Henryk Sienkiewicz

Wiadomości bieżące, rozbiory
i wrażenia literacko-artystyczne

1879 [101-110]

101

Szczerbiec. O losach tego historycznego miecza różne krążyły wieści. Niedawno "Biblioteka Warszawska" w korespondencji z Paryża zamieściła wiadomość, iż przesławny Szczerbiec znajdował się między innymi okazami starożytnymi na wystawie powszechnej. Wyjaśnieniem sprawy zajął się następnie pan S. Smolikowski, K. Kantecki, głównie zaś Ernest Świeżawski, który w ostatnim numerze "Wędrowca" pomieścił artykuł o Szczerbcu i o swoich nad nim badaniach. Oto pan Świeżawski zbierając wszystko, co sam zbadał i inni powiedzieli, dochodzi do przekonania, że miecz, który się znajdował na wystawie paryskiej, jest prawdziwym koronacyjnym Szczerbcem.
Za granicę mógł on się wydostać wskutek kolei, jakie przechodził w roku 1733. Klejnoty koronne przechowywał wówczas podskarbi Franciszek Maksymilian Ossoliński, a chociaż po poddaniu się Gdańska i ucieczce Leszczyńskiego wpadł w ręce oblegających, klejnotów jednak nie oddał. Sasi na próżno poszukiwali ich w Warszawie, były one bowiem schowane w grobach u ks. Misjonarzy i przechowywały się aż do roku 1736. Jakim sposobem przeszły potem klejnoty, a między nimi i Szczerbiec, w ręce, w których się obecnie znajdują, nie wiadomo, to tylko pewna, że od dalszych zmiennych kolei losu i sponiewierań pamiątki te są zabezpieczone.

102

Głosopis (fonograf). Przybył do Warszawy niejaki p. Harwan, Amerykanin, z zamiarem pokazywania głosopisu Edisona, układu zegarowego. Być może, że nowe to narzędzie lepiej będzie spełniało czynność powtarzania głosu niż te wszystkie, które widzieliśmy poprzednio, a których wymowa wiele pozostawiała do życzenia.

103

Wyszedł z druku "Pamiętnik Warszawskiego Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych" z roku szkolnego 1878/9. Dzieło to prócz rozpraw naukowych tyczących się wychowania głuchoniemych zawiera sprawozdania z dziesiątego roku tego wzorowego zakładu.

104

Nowa praca historyczna. Pan Lubowicz, docent uniwersytetu kijowskiego, przygotowywa do druku pracę tyczącą się reformacji w Polsce.
Przybędzie więc jeszcze jedno dzieło do prac Krasińskiego, Łukaszewicza, Szujskiego, Bobrzyńskiego i Zakrzewskiego, które razem wzięte, stanowią już poważną liczbę.
Za podstawę do zapowiedzianej książki posłużyły panu Lubowiczowi dokumenta i materiały znalezione w księgozbiorze hr. Zamojskich.

105

W sprawie czystości języka. Donosiliśmy już czytelnikom naszym, że redakcja "Gazety Handlowej" ofiarowała rs 200 na utworzenie słownika handlowo-przemysłowego polskiego celem oczyszczenia tej gałęzi językowej z licznych naleciałości obcych i zaopatrzenia jej w nazwy rodzime.
Kwota rs 200 jest jednak niewystarczające, albowiem utworzenie takiego słownika jest pracą ogromną i ten ze współzawodniczących, który wytworzy dzieło najlepsze, winien być wynagrodzony znacznie hojniej.
W tym celu "Gazeta" odwołała się do miejscowych banków, zakładów handlowych, słowem, do wszystkich, którym wytworzenie słownictwa polskiego handlowo-ekonomicznego leży na sercu, by ze swojej strony dołożyli coś do sumy mającej stanowić wynagrodzenie za słownik najlepszy.
W odpowiedzi na wezwanie bank kredytowy p. n. Donimirski, Kalksztajn i Łyskowski w Toruniu nadesłał do redakcji "Gazety Handlowej" rs 100.
Jaką naukę brać stąd mają nasi miejscowi przemysłowcy, bankierzy i zakłady pieniężne, pozostawiamy to ich uznaniu.
Dotychczas ich odpowiedzią na wezwanie "Gazety Handlowej" było... milczenie.
Być może zresztą, że milczenie owo tłumaczy się tym, iż sposób praktyczny, w jaki mamy dojść do słownika ekonomiczno-handlowego, nie został jeszcze przez "Gazetę Handlową" ani przesądzony, ani ostatecznie wskazany.
Zasług redakcji "Gazety Handlowej", która dała fundusz podstawowy, w żadnym razie to nie umniejsza. Fundusz podstawowy jest, zatem jest rzecz główna. Sama "Gazeta" oświadczyła, że wszelkie roztrząsania sprawy, jak należy użyć funduszu, nie tylko przyjmuje, ale wprost do nich wzywa, niejednokrotnie więc o całym przedsięwzięciu jeszcze nam mówić przyjdzie. Tymczasem jednak w imię obowiązku obywatelskiego wzywamy do współdziałania w sprawie tych wszystkich, którzy mają po temu możność i chęć.

