Henryk Sienkiewicz

"Pasierby" Anatola Krzyżanowskiego

(Słowo wstępne)

Czasy dla rolników są złe, nie tylko u nas, ale i wszędzie. Prócz tego, życie obywatela wiejskiego i jego rodziny jest poniekąd kołem błędnym, z którego często niema innego wyjścia jak przez ruinę. Rzecz to prosta. Jeśli obywatel wiejski ma sześcioro dzieci - dzieci owe, przywykłszy do pewnej stopy życia, pragną utrzymać ją i nadal, a tymczasem każde z nich ma tylko szóstą część ojcowskiego majątku. I oto już wrota otwarte na rozcież do katastrofy. Żyje się wprawdzie na wsi oszczędnie i pilnuje się każdego grosza daleko troskliwiej, niż to sobie wyobrażają ludzie w miastach, niemniej jednak siła rzeczy prowadzi do upadku. Dodajmy do tego ogólne obdłużenie majątków, klęski elementarne, brak obrotowego kapitału, zmienność cen, często niedostateczną znajomość zawodu, wszelkiego rodzaju słabości ludzkie, czasem fantastyczną, opartą na złudzeniach gospodarkę, a ujrzymy jasno, że każdego roku pewna ilość rodzin wiejskich musi wyjść z ziemi i znaleźć się na bruku.
Jest to konieczność nieunikniona, leżąca w naturze rzeczy, a przy tym straszna. W mieście myślą o różnych rzeczach filantropijnych, ale dla rodzin wiejskich rzuconych na bruk nie masz żadnej obmyślanej opieki. Tymczasem los ich bywa niemal zawsze cięższy niż każdy inny. Bankructwa wiejskie, o ile są nieubłagane, o tyle powolne i nie przychodzą nigdy tak szybko jak miejskie. Poprzedzają je zwykle całe lata tak zwanych interesów, łataniny, pożyczek, przedłużanych terminów i wszelkiego rodzaju wykrętów, wśród których ojciec rodziny traci zdrowie i wykrzywia charakter, matka zaś, po wielu chwilach cichego bohaterstwa, staje się istotą zbolałą i niedołężną.
Obojgu pozostaje tylko myśl o śmierci i nieustanna ciężka troska o dzieci, przed którymi stoi otworem miasto i nędza. Synowie takich rodzin na bruku dadzą sobie jeszcze jakoś rady. Chodzą do szkół i uniwersytetów. Ci, którzy z braku środków lub zdolności nie wykształcą się, pójdą do rzemiosła, do kantorów lub na ekonomów na wieś. Wielu zapewne upadnie, wielu wyjdzie na urwisów, wielu zginie moralnie i fizycznie, ale będą i tacy, którzy wypłyną jako kupcy, jako urzędnicy, jako dziennikarze, jako mechanicy, lekarze, adwokaci. Ci będą tęgimi ludźmi, społecznie niezmiernie nawet pożądanymi. Przez nich to spotęguje się tak zwany stan trzeci. Ci zapełnią społeczną lukę, prywatnie zaś odbudują majątki i staną się opatrznością własnych rodzin. To się dzieje. Na to się co dzień patrzy i największy pesymista nie może temu zaprzeczyć. Dość byłoby przejrzeć osobiste papiery wielu słynnych lekarzy, tęgich adwokatów, a nawet i kupców, by znaleźć w nich nie tylko herby, o które w tej chwili nie chodzi, ale i jakąś Wolę lub Wólkę, którą za życia ojca lub dziada "licho wzięło". W tak zwanej inteligencji miejskiej jest najmniej połowa synów szlacheckich, którzy zawodowe miejskie obowiązki spełniają nie gorzej od urodzonych mieszczan.
