Henryk Sienkiewicz

Mieszaniny literacko-artystyczne

V

Trudności i kłopoty - Prawdy - Odczyty - Kasia i Marynka - Trzy rodzaje kobiet

Jeżeli wolno narzekać Zoli, że nie ma o czym napisać fejletonu, to nie można brać za złe warszawskim kronikarzom ich kłopotów. Odbywały się wprawdzie i odbywają odczyty na Dobroczynność, na Ślązaków i na Osady Rolne, quorum pars parva fui, ale właśnie dlatego nie wypada mi o nich pisać. Gdyby nie to, starałbym się wytłumaczyć i usprawiedliwić mojego Jaśka z Lipiniec, że jeśli za swoją Marysią do Ameryki pojechał i wiary jej dochował - to nie w tym celu, by obrazić czyjkolwiek sceptycyzm. Nie! obaj mieliśmy cel inny: on pojechał, bo Marysię kochał i zapomnieć nie mógł - ja go tam zawiodłem, bo ona także go kochała. Inaczej by się nie zeszli; ale gdy się dwoje ludzi kocha, to się drogi ich, choćby zrazu bardzo odległe, zejść muszą i w jedną zmienić. Ty widzisz, Boże, że gdyby nie ta prawda, to nie tylko nie pisalibyśmy powieści, na czym zresztą może by nikt wiele nie stracił, ale ludzie nie żeniliby się z sobą, co już pociągnęłoby za sobą straty dla wzrostu ludności stałej i niestałej nieobliczone. Co do mnie, wierzę w tę prawdę jeszcze i ze względów estetycznych, sądzę bowiem w imieniu wszystkich starzejących się i żałujących za grzechy kawalerów, że nie może być nic piękniejszego w życiu nad owo zejście się dróg zrazu odległych, na którym to zejściu dwoje ludzi podaje sobie poczciwie, jako mąż i żona, ręce i idzie dalej wspólną drogą. Co w tej wspólnej pielgrzymce na drodze znajdują, nad tym się nie rozpiszę. Więc zapewne ciernie i szczęście. Ale to ostatnie, choćby polegało tylko na usuwaniu kolców spod ukochanych nóg, więcej zapewne jest warte niż cała piosenka "Wiwat kawalerski stan!" Potem znajdują także małe i bardzo drogie "bobo", potem na przemian ciernie, kwiaty, boba, a wreszcie droga spływa w zorzę zachodu i w nieskończoność, i w wieczyste uspokojenie. Żałuję, że ten obrazek nie wypadł mi pod koniec fejletonu, bo zjednałbym sobie nim sympatie wszystkich bezżennych i wszystkich wierzących w znaczenie rodziny; a gdyby jaki żonaty malkontent mruknął, że różnie bywa, gdyby jaka zamężna ofiara chciała twierdzić w chwili wezbrania małżeńskiego pesymizmu, że nigdy dobrze nie bywa, odpowiedziałbym słowami Gabrieli z Kasi i Marynki, co następuje:
"Miłość jest w najczystszym pierwiastku swoim uwielbieniem dobra, cnoty, rozumu, zasługi; lecz w praktycznym zastosowaniu w dniach powszednich, w drobnostkach minutowych, które godziny i lata przeznaczonego nam do wyżycia wieku składają, miłość jest także osłoną błędów, pięknością najniekształtniejszych rysów, wdziękiem najrozmaitszych uchybień. Szacunek może zmusić do wyrozumiałości, rozsądek do cierpliwego znoszenia; ale miłość jedynie przyozdobi, przyswoi, potrzebnymi do radości naszej zrobi te, co innemu zawadzać by mogły, szczegóły. Gdybyś też poszła za pana Jowialskiego, Marynko? Zacny człowiek pan Jowialski, jestem pewna wszelako, żebyś się z nim nader szczęśliwą w dozgonnym związku nie czuła - i ja także, i mnóstwo znajomych. A patrz jednak, ta poczciwa pani Jowialska, jak jej dobrze, jak wesoło, jak jej się podobają wszystkie jego bajeczki; jak się cieszy każdym przysłowiem, jak po sto razy tego samego konceptu słuchać gotowa i za każdą razą równie serdecznie się śmieje... Może ci się zdaje, że z głupoty: mylisz się, moja droga... itd."
Sapienti sat, czyli - mądrej głowie dość dwie słowie. Gdy ludzie mruczą lub się ociągają na wspólnej drodze, to chyba w braku tego, o czym mówi Gabriela; sprawa więc obroniona...
