Henryk Sienkiewicz

"Wspomnienie"

Było to przed laty. Chodziłem wówczas do klasy pierwszej i stałem na stancji na Starym Mieście, w pierwszym z brzegu domu za Świętojańską. Przez tę też ulicę wiodła najprostsza droga do gimnazjum, które mieściło się tam, gdzie dziś uniwersytet. Ale wolałem chodzić przez Piwną z powodu sklepów z ptakami.
Istniało tych sklepów kilka obok siebie, po lewym boku ulicy. Na zewnątrz wisiały klatki, a w nich czyże, zięby, szczygły, słowiki i gile, niekiedy nawet sowy, sójki i kraski.
Byli to dobrzy moi znajomi, których widok przypominał mi wieś, a zwłaszcza wakacje na Boże Narodzenie, gdy z powodu mrozów to ptactwo, które nie odlatuje na zimę, zbliża się do zabudowań. Wystawałem nieraz przed tymi klatkami tak długo, że spóźniałem się na lekcje, co jak wiadomo, pociąga za sobą rozmaite niemiłe następstwa.
Lecz i Świętojańska miała swoje ponęty, z których największą była "Fara".
Między uczniami panowało wówczas przekonanie, które podzielali z nami zapewne wszyscy mieszkańcy Starego Miasta i ulic przyległych, że jest to jeden z najwspanialszych kościołów na świecie. Ci, którzy słyszeli coś o kościołach rzymskich, przyznawali, że tam, gdzie mieszka papież, może jest jaki równie okazały; ale poza tym, gdyby kto chciał zaprzeczyć pierwszeństwa naszej "Farze", miałby był z nami do czynienia. Nie zaglądałem jednak do "Fary" przez pobożność, mieliśmy bowiem nasze własne gimnazjalne nabożeństwa, tylko przez ciekawość. Gotyckie żebrowania kościelnej nawy, ołtarze, pomniki, portrety, a zwłaszcza posągi rycerzy w zbrojach - oto, co ciągnęło mnie nadzwyczajnie. Nie przeczuwałem wówczas, patrząc na śpiących obok siebie ostatnich książąt mazowieckich, że będę opisywał ich przodków w "Krzyżakach". A wszelako sam nie wiem, czy od tych rozmaitych pamiątek, od tych portretów, od tych pomników, od tych marmurowych twarzy nie wiał na mnie wówczas wiatr minionych wieków, sławy, siły, wolności - i nie nanosił tych ziarn, które długo leżały mi w duszy, zanim wyrosły z nich moje powieści historyczne.
Lecz zajmował mnie także ogromnie obraz w wielkim ołtarzu, gdyż od dziecinnych lat byłem wielkim miłośnikiem malarstwa. Przedstawia on, jak wiadomo, na górze Matkę Boską otoczoną wieńcem aniołów, w dole świętego Stanisława wskrzeszającego Piotrowina - i świętego Jana Chrzciciela, który oparty o skałę, patrzy z ciekawością i powagą na cud polskiego biskupa. Kto był autorem obrazu, nie pytałem, albowiem nie przychodziło mi wówczas na myśl, by ten obraz był czymś odrębnym od kościoła, nie zaś jakąś jego częścią, która powstała z nim razem, przed tysiącami lat. Ale zdumiewało mnie co innego, a mianowicie obecność Jana Chrzciciela przy wskrzeszeniu. W owych "zacofanych" czasach chłopcy, zwłaszcza wiejscy, przybywający do gimnazjum, umieli na pamięć "Pielgrzyma z Dobromila" i wszystkie daty z historii polskiej. Z tego powodu nie mogło mi się w głowie pomieścić, jakim sposobem święty Jan, który chrzcił Chrystusa i któremu ucięto przed wiekami głowę, mógł być w tysiąc ośmdziesiąt jeden lat później w Krakowie, a jeśli był, to dlaczego ani w historii "Pod Lipką", ani w "Pielgrzymie z Dobromila" nie było o tym najmniejszej wzmianki.
I to pytanie niepokoiło mnie do tego stopnia, że na koniec postanowiłem udać się po odpowiedź do osoby najbardziej kompetentnej, to jest do naszego prefekta.
