Henryk Sienkiewicz

Wiadomości bieżące, rozbiory
i wrażenia literacko-artystyczne

1879 [61-70]

61

Zamierzone odczyty. Pan A. J. Cohn w numerze 45 "Izraelity" poddaje uwadze publicznej pytanie, czyby nie dobrze było urządzić odczyty dla Żydów, którzy nie mogli lub nie mogą korzystać z nauki szkolnej.
Pan Cohn silnie przemawia za odczytami. Mogłyby się one odbywać codziennie wieczorami, a w sobotę w pewnych najbardziej dogodnych godzinach, w ogóle zaś byłyby niezmiernie pożyteczne. Zetknęłyby one niższe i niewykształcone warstwy żydowskie z opinią, nauczyłyby ich, co ogół myśli np. o lichwie, słowem zaś, obznajmiałyby umysły nie wybiegające dotąd ze sfery zysków i polowania na grosz ze sprawami podnioślejszej natury.
Co do nas, zgadzamy się z panem Cohnem. Słuchaczów znalazłoby się zapewne dosyć, a choćby korzyść ta tylko, że Żydzi usłyszeliby między prelegentami swoich oświeconych współwyznawców przemawiających z obywatelskiego stanowiska i w pięknym, czystym języku - to już byłoby wiele.
Wszelkie odczyty dla klas nieoświeconych niezmiernie są pożyteczne - i dlatego żal nam szczerze np. owych dziesięciogroszowych, na które tak chętnie cisnęli się słuchacze-rzemieślnicy.

62

W sprawie czystości języka. Jedno z pism w odpowiedzi na nasze uwagi o zbytecznym i szkodliwym wprowadzaniu przez dzienniki warszawskie mnóstwa wyrazów cudzoziemskich czyni nam zarzut, iż sami nie jesteśmy pod tym względem lepsi od innych, i na dowód przytacza wyrazy obce przez nas używane.
Chcielibyśmy uniknąć nieporozumień. Zamieszczając nasze uwagi, nie pragnęlibyśmy powiedzieć przez to, że wszyscy błądzą prócz nas, że zatem pismo nasze jest lepsze, poprawniejsze itp. Nie chodziło nam o porównywanie dzienników, a tym bardziej o wywyższanie się, ale zgoła o co innego, mianowicie o sam język, o jego czystość i poprawność - zatem całą sprawę na tym tylko polu radzibyśmy roztrząsać.
Wiemy doskonale, że używamy na równi z innymi wyrazów obcych, i dlatego nie wyłączając się, mówiliśmy w naszych uwagach ogólnie: my - nie zaś: wy. Tak jest! my, my wszyscy dziennikarze zarówno grzeszymy przeciw czystości języka. Czyż to jednak powód, ażebyśmy pobłażając wspólnej wadzie mieli milczeć w sprawie tak ważnej?
Mówi nam pismo owo: "Nie widź w oku brata twego źdźbła, kiedy w swoim belki nie widzisz". Doprawdy, gdybyśmy nawet nie widzieli, inni nie omieszkają jej dojrzeć, my zaś, ostrzeżeni, będziem się starali z oka ją sobie wyciągnąć, a gdy za naszym przykładem pójdą wszyscy, rozpocznie się właśnie ów zwrot ku lepszemu, którego pragniemy.
O nic więcej nam nie chodzi.
Mamy też nadzieję, że patrząc tak na sprawę, potrafimy się porozumieć i z tym pismem, które pierwsze o naszych uwagach wspomniało, i z każdym innym. My będziem się starali pracować nad oczyszczeniem języka, starajcie się i wy. Powodu do sporów tu nie ma. Wszyscy, razem wzięci, jesteśmy dziennikarstwem piszącym w jednym języku i dla jednego społeczeństwa, sprawa zatem jest wspólną.
Zadanie, jakie leży przed nami, nie należy do łatwych, dlatego potrzeba pracować nad nimi połączonymi siłami. Rozumiemy to dobrze, że w pismach codziennych, wydawanych z pośpiechem, trudno uniknąć wyrazów obcych, zwłaszcza takich, które utarły się już jako nazwy ścisłe; rozumiemy jeszcze lepiej, że niektóre, jak np. bank, teatr, handel, idea, itp., muszą pozostać, bo nie ma na ich miejsce swojskich. Uwagi uczynione nam co do wyrazu "renta" są słuszne, ale z drugiej strony, setki wyrazów obcych dałyby się zastąpić. Przed niedawnym jeszcze czasem nauka lekarska nie miała odpowiednich nazw ścisłych - dziś je posiada; toż samo uczyniono w innych gatunkach wiedzy, z czego pokazuje się, że nasz język jest giętki, obfity i że należy tylko umieć korzystać z zawartego w nim tworzywa. Dobrych chęci do działania w tym kierunku brakło dotychczas dziennikarstwu, i na to przede wszystkim pragnęlibyśmy nacisk położyć.
Nawet choćby cokolwiek opryskliwie i wprost do nas zwrócone uwagi przyjmujemy chętnie i wolimy je niż wymowne milczenie, chodzi nam bowiem nie o nas, nie o zalecanie się kosztem innych pism do kogokolwiek, ale o rzecz ważną, nad którą dotąd, mimo porywczych odezw, z rzadką jednomyślnością przechodzono do porządku dziennego.
Że ulepszenia zaczniemy od siebie, to się samo przez się rozumie.