Ale chodzi również o córki i tu zaczyna się prawdziwa tragedia. Zwykle ostatni grosz na wsi oddaje się na wychowanie chłopców. Dziewcząt często nie ma za co kształcić, nie mówiąc o tym, że istnieje słuszne pod pewnym względem uprzedzenie przeciw pensjonatom dla panien. Z tych powodów córki średnich właścicieli wiejskich otrzymują najpowszechniej tak zwane wychowanie domowe. Polega ono najczęściej na tym, że jakaś tania nauczycielka, Francuzka lub Polka, uczy je trochę języków, trochę muzyki, a reszty dopełnia matka, która wkłada zarazem dziewczęta do gospodarstwa domowego. Czy to jest mało? Zależy, jak do jakiego życia. Książka ma daleko większy powab dla dziewcząt niż dla chłopców. Panienki wiejskie czytają dużo, jakkolwiek bezładnie i bez wyboru. Czytają nawet nieraz takie rzeczy, których nie powinny czytać, rzadko jednak psują się niemi. Jak pszczoła nie bierze z kwiatu trucizn, tylko pyły jej potrzebne, tak te natury zdrowe, a w wysokim stopniu idealne, wyciągają z książek pierwiastki tylko najlepsze. Psują się czytaniem książek bardziej mężatki. Dziewczyna wiejska wyrabia w sobie przeważnie przez czytanie tylko duszę delikatną, wrażliwą, pełną czci dla duchowego świata sztuki i wiedzy, pełną poczuć społecznych obowiązków, słowem taką, która nie pozwoli jej być tylko lalką, lub tylko kucharką i gospodynią, a pozwoli jej być dobrą żoną i matką, zdolną przekazać dzieciom szlachetniejsze strony ludzkiej natury.
Córka wiejskiego obywatela jest zatem dość rozwiniętą, dość wykształconą i dość uzdolnioną na to, by po wyjściu za mąż spełnić wszystkie obowiązki nie tylko prywatne, ale i społeczne. Ale gdy natomiast los rzuci rodzinę na bruk i gdy chodzi o zarobkowanie, o samodzielne zdobycie kawałka chleba, ta sama dziewczyna staje się bezradną i bezbronną. Wychowała się na "panienkę". Przyzwyczajenia rodzinne, położenie społeczne, miano obywatelskiej córki, które wlecze się za nią jak kula u nogi, zamykają jej te wszystkie sposoby zarobkowania, których się może chwycić kobieta prosta i bez wychowania. Zamykają się przed nią te drogi nie tylko dlatego, żeby nie chciała na nie wejść, ale i dlatego, że jąć się ich nie może, że nie jest do nich uzdolnioną, że jej na to otoczenie nie pozwoli, a w końcu, że jej nawet nie przyjmą. Przy pracy igłą zamiera się z głodu. Na nauczycielki mniejszy jest u nas popyt niż podaż, a przy tym poszukuje się osób z wykształceniem systematycznym, nie zaś dorywczym; bony do dzieci sprowadza się z zagranicy. Więc co? Należy się zawsze do pewnej sfery, bez możności utrzymania się w niej. Obywatel wiejski, który stracił majątek, jest zawsze eks-obywatelem. Córka jego nie pójdzie za dziewczynę do restauracji - i nie pójdzie nie tylko dla jakichś szlacheckich much, ale dlatego że naprawdę nie może, bo jej wychowanie, jej potrzeby umysłowe, jej duchowa natura takiego życia wprost nie zniosą. Więc gdy się nie trafi mąż, gdy się nie ma brata, który zostawszy lekarzem, adwokatem lub inżynierem wyciąga za uszy rodzinę z nędzy, to pozostaje rzeczywiście tylko nędza.
