Henryk Sienkiewicz

C. Pettinato: "Sui Campi Di Polonia"

Drogi Panie!

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem brulion Pańskiej książki Na polskich rozłogach. Te zapiski, taką przeniknięte dramatycznością, tak pełne ruchu, życia i kolorytu, znacznie przybliżają czytelnikowi naszą krainę, jej miasta, jej pola i jej mieszkańców, czyniąc go niejako świadkiem naszego pielgrzymstwa i okropnej udręki, jaka rozpętała się nad Polską.
Sprawia to nie tylko Pański talent narratorski. Co najmniej w równej mierze - jak to miałem sposobność zauważyć już podczas naszych pogawędek w Vevey - podziwiam ów dar orientacji, który pozwolił Panu równie trafnie wniknąć w najskrytszą głąb polskiej duszy jak i odmalować istotny stan rzeczy. Pan umiałeś uwydatnić nasze tragiczne wahanie się między nadzieją i zwątpieniem, nasz pęd ku przyszłości, zapowiadającej jakoby gruntowną zmianę w życiu Polski, a jednocześnie i zakorzenioną w nas nieufność wobec tak przerażająco ciemnej przyszłości. Znając całowiekową politykę Rosji zrozumiałeś Pan, że nasze wahania są aż nadto uzasadnione, a na ich zmniejszenie ledwie że wpływają przyrzeczenia gubernatora rosyjskiego oraz głębokie przekonanie, iż zwycięstwo Prusaków równałoby się doszczętnej zagładzie naszego narodu.
Pańskie zdolności obserwacyjne zdobyły sobie już takie uznanie, że moi rodacy przebywający we Francji powzięli zamiar ogłoszenia Pańskiej pracy w przekładzie na język francuski i angielski. Takie obrazy i takie fakty, przedstawione piórem cudzoziemca, wywołałyby niechybnie jeszcze większe wrażenie w opinii świata.
Książka Pańska wielce się przyczyni do wyjaśnienia dylematu tkwiącego dziś w duszy polskiej. Polska jest pośród wszystkich krajów, zamieszkanych przez szczep słowiański, jedyną wielką przedstawicielką cywilizacji zachodniej. Ze strony Rosji, zawsze wrogiej duchowi Zachodu, przyszło jej wycierpieć tak wiele, że nieoczekiwana zmiana w postępowaniu ciemiężyciela wywołuje w niej zdumienie, nie pozbawione i niepokoju. Czułaby się szczęśliwą, gdyby istotnie raz na zawsze zamknął się dla niej okres męczeństwa... niestety, zbyt trudną dla niej rzeczą byłoby zapomnieć o cierpieniach tak jeszcze niedawnych. Cały kraj pamięta, że polityka rosyjska w stosunku do niego zawsze ściśle i niewolniczo ulegała podszeptom Berlina; nie podobna też przeoczyć, że pomimo przepaści, jaka dziś dzieli oba mocarstwa, wspomniana polityka wciąż jeszcze postępuje dawnym torem.
Tak jest. Z jednej strony manifest wielkiego księcia, któremu radzi byśmy wierzyć z całego serca, z drugiej zaś fakty takie jak te, które miały miejsce we Lwowie i które jasno stwierdzają, że dawne metody, podyktowane przez Prusy, znajdują nadal pełne zastosowanie. Nikt z nas nie wątpi o szczerości obietnic naczelnego wodza; każdy jednak zadaje sobie pytanie, co z tych obietnic ostanie się w końcu, gdy ich urzeczywistnienie powierzone będzie biurokracji rosyjskiej? Może stanie się to samo, co z "ukazami" carskimi o tolerancji religijnej? Któż tedy mógłby naszemu niepokojowi o przyszłość zarzucić przesadę?
Lecz to jedynie jeden z wielu elementów tragedii polskiej duszy - tragedii wprost bezprzykładnej w dziejach. Bezprzykładnej, powtarzam - ponieważ nawet ta Belgia, z którą porównanie rzuca się od razu w oczy, znajduje się istotnie w położeniu o wiele mniej przykrym. Prawda, że kraj ten - na urągowisko wszelkim prawom boskim i ludzkim - został po barbarzyńsku zniszczony, że jego miasta, kościoły i skarby sztuki zgorzały i legły w ruinie. Mimo wszystko ta zawierucha trwała tam znacznie krócej, niż na ziemi polskiej, albowiem po nagłym zagarnięciu terytorium belgijskiego przez wrogów, wojna w dalszym ciągu toczyła się już poza jego granicami. Nade wszystko jednak inna myśl przedstawia oczom naszym los Belgów jako godzien zazdrości - mianowicie myśl, że oni mogli do ostatniego tchu walczyć za ojczyznę. Znacznie szczęśliwsi od Polaków, wiedzą dobrze, jakiej to sprawy bronią kosztem krwi własnej. Natomiast my, w liczbie półtora miliona pobrani w szeregi trzech wrogich armii, giniemy w setkach tysięcy... W jakim celu? Za czyją sprawę?
