze wszystkich sił. Albowiem staje się ona dla nich kwestią życia. Podobnie czepiają się ludzie gałęzi, wisząc nad przepaścią.
Z mojego życia to jedno wykwitło, więc też i wybujało nadnaturalnie. Taki objaw jest zupełnie zrozumiały i będzie się powtarzał tym częściej, im będzie więcej ludzi na świecie podobnych do mnie, to jest przeanalizowanych sceptyków i zarazem histeryków, mających w duszy wielkie nic, a we krwi wielką newrozę. Taki nowożytny produkt epoki, która się kończy, może wcale nie kochać, może utożsamiać miłość z rozpustą, ale gdy w jakimś uczuciu zestrzelą się wszystkie jego siły żywotne, gdy podstawi się ono w jego newrozę, to go opanuje zupełnie i stanie się tak uporczywe, jak uporczywe bywają tylko choroby. Tego może dziś jeszcze psychologowie nie rozumieją, a z pewnością nie rozumieją dotąd powieściopisarze, zajmujący się analizą nowożytnej duszy ludzkiej.

[powrót] [Wiedeń, 25 sierpnia]