A jaka szkoda takich "pasierbic fortuny"! - Szkoda nie tylko ze względu na ich niedolę, ale i społeczna. Bo trzeba wiedzieć, że te wiejskie dziewczęta to w znacznej większości i najlepszy materiał, i najszlachetniejszy gatunek kobiet, jaki się w społeczeństwie naszym znajduje. Tam istotnie rzadko trafiają się dusze modniarek, rzadko lalki, rzadko manekiny. Składa się na to wszystko: i wieś, i zdrowa młodość, i tradycja rodzinna, przekazana przez białowłose babki i matki. To są natury najczęściej do szpiku kości poczciwe, przywiązane do rodziny, delikatne, świeże jak polne kwiaty, pełne aspiracji, ciche, cierpliwe, zdolne do poświęceń i odważne. - Odważnie też idą na bruk, łudząc się, że zapracują na siebie i rodziców. Później dopiero przychodzą do przekonania, że gotowe są do pracy każdej, dlatego że nie są przygotowane do żadnej - i że wskutek tego każda je odpycha, gdy wyciągną ku niej swe delikatne ręce. - A wówczas ile bólu, ile łez, gorzkiego wstydu, zawodów, rozczarowań, rozdartych serc i poszarpanych złudzeń! - Artyści w poszukiwaniu wzruszających scen mogą tu ich znaleźć, ile chcą, pisarze, poszukujący tematów z tendencją, mają gotowe pole. Bo istotnie, jest to sprawa, którą należy podnieść; jest to niedola, którą warto odczuć - są to ofiary, których jest dużo - i dusze, których naprawdę szkoda.
Brano też nieraz tę niedolę i przerabiano ją na literaturę.
Szlachcic, który traci majątek i osiada na bruku, nie jest literacką nowością. Niedawno, Sygietyński, który jest utalentowanym człowiekiem, ale okrutnym pesymistą, napisał powieść: Wysadzony z siodła - Jest to historia obywatela, który wysadzony z majątku, znajduje się wraz z córką na bruku. Oboje spadają coraz niżej po szczeblach drabiny moralnej, aż w końcu, ona zostaje gamratką, on zaś korzysta z jej zarobków. - Mogło się zdarzyć i tak. Nędza i bruk rozkładają często charakter ludzki do ostatka. Ale nieraz - i nieporównanie częściej - losy takich "wysadzonych z siodła" bywają mniej błotniste, a jeszcze tragiczniejsze. I takie właśnie przedstawia powieść Anatola, do której te kilka kartek ma służyć za przedmowę. "Pasierby" to ludzie ze wsi, z którymi los obszedł się po macoszemu. Zamożny z rodu obywatel traci majątek. Traci go przez zbytnią gotowość do usług sąsiedzkich i z powodu zbyt natężonej gospodarki. Jest to człowiek inteligentny, ale nie jest roztropny: głowa niezrównoważona i fantastyczna. Liczy on na swe pomysły i za dużo wkłada w ziemię - aż wreszcie doprowadza majątek i rodzinę do ruiny. Wówczas matka z córką przenoszą się do miasta, ojciec zaś, chcąc im zapewnić los, ubezpiecza się na życie, a następnie odbiera je sobie, pozorując ten czyn tak, by śmierć wydała się wypadkową.
Lecz nim Towarzystwo wypłaciło cenę krwi, pod dach matki i córki zajrzała nędza. Obie poczęły wyprzedawać i zastawiać ostatnie kosztowne drobiazgi, przechodząc przez wszystkie męki i upokorzenia, przez jakie kobiety przechodzą zwykle w podobnym położeniu. W końcu, na domiar nieszczęścia, córka z listu ojca, pisanego przed śmiercią, dowiaduje się, że śmierć ta nie była wypadkową - i jako uczciwa dziewczyna, odsyła list dyrektorowi. Poprzednio jeszcze wróciła słowo narzeczonemu, nie chcąc być w jego życiu kulą, u nogi. Nie było przy tym takich cierpień, przez które by nie przeszła, nie było ofiar i bohaterstw, których by nie spełniła, Lecz wreszcie siły ludzkie mają swe granice - i ta wątła istota, ta natura utkana tylko z promieni nie może wytrzymać naporu niedoli. Ów list ojca i wiadomość, że musiałaby żyć za cenę jego podejścia i cenę krwi, były dla niej ciosem ostatnim. Powieść, idąca dotąd zwykłą koleją opowiadań o uczuciach i nieszczęściach ludzkich, urasta