Henryk Sienkiewicz

"Bez dogmatu"

16 PAŹDZIERNIKA.

Nerwy moje uspokoiły się przez tę chorobę; nie doznaję już tych trwóg, które dawniej tak mnie dręczyły; chciałbym tylko, żeby Klara wróciła jak najprędzej. Nie jest to tęsknota, tylko egoizm człowieka chorego, który czuje, że takiej opieki i troskliwości, jaką miał, nic mu nie zdoła zastąpić. Wiem, że Klara nie będzie już mieszkała obok mnie, ale obecność jej pokrzepiła by mnie. Słabość i bezradność przywiązują się tak do opiekuńczej siły, jak dziecko przywiązuje się do matki. Jestem przekonany, że żadna inna kobieta nie uczyniłaby dla mnie tego co Klara i że każda wolałaby zachować konwenanse niż ratować człowieka. Myśląc o tym mam gorycz w ustach, a w myśli jedno imię... Ale to są rzeczy, których lepiej nie dopuszczać do głowy, póki nie ma sił, żeby się z nimi rozprawić... Klara sypiała nie rozebrana na sofce w przyległym pokoju i przy otwartych drzwiach. Za każdym moim ruszeniem była natychmiast przy mnie. Widywałem ją w nocy schyloną nad moim łóżkiem, z włosami w nieładzie, mrugającą ze zmęczenia i bezsenności. Sama podawała mi lekarstwa, sama podnosiła mnie na poduszkach. Gdym w chwilach przytomności chciał jej dziękować, kładła palce na ustach na znak, że doktor zabronił mi mówić. Nie wiem, ile nocy nie spała. Była tak znużona, że w dzień, siedząc koło mnie na fotelu, zasypiała czasem w połowie rozpoczętego zdania. Zbudziwszy się, uśmiechała się do mnie i znów poczynała drzemać. Nocami chodziła czasem bardzo długo po swoim pokoju, żeby się bronić od snu, ale tak cicho, że byłbym o tym nie wiedział, gdyby nie to, żem przez otwarte drzwi widział jej cień poruszający się po ścianie. Raz, gdy była przy mnie, nie wiedząc, jak jej się wywdzięczyć, podniosłem jej rękę do ust; wówczas ona schyliła się szybko i ucałowała moją, nim mogłem ją cofnąć. A trzeba wiedzieć, że nie zawsze umiałem być dla niej wdzięczny. W chorobie byle co drażni - mnie zaś drażnił jej wysoki wzrost. Czułem do niej jakby urazę za to, że nie jest taka jak Anielka. Płynęło to zapewne z tego, żem przez tyle czasu przyzwyczaił się uznawać wdzięk i piękność o tyle, o ile zbliżały się do wdzięku i piękności tamtej. Czasem patrząc na Klarę rozdrażniałem się wewnętrznie szczególniejszym poczuciem, że ona jest piękna nie dlatego, że natura chciała ją rozmyślnie uczynić piękną, i nie z prawa rasy, ale jakoby ze szczęśliwego wypadku. Nieraz zresztą piękna głowa kobieca sprawiała mi podobne wrażenie. Są w tych rzeczach odcienie pochwytne tylko dla bardzo wyrobionych i wrażliwych nerwów.
Były jednak chwile, zwłaszcza nocami, w których, gdy patrzyłem na twarz Klary wychudłą, zmniejszoną i zmizerniałą od czuwania, miałem złudzenie, że widzę tamtą... Działo się tak zwłaszcza, gdy siedziała w mroku, opodal od mego łóżka. Do ułudy pomagała mi gorączka i chory mózg, dla którego niemożliwość nie istnieje. Od czasu do czasu majaczyłem zupełnie - i bodajem zginął! - ale wołałem na Klarę imieniem tamtej i rozmawiałem z nią jak z tamtą. Pamiętam to jak przez sen.

[powrót] [17 października]