Henryk Sienkiewicz

Wiadomości bieżące, rozbiory
i wrażenia literacko-artystyczne

1879 [21-30]

21

W sferach artystyczno-literackich krąży od niejakiego czasu wieść o przyjeździe do Warszawy Sary Bernhardt, najsłynniejszej artystki pierwszego teatru we Francji: Comédie Française. Sara Bernhardt zerwawszy z Paryżem, udaje się na występy do Petersburga, do teatru Michel, i w Warszawie ma się podobno zatrzymać umyślnie dla poznania Modrzejewskiej. Sława naszej artystki i jej tryumfów amerykańskich odbiła się niejednokrotnie o uszy panny Bernhardt w Paryżu. Po przedstawieniu Damy kameliowej w Ameryce, gdy wszystkie dzienniki pełne były pochwał i największych uniesień dla Modrzejewskiej, wycinki zawierające recenzje wysłane zostały przez miejscowe redakcje Dumasowi, który też napisał do Modrzejewskiej list dziękczynny. Przez Dumasa wieści te dostały się prawdopodobnie do Sary Bernhardt. Stąd jej ochota zobaczenia przyszłej rywalki w Anglii i Ameryce. Mówimy: rywalki, albowiem panna Bernhardt, która już występowała w Anglii, ma się jeszcze udać i tam, i do Ameryki po występach w Petersburgu. Przyczyną usunięcia się słynnej artystki z Paryża był dziennik "Figaro", a w szczególności słynny felietonista Albert Wolf, który istotnie ścigał ją swym złośliwym dowcipem z godną lepszej sprawy wytrwałością. Z powodu tych dowcipów miało się odbyć nawet kilka pojedynków, o których w swoim czasie mówił cały Paryż, a które skończyły się na niczym, ponieważ figarzyści skłonniejsi są podobno do rozlewania atramentu niż krwi.

22

W Szkole Dramatycznej p. Derynga prócz cotygodniowych przedstawień, które są ćwiczeniami praktycznymi, mają również miejsce wykłady rozmaitych przedmiotów. Lekcje tańca i śpiewu prowadzą pp. Filatyn i Zakrzewski. Stylistykę wykłada p. Chmielowski, kurs literatury powszechnej p. Kotarbiński, o nowożytnej komedii p. Kazimierz Zalewski. Katedrę nauki o wyrażaniu uczuć - łącząc teorię z praktyką - objął pan Grubiński.

23

Boston w Massachusetts, w Ameryce Północnej, jest miejscem prawdziwie szczęśliwym dla naszych artystów. Pani Modrzejewska miała w mieście tym największe powodzenie; obecnie zaś gazety tam wychodzące przepełnione są pochwałami dla p. Tymoteusza Adamowskiego, młodego skrzypka z Warszawy. Adamowski do Ameryki udał się pierwotnie nie w zamiarze szukania artystycznej kariery, ale w sprawie, w której, jak we wszystkich innych na świecie: cherchez la femme. Jakieś siedemnastoletnie serduszko zaatlantyckie poczęło tak ciągnąć naszego skrzypka przez Ocean, że przeciągnęło go wreszcie. Powodzenie pana Adamowskiego pewnie owej siły magnetycznej nie osłabi; być może nawet, iż ze względu na talent, a przy tym niezmiernie ujmującą powierzchowność artysty wprowadzi w ruch więcej zaatlantyckich serduszek. Wszelkie tryumfy w Bostonie są niezmiernie ważne, albowiem miasto to, nazywające się same Atenami amerykańskimi, jest taką samą wyrocznią w rzeczach smaku w Stanach Zjednoczonych jak Paryż w Europie. Mieszkańcy Bostonu istotnie najwięcej ze wszystkich Jankesów uprawiają nauki i sztuki piękne; są przy tym wybredni i uważają się za doskonałych krytyków.

24

"Kurier Codzienny" donosi, iż pewna dama przeznacza rs 200 000 na tutejsze zakłady dobroczynne. Wobec takiej ofiarności nie wolno wątpić, że znajdą się ludzie, którzy i wygłodniałym dzieciom na Szląsku łzy obetrą.