niespodzianie w okrutny dramat, w którym obłąkana Ofelia deklamuje cichym, monotonnym głosem żałobne wiersze, kończąc je jękiem i łkaniem. Jest dziś dość rzadką rzeczą, by autor miał odwagę tak zakończyć książkę. Ludzie cofają się przed przewidywanym zarzutem melodramatyczności. Anatol nie uląkł się i ta właśnie odwaga podniosła powieść. Ma ona wprawdzie strony słabsze. ów bohater opowiadania, młody Zygmunt, jest figurą niedołężną. Ten strzelec, który chodzi na wiosnę ze strzelbą po lesie i mierząc w dzięcioła, trafia w psa, jest zarazem pudłem autora. Ten deklamator, który pannie spotkanej po raz pierwszy w życiu mówi o boginiach spacerujących po lesie, będzie miał zawsze wysoki frazes, a lichy czyn. Ona się go wyrzeka, nie chcąc mu być kulą u nogi - i przed nią - za to czołem! Ale on wówczas nie powie jej: "Musisz być moją, boś przyrzekła, musisz, boś jest moim życiem, musisz, bo każdy kawałek chleba, którym się z tobą nie podzielę, będzie mi trucizną - musisz, bo tak chcę i biorę cię jak moją duszę i moją własność." Sercu, energii, miłości i rozkazowi, który z nich płynie, zakochana kobieta oprzeć się nie może. Ale on nie zdobył się ni na energię, ni na rozkaz. Trochę protestował, trochę przeciwdziałał, a potem wolał rzucić się na piersi swego opiekuna-stryja i beczeć mu w kamizelkę. Beczał także, gdy mrok ogarnął umysł jego dawnej narzeczonej, a na koniec - ożenił się z inną. Niedołęgów jest niemało na świecie, prawda! Ale nie widzę powodu, by literatura miała ich pasować na rycerzy. To jest błąd. A oprócz tego są w tej powieści i inne. Piszący, szczególniej zaś piszące kobiety, często nie pamiętają, że stylu nie powinno być więcej, niż go potrzeba. W Pasierbach, zwłaszcza w początku, jest go za dużo i w ogóle za dużo słów, za dużo ozdób, za dużo określeń. Lecz właśnie ten ogrom nieszczęścia, który spada na bezbronne głowy, sprawia, że powieść przerasta zwykłą, pospolitą miarę. Widok niedoli niezasłużonej, a olbrzymiej, będzie zawsze wzruszał ludzkie dusze. To wzruszenie autor daje. Czytelnik nie spodziewał się, żeby dramat stał się tak rozdzierający - i owo zdumienie, ów niespodziany ucisk duchowy, pod którym kończy się tę książkę, stanowi jej wartość literacką. Słowa i obrazy, które potrafią wzruszyć, są zawsze utworami rzetelnego talentu, trudno zaś bez ściśnięcia serca czytać, jak ta nieszczęsna dziewczyna deklamuje w obłędzie przy trumnie matki, smutne jak łzy i mówiąc nawiasem, śliczne wiersze współczesnego poety. Wszystko jedno, czy jest w tym ton melodramatyczny, czy go niema, bo czytelnikowi także wszystko jedno, jak się co nazywa, jeśli go to wstrząsa. Kto to potrafi - to już dobrze! Zresztą dramat porywa w końcu i samego autora, który na ostatnich stronicach staje się prostszym i zapomina o stylu dla rzeczy samej.
Tyle można powiedzieć o literackiej stronie powieści. Ale prócz tego jest w niej i kwestia. Ach! istnieją u nas rozmaite zakłady, istnieją rozmaite pomoce: dla nauczycielek, szwaczek, paralityczek, położnic - nie ma natomiast żadnej uorganizowanej pomocy dla dzieci wiejskich bankrutów, dla "pasierbic fortuny" - dla tych istot, po większej części czystych i prawych, które są kością z kości i krwią z krwi swojskiego żywiołu - a które na bruku miejskim próżno wyciągają ręce do pracy.
Autor daje jednak i radę. Chce on, by wieśniacy dawali swym córkom prócz wychowania jeszcze i wykształcenie zawodowe. Chmielarki, ogrodniczki, zawodowe mleczarki, pasieczniczki znalazłyby, wedle Anatola, zawsze kawałek chleba i nie potrzebowałyby iść na bruk, na którym łamią się ciała i dusze.
Kwestia warta zastanowienia - i książka warta czytania.

Pierwodruk "Pasierby" Warszawa 1896 str. I-XV

[powrót]