63

"Kronika Rodzinna", według "Gazety Warszawskiej", rozpoczyna druk listów autora Irydiona pisanych do znakomitego malarza francuskiego Ary-Scheffera. Krasiński wiele pisał i lubił pisać. Umysł ten, głęboki a wrażliwy na wszystko, co go dochodziło ze sfer piękna, nauki, religii i życia ludzkiego, odbijał te wielkie wrażenia w sposób czynny i potrzebował dzielić się nimi z pokrewnymi sobie duchami. Stąd to listy jego dotyczą nie tylko spraw osobistych, nie tylko są one daniną płaconą stosunkom towarzyskim lub przyjacielskim, ale potrącają o najważniejsze zagadnienia życiowe. Często są to filozoficzne roztrząsania spraw zawiłych, roztrząsania czasem mistyczne, pełne pozaświatowych prawie uniesień i widzeń, zawsze jednak głębokie, poetyczne i zdradzające niepospolity umysł. Poeta pisał dużo po polsku i po francusku. Część listów została już wydana, mianowicie wyszły listy do Montalemberta i Lamartine'a i listy o poemacie Koźmiana Stefan Czarniecki. Ogłoszono także część korespondencji rodzinnej; rozmaite wyjątki drukowała "Kronika", większa część jednak listów nie została dotąd wydana. Przyczyną tego są względy rodzinne i w ogóle powody, których nie można roztrząsać, tym bardziej że cała ta trzydziestoletnia korespondencja, od r. 1829 do 1859, ma być drukowana w miarę, jak ci, którzy ją mają w ręku, uznają ogłoszenie jej za możliwe. Tymczasem będziemy mieli listy do Ary-Scheffera. Sławny malarz francuski, w którego działalności artystycznej, lubo na innym polu spełnianej, niemało znaleźć by można rysów pokrewnych z działalnością Krasińskiego, był jego wielbicielem i druhem od serca; można się więc spodziewać, że listy, o których mowa, będą prawdziwie źródłem do poznania myśli i uczuć poety. Wyjdą one w przekładzie polskim, którego dokonała córka Krasińskiego, Maria Raczyńska.

64

Chrystus przed sądem. Obraz ten Gottlieba, wystawiony w Salonie Artystycznym Gracjana Ungra, zwraca ciągle uwagę znawców i publiczności. Gottlieb nie był jeszcze mistrzem skończonym, był raczej niezmiernie żywotnym talentem szukającym sobie drogi. Te jego szkice i niepokończone obrazy, przed którymi dziś zatrzymuje się publiczność, są jakby malowaną historią wyrywania się artysty do własnego lotu w dziedzinie sztuki. Rysunek ich często nie dość poprawny, koloryt w ogóle nieświetny, znać na nim wpływ Matejki, Makarta i Maxa, ale już ponad tymi wpływami widnieje własny sposób odczuwania i zarazem kierunek, w którym by poszedł artysta dalej. Kierunkiem tym jest wyraz w danym zakresie uczuć. Wobec wyrazu inne warunki artystyczne grają tylko dopełniającą rolę. Widnieje to przede wszystkim w obrazach religijnych Gottlieba. Artysta ten malował często jak Matejko, Makart lub Max, ale czuł już po swojemu. Postacie ludzkie modlące się lub pogrążone w stan skupienia religijnego przemawiały najsilniej do jego wyobraźni. Malując je starał się przede wszystkim uchwycić ich duszę lub ideę płynącą z wzajemnego ich stosunku. Takie warunki, taka wrażliwość na wyraz tworzy także znakomitych portrecistów, że zaś Gottlieb miał w sobie dane na portrecistę, dowodzi jedno studium przedstawiające mężczyznę w średnim wieku, które prawdopodobnie jest najlepszym dziełem zmarłego malarza.
W ogóle Gottlieb czuł mocno i niepowszednio, dlatego i w jego utworach, choć często jeszcze wadliwych, jest coś niepospolitego, jest coś, co sprawia, że ludzie stają przed jego obrazami i zamyślają się mimo woli. Jest w nim poezja, która tajemniczym językiem przemawia dziś do widzów, napełniając ich zadumą i żalem, że ten młody talent zgasł już na zawsze.