25

Wyrok. Pięć dni temu wydział sądu okręgowego wydał wyrok w sprawie niejakiego p. H. Pan H. przed kilku miesiącami miał przybyć do kantoru Schertzmana i zażądać rs 100 w złocie. Po otrzymaniu pieniędzy wyszedł, wedle słów oskarżenia, z kantoru nie zapłaciwszy należności. Sąd uwolnił pana H. od wszelkiej odpowiedzialności.

26

Grzechy hetmańskie. Wśród niezliczonych dzieł powieściowych Kraszewskiego największym może mistrzostwem odznaczają się jego powieści z końca XVIII wieku. Autor maluje rzeczony wiek wiernie, nie ukrywa jego wad, odgaduje ducha, daje syntezę życia, ale maluje z miłością i sercem. Miłośnikom tych obrazów donosimy, iż świeżo opuściły prasę nakładem Lewentala Grzechy hetmańskie, ozdobione 17 ilustracjami Kossaka i portretem Kraszewskiego.

27

Kraszewski w liście pisanym do "Kłosów" prostuje błędne wieści, jakie od niejakiego czasu ukazywały się w prasie w sprawie Macierzy. Niektóre dzienniki doniosły, jakoby na ten cel wręczona została Zyblikiewiczowi znaczna suma pieniędzy. Otóż Kraszewski objaśnia, że wiadomość ta jest fałszywą. Myśl instytucji jest nie nowa. Powstała ona w szlachetnej głowie nestora naszej literatury od lat blisko dwudziestu, ale nie było funduszów. Przez czas jakiś myśl bliską już była urzeczywistnienia na mocy legatu przyobiecanego przez śp. Berezowskiego. Na nieszczęście Berezowski umarł nie uprawniwszy legatu. Została tylko w rękach projektodawców jako dowód obietnicy zwyczajna kartka, którą spadkobiercy nie czuli się zobowiązani. Dziś są obietnice i zapewnienia funduszów, ale czy fundusze zostaną zebrane, to, jak pisze Kraszewski, zależy "od dobrej woli tych, co nam mają przyjść w pomoc, a którym chętnie sławy, zasługi, wszystkiego ustąpimy, byle praktyczną instytucję stworzyli".
"Dotąd więc - dodaje Kraszewski - prócz mojego marzenia i obietnic nie ma nic jeszcze."
Potem gani pisma, które uważają taką Macierz "za coś przedpotopowego", czego istnienie obok Alma Mater jest zbyteczne.
Alma Mater i należący do niej są, jak słusznie mówi czcigodny projektodawca, przeciążeni; zamierzona zaś instytucja - obok celu bezpośredniego - ma za zadanie wytworzyć nowe ognisko, nowe siły, nowych ludzi. Działalność Macierzy musi objąć rozmaite potrzeby oświaty w różnych miejscowościach, musi więc pociągnąć ludzi, którzy warunki i potrzeby oświaty w danej miejscowości najlepiej znają. Wobec takich zadań Alma Mater i jej zapracowanych ludzi nie jest dostateczną.
"Byłoby dla nas największym szczęściem - kończy Kraszewski - gdybyśmy choć najskromniejszy udział w sprawie takiej doniosłości mieć mogli."
Z naszej strony dodamy tylko, że kto choć cokolwiek wie o znaczeniu Matic zakładanych w Czechach i południowej Słowiańszczyźnie i o obronie, jaką w nich znalazły miejscowe żywioły słowiańskie przeciw uorganizowanemu naciskowi niemieckiemu, ten o doniosłości sprawy nie będzie wątpił.

