Henryk Sienkiewicz

"Wiry" tom 2

ROZDZIAŁ XXVI

Doktór Szremski wróciwszy do hotelu począł rozmyślać nad słowami Świdwickiego, które głęboko utkwiły mu w pamięci. Przed oczyma przesuwały mu się obrazy konduktu pogrzebowego i tej trumny z ofiarą zamordowaną przez tych, dla których chciała czynić dobrze. "Tak, tak, mówił sobie, to niby pomyłka, ale podobne pomyłki są istotnie logicznym następstwem rozpętania ślepych zwierzęcych instynktów. Trzeba przyznać, że w tej chwili zlatujemy na złamanie karku do jakiejś bezdennej przepaści. I to nie tylko my. - Ale czy wolno z tego wnioskować, że jak dziś odprowadziliśmy zabitą przez motłoch pieśń, tak za lat dziesięć, dwadzieścia czy pięćdziesiąt będziemy świadkami pogrzebu nauki, kultury i cywilizacji? Pozornie - tak. Najwyższy czas, żeby Bóg, który rządzi światem, złożył jakiś nowy dowód, że nim istotnie rządzi. Powinno zagrzmieć tak, żeby się aż ziemia zatrzęsła - czy co?... Ludzkość zaczyna wstępować na drogę wprost przeciwną całej naturze... Bo całym wysiłkiem natury jest tworzyć jak najdoskonalsze osobniki i przez nie uszlachetniać gatunek, a ludzkość odwrotnie, zabija je tak, jak zabito tę anielską dziewczynę, lub chwyta je za włosy i ściąga z wyżyn do ogólnego poziomu. A jednakże jest to tylko pozór... Gdyby inżynierowie postanowili rozkopać wszystkie góry i uczynić ziemię tak równą i gładką jak kula bilardowa, to przyszłoby jakieś wstrząśnienie, przyszedłby jakiś wybuch wulkanu i wytworzył nowe przepaście i nowe szczyty. O aryjskim duchu można powiedzieć to, co rozkochani w ukojonych architektonicznych liniach Grecy mówili o rzymskich łukach: «łuk nigdy nie zaśnie». Aryjski duch również. Ludzkość, która go posiada, nie potrafi płynąć do nieskończoności jedną falą, myśleć jedną myślą i żyć jedną ideą. To, co dziś jest - przejdzie. Na szczytach rozumu, uczucia i woli zrodzi się nowy wicher i spiętrzy nowe fale..."
Tu myśli Szremskiego zwróciły się widocznie do rzeczy bliższych i bardziej mu leżących na sercu, gdyż począł zaciskać pięści i chodzić wielkimi niespokojnymi krokami po pokoju:
"Czy jednak - mówił sobie - my ostaniem się wśród tych wstrząśnień, fal i wichrów? Wiry! wiry!... - i to piaskowe! Piasek zasypuje całą Polskę i zmienia ją w pustynię, na której żyją szakale?... Gdyby tak było, to choćby zaraz w łeb sobie strzelić... Ciekawym, co by powiedział o tym taki Groński... A jemu teraz piorun strzelił w głowę i nie ma co z nim gadać... Giniemy bez ratunku? - Otóż nieprawda! Pod tymi wirami, które się kręcą na powierzchni naszego życia - jest coś, czego Świdwicki nie dojrzał. - Jest więcej niż gdzie indziej, bo jest bezdenna głębia cierpienia. Nie ma po prostu na świecie większego cierpienia niż nasze... U nas ludzie budzą się rano i idą z pługami w pole, idą do fabryk, do biur, za ławy sklepowe i do wszelkiego rodzaju pracy - w bólu. - Idą spać w bólu. - Cierpienie - to wielka, to wielka, bezbrzeżna jak morze roztocz, zaś wiry to tylko zmarszczki na tej roztoczy. A dlaczego tak cierpimy? Przecie zaraz jutro moglibyśmy odetchnąć, moglibyśmy być szczęśliwsi. Dość by każdemu powiedzieć Jej, tej Polsce, o której Świdwicki mówi, że ginie: «Zanadto mnie bolisz zanadto mi dolegasz, więc się Ciebie wyrzekam i od dziś, chcę o Tobie zapomnieć...» A jednak nikt tego nie mówi - nawet taki Świdwicki, który łże, że mu to wszystko jedno, nawet tacy, którzy rzucają bomby i mordują siostry i braci! A jeśli tak, jeśli wolimy cierpieć, niż Jej się wyrzec, to gdzie nam do szakalów i gdzie Jej do zguby! Szakale szukają ścierwa, nie cierpienia! Więc Ona żyje w każdym z nas, we wszystkich razem - i przeżyje wszystkie wiry na świecie. A my ściśniemy zęby i będziem cierpieć dla Ciebie, Matko, dalej - i my - a jeśli Bóg tak zechce - to i nasze dzieci i nasze wnuki - i nie wyrzeczemy się, nie tylko Ciebie, ale i nadziei."
Tu wzruszył się Szremski własnymi myślami, lecz w twarzy zajaśniała mu jakby zorza. Znalazł odpowiedź na te pytania, które mu wrzucił w duszę Świdwicki. Począł, chodząc, powtarzać: - "Dla niczego, dla złudy i majaku, nikt by nie chciał tak cierpieć!" - Po czym widocznie przyszło mu do głowy, że cierpieć dla Niej, to jeszcze nie wszystko, bo jął zacierać ręce i zakasywać przez roztargnienie rękawy, jakby się chciał zaraz zabrać do jakiejś ważnej i pilnej roboty. Ale po chwili pomiarkował, że jest w hotelu, więc roześmiał się tylko szczerym, zwykłym sobie śmiechem - i rzekł głośno:
- Ha! nie ma rady. Trzeba jutro wracać do mojej dziury i pchać taczkę dalej...
I nagle westchnął:
- Do mojej samotnej dziury!...
Po czym, sam nie wiedział dlaczego, przypomniało mu się, co mu mówił Świdwicki, że małżeństwo Krzyckiego jest zerwane - i myśli jego poleciały jak skrzydlate ptaki do Zalesina.

KONIEC

[powrót]