Był nim stary dziekan, dzielny poczciwy ksiądz o złotym sercu, dawny podobno kapelan wojskowy. Chodziły o nim wieści, że w swoim czasie pod Stoczkiem szarżował z "białymi rabatami" na armaty i bił, ile wlazło. Nie wiem, co było w tym prawdy, ale to pewna, że przez usta naszego prefekta odzywał się często stary żołnierz i gdy nam wykładał religię lub opowiadał krótko a węzłowato na nasze pytania, zdawać się mogło, że odpowiada żołnierzom. Jego wymowa kaznodziejska była też wprost fenomenalna. Wymawiając na przykład na kazaniu: "Piotr i Paweł", najbardziej grzmiąca i patetycznie wygłaszał spójnik "i". Rzeczy religijne i kościelne kładł nam jak łopatą w głowę, a jeśli który z nas nie uważał, kręcił się lub hałasował w czasie wykładu, ksiądz przywoływał go do porządku następującym nagłym pytaniem:
- Czy cię ta bąki ćwiczą?
Albo:
- Zgrzebłem cię ta skrobią, że wierzgasz?
Miał jednak opinię uczonego, byłem przeto pewien, że jednym słowem potrafi rozproszyć moje wątpliwości. W tym celu wstałem pewnego dnia podczas wykładu i wyciągnąłem w górę dwa palce:
- Proszę księdza prefekta...
- Czego znów?
- A bo ja się chciałem spytać, jakim sposobem święty Jan Chrzciciel mógł być obecny w Polsce przy wskrzeszeniu Piotrowina?
- Blekotu się najadłeś czy co?
- Nie, proszę księdza, tylko u "Fary" jest obraz, na którym święty Jan patrzy na świętego Stanisława, a że świętemu Janowi ucięli głowę tysiąc lat przedtem, więc nie rozumiem, jak to być mogło?...
- To się go ta spytaj!
Między kolegami rozległ się śmiech, a ja siadłem, zawstydzony i rozczarowany. Prefekt pomyślał jednak widocznie, że nie można na tym poprzestać, gdyż po lekcji zbliżył się do mnie i rzekł:
- Polska była niedawno ochrzczona - rozumiesz?
- Rozumiem.
- To i co ta dziwnego, że duch świętego Jana Chrzciciela zstąpił z nieba zobaczyć, czy się porządnie ochrzciła - rozumiesz?
- Rozumiem.
- A że ta ducha malować nie można, bo go nasze grzeszne oczy nie widzą, to prosta rzecz, że malarz wymalował go w ciele. Naaa!
Oczywiście sprawa stała się dla mnie od razu jasna jak słońce - i anachronizmy, których dużo potem widziałem w rozmaitych galeriach, nie dziwiły mnie wcale. Nie zdziwił mnie nawet w jednej zakrystii na Podlasiu "landschaft" przedstawiający pana starostę Komierowskiego w mundurze obywatelskim województwa, całującego w rękę Pana Jezusa. Od tej pory patrzyłem też bez niepokoju na świętego Jana obecnego przy wskrzeszeniu Piotrowina.
Po latach dowiedziałem się, że obraz ten malował na zamówienie Zygmunta III Jakub Palma młodszy, zwany Palmetto. Malował on tak długo, że aż przemalował swój talent. Ale Matka Boska ze świętym Janem i wskrzeszeniem Piotrowina na dole należy do najlepszych jego dzieł i tak dalece nawet cennych, że za czasów Napoleona zabrano nawet obraz do Paryża.
Dopiero w roku 1815, gdy po upadku "boga wojny" wszystkie spolia wracały tam, skąd były wzięte, wróciło także dzieło Palmetta na dawne miejsce.
I obraz zdobi po staremu wielki ołtarz w katedrze, gdzie widują go ci wszyscy, którzy tam zachodzą dla nabożeństwa lub dlatego, by wciągnąć w piersi tchnienie minionych wieków siły, sławy i wolności.


Napisane na krótko przed śmiercią "Wspomnienie", Sienkiewicz przesłał ze Szwajcarii do warszawskiego "Tygodnika Ilustrowanego", gdzie ukazało się w numerze z 25 listopada 1916 roku, dziesięć dni po śmierci pisarza.
Ten ostatni tekst przywołuje pamięć warszawskiego Starego Miasta i obrazu Palmetty ze staromiejskiej Fary, który dwunastoletniemu chłopcu dostarczył tylu zadziwień. Obraz ten nawiązywał do legendarnego wskrzeszenia przez św. Stanisława Szczepanowskiego rycerza Piotra Strzemieńczyka, zwanego Piotrowinem. Podczas Powstania Warszawskiego obraz spłonął.
Warszawska katedra św. Jana, gdzie został pochowany Sienkiewicz, stała się w ten sposób dla niego "klamrą spinającą lata najwcześniejszej młodości z miejscem ostatecznego spoczynku".
Tekst obecny wg pierwodruku. Zachowany w Oblęgorku brulion ujawnia nazwisko prefekta, dziekana Skalskiego.

[powrót]