28

Wytrwałość. Heine rozdzielił ludzi na dwa odrębne typy: semicki i helleński.
Pod typem helleńskim rozumiał dusze poetyczne, wykwintne, kochające życie, rozmiłowane w piękności, gotowe do pracy i poświęceń dla ogółu, ale pod warunkiem osobistego szczęścia.
Tym semicki, dość niesłusznie tak nazwany, jest o wiele posępniejszy. Przykładem jest człowiek, który poślubiwszy jakąś ideę, oddaje jej nie pół duszy, ale całą; który żyje wyłącznie dla niej, rozbija wolno i zawzięcie trudności, jak woda padająca kroplami na kamień, słowem, który żyje i umiera dla swych celów.
Który z tych typów komu się więcej podoba, to rzecz osobistego gustu; który u nas powszechniejszy, o to nawet pytać nie warto.
Nazywają nas przecie paryżanami Północy; paryżanie sami siebie zwą ateńczykami, a ateńczycy byli Hellenami par excellence.
Tak jest, ów drugi typ, wytrwały, oddany jednemu celowi, kładący weń życie całe, był dotąd u nas dość rzadki.
Ale w ostatnich czasach dużo się zmieniło. Rzuciwszy dziś okiem w otoczenie, dostrzeżemy niemało wytrwałych a cichych i jakby umyślnie usuwających się na bok pracowników.
Sława głośna nie uwieńczy ich skroni, zasługa nie przyniesie bogactw i zaszczytów, a jednak pracują cucho, mozolnie, jak mrówki wedle mrowiska.
Teraz kilka przykładów albo, jeżeli czytelnicy wolą, kilka profilów pobieżnie skreślonych.
Napisać piękną powieść lub komedię - to zostać bohaterem, bodaj jednego dnia. Portret w ilustracji, szepty ust ludzkich, a czasem pięknych usteczek: "to on", pochwały, pochlebne recenzje - wszystko to łechce miłość własną, podtrzymuje na wdzięcznej drodze, zachęca, pochlebia, popycha. Założyć pismo i prowadzić je rozumnie - to zyskać głos w sprawach społecznych poważny, to wreszcie dojść do majątku, jak się uda.
Ale prowadzić np. wydawnictwo książeczek ludowych po 10, 20 lub 40 groszy to inna rzecz.
Sławy nie zyskasz, majątku nie zrobisz, zasługę będziesz miał, ale zasługa doraźnych korzyści nie przyniesie.
Żeby to robić trzeba gorąco miłować oświatę samą, czerpać otuchę i wytrwałość w tym uczuciu.
A jednak są ludzie, którzy to robią wytrwale a szczerze, a serdecznie.
Do takich ludzi należy np. p. K. Promyk. Świeżo wyszła jego Obrazkowa nauka pisania i czytania wraz z elementarzem dla samouków. Poprzednio wiele jego książeczek wyleciało na świat i wsiąknęło w umysły prostacze. Tanie to, pisane jasno, trzeźwo, poczciwie. "Nauka czytania i pisania dla umysłu jest tym, czym orka dla roli" mówi z prostotą pan Promyk! Prawda! ale orać to ciężka robota, a w tym razie tym zacniejsza, że przyszłe pokolenia dopiero zbierać będą. Ale Promyk tym się nie zraża i świeci wedle sił, i pracuje bez zysków. To zasługa. Pracownik prosi o rozpowszechnianie jego książeczek. Któż by odmówił. Poprą ją z pewnością ci, którzy stykając się z prostaczkami poprzeć najlepiej mogą, inni poprą ciepłymi słowy - do których dołączamy oto nasze.