Od siedmiu miesięcy Polska jest widownią ciągłych walk. Od brzegów Niemna aż po Karpaty nieustannie grzmią działa, płoną bez przerwy wsie i miasta. Wiedzą-ż we Włoszech, że niektóre połaci naszego kraju jedenaście razy kolejno zmieniały właściciela? Wiedzą-ż, że w okolicach zajętych przez Prusaków nieprzeliczone rzesze mężczyzn, kobiet i dzieci kryją się w głębi lasów i tam, żywiąc się korą drzew, umierają z głodu i zimna? Z dziesięciu guberni Królestwa Polskiego dziewięć już uległo doszczętnemu spustoszeniu. A Galicja? Wiarygodni świadkowie donoszą mi, że kraj ten w większej części jest już pustynią. Ludność z chat wypędzona mrze z głodu. Zbiegowie, rozmieszczeni po prowincjach Austrii bardziej odległych od terenu wojny, w barakach wybudowanych z karygodną wprost niedbałością, bezsilnie patrzyli, jak dzień po dniu wymierały im (o zgrozo) wszystkie dzieci poniżej lat ośmiu!
Od jezior mazurskich aż po granicę węgierską wojna zniszczyła 15 000 wsi polskich, a parę tysięcy zrównała z ziemią. Przeszło 400 miast i miasteczek uległo temuż losowi. Z tysiąca przeszło kościołów pozostały jedynie rumowiska. Zburzenie Kalisza żyje jeszcze w pamięci całego świata. Kto przeczyta książkę Pańską, to prawdziwe Lacrymare rerum - wymowne i wzruszenia pełne - nie potrafi się odżegnać od uczucia zgrozy. Panu, który z bliska oglądał wojnę, z góry będzie oczywistym, że od dnia, w którym Pan Polskę opuścił, ruina i wyludnienie kraju jedynie mogły się zwiększyć.
Zachowam dla Pana cześć prawdziwą za te tak pouczające karty, kreślące pierwszy akt tragedii, która skończy się, kiedy Bóg zechce, która jednakże z pewnością nie zakończy się naszą śmiercią. Mój kraj tak już jest zaprawiony do znoszenia boleści, taką jest obdarzony odpornością, energią i żywotnością, że potrafi przetrzymać te ciężkie próby, które by zdołały zmiażdżyć kogo innego. Nigdy nie zapomnijmy pieśni bojowej, którą nasi żołnierze po raz pierwszy zanucili na ziemi włoskiej, walcząc za sprawę włoską: "Jeszcze Polska nie umarła!" Niewątpliwie: jednakże chcemy, by świat wiedział o naszym losie. Lepiej, niż po prostu umierać przy świetle dziennym, jest cierpieć przy świetle dnia. Przede wszystkim pragnęlibyśmy, żeby prawdę o nas wiedziała Italia - ta Italia, która sama wiele wycierpiała, więc z przeznaczenia swego niejako winna lepiej od innych narodów nas zrozumieć. Świadomość, że ojczyzna wasza, również przez czas długi tak nieszczęśliwa i zdeptana, dziś trzyma w rękach losy Europy, ta świadomość wlewa w nas męstwo i nadzieję na lepszą przyszłość.
Promienie wiedzy, płynącej z waszych czcigodnych szkół, rozlały się ongiś po całym świecie. Oby dziś serca wasze mogły równie jasnym promieniem oświecić cierpienia jednego z narodów. Polska dopomina się jedynie tego, żeby ją usłyszano i zrozumiano, żeby przynajmniej umiano uczcić jej niezłomność, jej odwieczne męstwo. Do tego właśnie bardzo się przyczyni książka Pańska. Jeszcze raz więc dzięki Panu składam.

Henryk Sienkiewicz

Vevey, w lutym 1915


Przedmowa Sienkiewicza do książki "Na polach Polski" (wg J. Birkenmajera "Na polskich rozłogach") ukazała się w pierwszym jej wydaniu mediolańskim (Milano) 1915. Urywki jej podała prasa polska już w r. 1915 ("Kurier Poranny" 23. IV., nr 112 i in.). Przekład tu podany - pióra J. Birkenmajera - opublikowany został w "Myśli Narodowej" 1936.

[powrót]