O czym zacząłem mówić? O odczytach? Nie! Brak mi miejsca, a może brakłoby i tchu, gdybym chciał galopować wraz z p. Dzieduszyckim po obszarach filozoficznych wszystkich wieków lub polemizować z Bucklem po stronie p. Straszewskiego. Zacząłem od kronikarskich kłopotów, które, jak twierdzi Zola, nawet w Paryżu mogą się zdarzyć; zacząłem zaś dlatego, by darowano mi, jeśli dzisiejsze Mieszaniny będą krótsze niż zwykle.
Nie licząc różnych utworów, o których nie ma co powiedzieć, mam przed sobą tylko Kasię i Marynkę z papierów pozostałych po Gabrieli. Co to jest Kasia i Marynka - trudno powiedzieć. Nie powieść, nie nowela, nie jednolity obraz - to raczej zbiór refleksji nad różnymi zagadnieniami życia, przeważnie nad małżeństwem i miłością.
Kasia, zwana także przez przyjaciółkę Katarzyną Aleksandryjską, to sama Gabriela, a Marynka to panna na wydaniu, która pyta starej przyjaciółki o rady. Ma ona iść za mąż za pana Filipa Cichowskiego, tymczasem zaś rozumuje, bada, zastanawia się nad sercem własnym jak nad panem Filipem i wspólną przyszłością.
Chmielowski mówi słusznie o Marynce, że ma ona trochę podobieństwa z Białą Różą. Umie analizować własne uczucie, umie podpatrzyć niemiłe strony natur prozaicznych, tuzinkowych, umie nosić i zachwycać się wielkimi ideami i uczuciami, ale od Białej Róży różni się tym, że w Róży było jeszcze pełno pierwiastków romantycznych, chęci pozowania i dramatyzowania życia własnego - Marynka jest postać nowsza, chłodniejsza. Biała Róża ma przed sobą w konsekwencji swego charakteru dwie drogi: albo wpaść w prozę życia najpowszechniejszą, nędzną prawie, albo zostać starą panną; Marynka będzie zawsze kobietą comme il faut - piękniejszą moralnie, jeśli kogokolwiek ukocha; mniej piękną, jeśli serce jej zostanie chłodnym, ale w każdym razie więcej z życiem pogodzoną i praktyczną. Z Białą Różą mają to wspólnego, że obydwom brak trochę serca, nie w tym znaczeniu, w którym mówi się o dobrym sercu, tkliwym na cudzą biedę, ale serca zdolnego ukochać. Marynka też bynajmniej nie kocha pana Filipa i nie kocha słusznie. Kto on jest? Bogaty obywatel, młody, przystojny, dobrze wychowany, porządny, dość wykształcony, dobrze się rządzący. Poznaje pannę, prosi według wszelkich prawideł etykiety o pozwolenie bywania w domu jej rodziców; stara się o nią także według wszelkich prawideł, ożeni się z nią wedle wszelkich prawideł: słowem, jest tak prawidłowy, tak pozbawiony wszelkich kantów, tak towarzysko zaokrąglony, że aż najprzeciętniejszy ze wszystkich przeciętnych. Trzeźwa Marynka w listach do Kasi odmalowywa go mistrzowsko jako zero zer. Gdy jest przy nim, myśli o czym innym. Gdyby myślała o kim innym, nie byłoby to wyrokiem nicości na pana Filipa, ale ona myśli o czym innym. W sklepie bławatnym nie odróżniłaby go od subiektów. Mogłaby go spytać: "Czy pan ma paryskie rękawiczki?" On naturalnie ma i odpowiedziałby, że ma; ale gdyby go spytała o flanelę?... Raz w bibliotece zamknęła go na klucz zapomniawszy, że siedział przy niej. Sama pisze o tym wszystkim do Kasi. A on czy ją kocha? Tak jest: w sposób bardzo przyzwoity, tyle, ile kochać wypada; więc może nie na wieki, nie ją jedną nad wszystko, nie jak źrenicę oka swego, nie jak przyszła żonę, towarzyszkę, przyjaciela, nie całym sercem i duszą; ale taką częścią serca i duszy, jaką porządny człowiek czujący, że nadszedł czas żenienia się, oddaje do rozporządzenia miłości. Ona za to zupełnie go nie kocha, ocenia trzeźwo i... decyduje się iść za niego; pyta Kasi, czy to uczynić winna? Pyta dlatego, że nie kocha nikogo innego, że może nie potrafiłaby kochać; więc chodzi jej tylko o to, czy przeciw prawości nie postąpi oddając takiemu człowiekowi swą rękę.
"Moja prześliczna Marynko! - odpowiada jej Kasia. - Czy jest grzechem bez miłości iść za mąż?... Najpierw Katarzyna Aleksandryjska ci odpowie, że jest wielkim, wielkim grzechem, bo w przysiędze sakramentalnej przed ołtarzem każda oblubienica wyraźnie musi powiedzieć te słowa: "Ślubuję ci miłość", jeśli więc ślubuje miłość nie miłując, krzywoprzysięstwo spełnia".