65

Znakomity skrzypek Sarasate, który niedawno cieszył się u nas tak świetnym powodzeniem, ma w styczniu przybyć z Wiednia, gdzie obecnie bawi, do Warszawy. Przybycie jego przyłoży się zapewne do powstrzymania zagrażającej nam corocznie powodzi innych zagranicznych artystów mniejszego rodzaju. Lepiej się stanie! Jeśli mamy płacić obcych, to płaćmy dobrych.

66

Tegoroczni nowozaciężni z guberni kieleckiej przeznaczeni będą do wzmocnienia armii stojącej w okręgu Batum na Kaukazie.

67

Koncert na Szlązaków. Pisma donoszą, że ma się podobno odbyć koncert na dotkniętych głodem braci naszych ze Szląska. Bliższych szczegółów nie jesteśmy w stanie udzielić z powodu iż, to się ma dopiero odbyć. Możemy natomiast zapewnić czytelników naszych, że Szląsk dotychczas nic nie ma ze spodziewanej braterskiej pomocy.

68

Opera. Z początku przyszłego roku będziem mieli operę włoską. Zjeżdża ona w połowie stycznia, a będzie bawiła do połowy marca, czyli przedstawienia będą trwały trzy miesiące. Dla miłośników muzyki wieść to radosna, zwłaszcza jeśli w skład opery wejdą znakomici śpiewacy. Zresztą Włochów mamy co roku, nie mamy tylko własnej opery, bo jak twierdzą interesowani, nie mamy śpiewaków.
Czyżby jakie najnowsze badania antropologiczne wykryły, że Filleborn, Cieślewski, Wasilewski, panna Machwic, Mierzwiński, panna Reszke itp. należą np. do czerwonoskórych?
Zapewne nie, ale skład taki, choćby na trzy miesiące, drogo by zapewne kosztował.
Być może. Czyby też nie można nawiasem spytać, ile kosztują na trzy miesiące Włosi?

69

Pani Modrzejewska przybyła do Warszawy. Witamy naszą artystkę z radością i najszczerszymi słowy uznania dla uczuć, które nie pozwoliły jej zapomnieć o rodzinnej scenie. Przez długi czas była pani Modrzejewska duszą tej sceny, przez długi czas podtrzymywała repertuar, wprowadzała nowe sztuki, szczepiła zamiłowanie do teatru i języka, słowem: wpływ jej był pożyteczny, doniosły i uszlachetniający. Zasług tych istotnych nie pozwoliły nam zapomnieć ubiegłe lata, a przypominała je ciągle szczerba, jaka po wyjeździe znakomitej artystki nie została zapełnioną. Wyrażamy nadzieję, że pojawienie się, chociaż przelotne, gwiazdy - wstrząśnie i rozbudzi nie tylko publiczność, ale i sfery teatralne, że spowoduje ruch trwały, ożywi wszystko, co ożywienia potrzebuje, a na koniec, że wznowi w artystach zamiłowanie do sztuki i poważny na nią pogląd. Pod wpływem tych nadziei witamy jeszcze raz artystkę chlebem i solą rodzinną oraz życzeniem, by wśród tryumfów w przyszłości przypominała sobie jak najczęściej kraj i miasto, w którym była nie tylko świetnym meteorem, ale stałym ożywczym światłem.

70

Przekłady z naszej literatury. Pobratymcy nasi Czesi zajmują się gorliwie rozpowszechnianiem utworów literackich polskich. Szczególniej przekładane są sztuki dramatyczne, z którymi z pomocą teatrów najłatwiej zaznajamia się publiczność. "Kurier Codzienny" donosi, że tragedia Słowackiego Mazepa, która dawniej już była grana w Pradze, w d. 22 października została przedstawiona w Pilznie, gdzie wywarła niezmierne wrażenie. Jednym z najczytniejszych tłumaczów z polskiego jest p. F. Hovorka, młody literat, a zarazem redaktor tamtejszego pisma "Ruch". Niedawno przełożył on Horsztyńskich wraz z uzupełnieniem dokonanym przez Juliusza Miena, a w ostatnich czasach udatny utwór Kazimierza Zalewskiego Spudłowali (Ostrouhali). Utwór ten był drukowany w roczniku "Kvĕty", a wkrótce ma być przedstawiony w Pradze.

[powrót]