* * *

Inny przykład - o miedzę.
Dwanaście lat temu w mieście smoka, Wandy, co nie chciała Niemca, i innych wspomnień zakłada pan Adrian Baraniecki Muzeum Techniczno-Przemysłowe dla kobiet. Zakład, poniekąd nowatorski, trafia od razu na trudności. Pieniędzy nie ma, zaufania nie ma, poparcia brak, nie wiadomo, co to jest, nie wiadomo, co z tego będzie, uczennic niewiele, słowem, zakład zdaje się w samym zaczątku skazany na upadek. Na szczęście pan Baraniecki to ten drugi typ heinowski. Przeszkodom przeciwstawia cierpliwość, trudnościom wytrwałość, brakowi pieniędzy pracę. Kładzie w przedsięwzięcie wszystko, co ma, tłumaczy, chodzi, puka, przekonywa; zbiera okazy, ściąga ludzi chętnych; zakład, niby ognisko bez dobrej podpałki, świeci słabo, ale nie gaśnie; upływa rok, dwa, trzy, pięć - nie tylko nie gaśnie, ale świeci coraz mocniej. Nadchodzi wystawa paryska, prace uczennic budzą nie tylko podziw, ale niedowierzanie znawców: rezultaty biją w oczy, zaufanie się budzi i dziś jest to prawie uniwersytet dla kobiet.
Łatwiejże było panu Vassra w Ameryce, który miał miliony i włożył miliony w kobiecy uniwersytet - pan Baraniecki nie miał milionów, ale włożył duszę. Zamiast mówić, czym jest zakład, przytoczę jego program - niech rzecz mówi za siebie.
Wydziałów jest pięć: nauk przyrodniczych, historyczno-literackich, sztuk pięknych, handlowy i gospodarski. Na pierwszym z nich wykładane są: astronomia, mineralogia, geologia, botanika, fizyka doświadczalna, chemia i higiena popularna. Katedra zoologii nie jest jeszcze obsadzona. Wykłady prowadzą przeważnie profesorowie uniwersytetu. Na wydziale historyczno-literackim: estetyka, literatura powszechna, literatura polska, historia, pedagogika. Z przedmiotów niestałych: dzieje poszczególne, historia odkryć geograficznych, starożytności rzymskie (pompejańskie). Zasady gramatyki polskiej porównawczej. Wykłady prowadzą, jak na wydziale poprzednim, profesorowie uniwersytetu.
Wydział sztuk pięknych posiada katedrę nauki o budowie i proporcjach ciała, historię sztuki, zasady ornamentyki, wykłady perspektywy artystycznej, rysunki ręczne (pięć oddziałów, począwszy od malarstwa olejnego do drzeworytnictwa). Wydział handlowy nie jest jeszcze otwarty dla braku uczennic i funduszów; na koniec na wydziale gospodarskim wykładane jest gospodarstwo domowe kobiece, inne zaś przedmioty, jako to: sadownictwo, ogrodnictwo warzywne i kwiatowe, jedwabnictwo, pszczolnictwo, technologia domowa, rachunkowość i prowadzenie ksiąg gospodarczych, również jak lekcje języków nowożytnych, rozpoczną się od 1 maja. Oto, co zrobiła wytrwałość i cicha, ale żelazna praca p. Baranieckiego. Dziś pożyteczność i konieczność zakładu uznaną jest niezaprzeczenie, całość jednak, nie uzupełniona, trzyma się tylko ofiarnością samego Baranieckiego, nauczycieli i ogółu. W ostatnich czasach Kraszewski starał się dla niej zjednać jeszcze szersze poparcie. Składki zbierały się i zbierają dotychczas, bo wiele katedr jest jeszcze nie obsadzonych. Chętnym oświadcza obecnie pan Baraniecki, że tylko te fundusze nie chybią niezawodnie celu, które przesłane zostaną wprost na jego ręce, w użyciu bowiem dotychczas zebranych zaszły pewne niedokładności, które postaramy się z czasem wyjaśnić.
Nie omieszkamy również kreślić od czasu do czasu portretów takich cichych pracowników. Może posłużą one za przykład.

29

Pan Napoleon Orda, niestrudzony zbieracz, autor i wydawca Album widoków polskich, przybył w tych dniach z Galicji do Warszawy. Piąta seria widoków obejmuje słynniejsze miejscowości w Poznańskiem, szósta obejmie widoki galicyjskie, siódma - Królestwo Polskie. Całość będzie zawierała 230 obrazów ze wszystkich prowincji zebranych. Cena rs 75, dość nieprzystępna dla kieszeni ogółu, jest jednak niewielką w porównaniu do trudów i kosztów wydawnictwa, dlatego nie powinna odstraszać ludzi zamożnych, którzy w zbiorze tym znajdą całość kraju, a raczej wszystkie słynniejsze jego miejsca i widoki.

30

Prospekt. W tych dniach pojawił się prospekt "Wieczorów Rodzinnych", pisma ilustrowanego, mającego wychodzić pod redakcją panny Hauke. Religia, moralność i nauka - oto trzy zasadnicze podstawy, na których oprze się ten nowy, przeznaczony dla dzieci tygodnik. W sferze naukowej zarówno zostaną uwzględnione dzieje powszechne jak i nauki przyrodnicze. Opowiadania, wiersze, komedyjki, życiorysy, podróże dopełnią strony beletrystycznej pisma.
Witamy sympatycznie zapowiedź, wyrażając nadzieję, że nowe wydawnictwo będzie pomocą dla wpływów rodzinnych i że razem z nimi pracować będzie nad wszczepieniem w dziecinne dusze tych wszystkich cnych zasad, którymi stoją społeczeństwa.

[powrót]