Odpowiedź prosta, ale Kasia nie poprzestaje na niej. Kwestia sama i charakter przyjaciółki otwierają jej pole do szerokich roztrząsań. Jak istnieją trzy królestwa: zwierzęce, roślinne i mineralne, tak istnieją trzy główne rodzaje kobiet. Jedne, dla których wybór nie ma znaczenia, każdy zaś mężczyzna i wszyscy razem dobrzy się wydają; drugi, to kobiety roślinne, bezwolne, które muszą być wzięte i pielęgnowane w cieplarni jak kwiaty lub w haremie jak Turczynki; trzeci na koniec rodzaj kobiety chrześcijańskiej, kobiety diamentowej, potrzebuje wyłączności i wyboru. Taka diamentowa Marynka jednemu i raz na zawsze oddaje rękę, duszę, serce... i oddaje jak człowiek samodzielny, jako istota świadoma siebie i swych postępków. Ale czarnowłosa Marynka Gabrieli nie należy do tego typu. Głowa jej posiadała wysoki dar spostrzegania, serce było bierne. Ten stosunek mógł być jej przyszłym szczęściem albo nieszczęściem.
- Nie gniewaj się na mnie, nie gniewaj się na przeznaczenie twoje (pisze do niej Kasia), ale mi się zdaje, że do rzędu kobiet roślinnych należysz...
Tym lepiej dla pana Filipa.
Roztrząsania, rozumowania i refleksje ze stanowiska czysto kobiecego, ale zawsze nietuzinkowe, niepowszednie, zapełniają całą książkę. Co do Marynki, może Kasia myli się jednak. W świecie zwierzęcym, roślinnym i mineralnym istnieją formy przejściowe; według mnie czarnowłosa Marynka, jak i Biała Róża, była jedną z takich form między kobietą roślinną a trzecim, diamentowym typem. Bezwola serca łączyła się w niej z samodzielnością myśli. Dla człowieka, który by ją ukochał całą duszą, byłaby ta czarnowłosa bezwarunkowym nieszczęściem.
Dlaczego? Odpowiedź daje sama Gabriela w dalszych określeniach, czym ma być miłość. Mówiąc o pewnym panu Nepomucenie w tejże samej powieści, który kochał nad życie inną Marynię, autorka tak kończy:
"Bujna to była, tylko trochę płynna natura, niedostatecznie w kształt pewny ujęta, potrzebująca ograniczenia, zakonu, reguły; dobry instynkt ciągnął go ku tej jedynej, która jego niedostatek w obfitość, jego niedoskonałości w najlepszość, jego grzechy w zbawienie przenieść mogła..."
Otóż czarnowłosa Marynia, z sercem roślinnym, bez woli, nie mogła dla nikogo być tą jedyną, która niedoskonałości w najlepszość, grzechy w zbawienie przemienia. Nie! ona potrzebowała być wzięta do haremu pana Filipa jako sułtanka, nie miała zaś siły zlać się z twardą naturą męską w jednego anioła, być czyjąś gwiazdą, czyimś światłem przewodnim, czyjąś najlepszą duszy połową. Jej głowa umiałaby dostrzegać tylko złe i wadliwe strony, serce nie umiałoby ich wyszlachetnić!
Kobieta zupełnie roślinna może być dla kogoś szczęściem. Ten kto ją uchwyci jak orzeł gołębia, jak lew antylopę i poniesie, gdzie chce, jeśli nie rozszarpie, jeśli ukocha, nie będzie miał towarzyszki, przyjaciela, rozumnej żony, ale będzie miał dziecko wierne i kochane, nad którym będzie czuwał, sam uwielbiony w swej lwiej sile przez słabość i niezaradność; będzie miał roślinkę, która obwinie się koło niego, zakwitnie przy nim i umrze z nim razem. Ale forma przejściowa, ale owa "czarnowłosa" z sercem bez woli, a krytyczną głową, jeśli się da lwu porwać, to mu siłę lwią odbierze, jeśli się jak powój koło dębu owinie - to udusi...
Oddajcie takie "czarnowłose" takim Filipom.
Kobieta trzeciego typu porywać się nie daje. Ona się umawia, że pójdzie, i idzie... dobrowolnie. Idzie tylko wówczas, gdy postanowiła... ale w złej ni w dobrej godzinie nie opuszcza.
Do takich to kobiet stosują się słowa Gabrieli wypowiedziane o miłości:
"...Tym słodsza, im niedostępniejsza; tym więcej moje to, co niczyje być nie chce; tym konieczniejsze to, co za trudne do osiągnięnia..."
"Czarnowłosa" poszła za Filipa...

[powrót]