106

Co robimy dla swoich biednych. Miasto nasze uchodzi za jedno z najmiłosierniejszych w świecie: jakoż wątpliwości nie ulega, że między jego mieszkańcami jest wielu ludzi z sercem i prawdziwą litością dla cierpienia. Każde wezwanie pism o pomoc bądź dla zakładów dobroczynnych, bądź dla pojedynczych nieszczęśliwych pociąga za sobą liczne i nieraz bardzo hojne ofiary. Nie miłosierdzia więc nam brak, ale raczej takich urządzeń, które by pomoc dla biednych uczyniły jak najobfitszą, najskuteczniejszą i najszybszą. Najlepsze chęci, gdy pozostają rozstrzelone, nie prowadzą do niczego, a urządzenia koncertów, tańcujących zabaw, rozprzedaży - obok licznych stron dobrych mają tę ujemną, że przechodząc w zwyczaj coroczny i jakby w pańszczyznę, osłabiają żywe poczucie ważności i potrzeby stanowczego zaradzenia złemu. Zresztą dochody z owych uciech w imię litości przechodzą wyłącznie na zakłady dobroczynne. Tymczasem zakres ich działania jest stosunkowo nader szczupły, a proceder postępowania, ujęty w karby biurowości, nader długi. Poza zakładami istnieją całe tysiące nędzarzy potrzebujących natychmiastowej, a jednak rozległej i uorganizowanej pomocy. Co się dla nich robi? - Nic!
Za granicą jednak robią bardzo wiele, a wzorem takiej działalności dobroczynnej na szeroką skalę jest Paryż. Stronnictwa przesadzają się tam w okazaniu opieki niższym, potrzebującym ratunku klasom. Dziennik "Figaro" ogłosił składki na ulżenie nędzy dręczonej przez surową zimę i zgadnijcie, ile dotąd zebrał! Oto 212 800 franków. U nas pisma dorywczo tylko ogłaszają wezwania i dorywczo przychodzą z pomocą. Dalej: w Paryżu w ostatnich czasach otwarto dwie ogrzewalnie publiczne, tj. dwie ogromne izby, do których każdy, komu zimno dokucza, może wejść i rozgrzać się; u nas cyrkuły dają tylko nocleg, po którym biedacy muszą wyjść rano i kostnieć w swych nieopalonych mieszkaniach albo na ulicy. Sprawę tę poruszaliśmy przed kilku dniami, dziś z całą usilnością podajemy projekt urządzenia ogrzewalni publicznych w Warszawie, wzywając najgoręcej wszystkie szlachetne dusze, wszystkich tych, którym nędza ludzka, cierpienia starców, kobiet i dzieci leżą na sercu, by projekt nasz poparli, by go zechcieli podnieść, nadesłać nam swoje w tym względzie zdania i przyłożyć ręki do czynu prawdziwie ludzkiego.

107

Adam Suzin. Wczoraj odbył się jego pogrzeb.
Grono znajomych i przyjaciół postępowało za trumną - z żalem za zmarłym i z myślami o czasie minionym.
Na całych obszarach, gdzie brzmi nasza mowa, mało jest zapewne ludzi, którzy by nie słyszeli nazwiska Suzina i którym by ono nie nasuwało wspomnień o Mickiewiczu.
Zmarły był przyjacielem wielkiego poety, i przyjacielem bardzo kochanym. Poznali się jeszcze za uniwersyteckich czasów, za owych czasów filareckich, w których płonęły serca i umysły miłością do ogółu, do sztuki, przeczuciem świtania nowej epoki w literaturze - zapałem i wielkimi pragnieniami.
Przyjaźń, zawarta w owych warunkach, przetrwała lata całe. Mickiewicz znalazł w Suzinie to, czego szukał - serce uczciwe a kochające, i to, co było mu nieraz pomocą - zdrowy i trzeźwy rozsądek.
Dla dusz wielkich, podległych uniesieniom, zachwytom i wyjątkowym polotom wyobraźni, a stąd oderwanych od ziemi, jest prawdziwym szczęściem znaleźć przyjaciela takiego, którego przyjaźń nie wyczerpuje serca, który usuwa swoje ja na drugi plan, a kocha z całej duszy i służy radą praktyczną, szczerą a rozumną.
Takim był Suzin.
Mickiewicz też i kochał go, często myślami się z nim dzielił, często o utworach swych do niego pisywał, często pytał o zdanie, bo Suzin był przy tym prawdziwie wykształconym człowiekiem.
Stosunek ten przyjazny nie zachwiał się ani razu. Całe kółko ówczesne ceniło wysoce Suzina za jego prawość i słodycz. Był on jednym z tych ludzi, którzy nie pozostawiają po sobie dzieł wielkich, ale wspomnienia czyste jak łza i słodkie, i pełne jakiejś bardzo rodzimej poezji.
Są to dobrotliwe postacie o białych włosach i łagodnej twarzy ze świata Pana Tadeusza, że zaś dzisiejszy świat coraz mniej do dawnego podobny, więc odchodzą cicho i one w krainę mogił... błogosławiąc nowe pokolenia.
Iluż to świadków i uczestników mickiewiczowskich czasów już odeszło!... Suzin był jednym z ostatnich.
Niechaj ziemia będzie lekką temu sprawiedliwemu człowiekowi!

108

Adamowski, the Polish violinist. Pod tym tytułem wyszła w Bostonie (Mas.) ozdobna broszura, którą świeżo otrzymaliśmy z Nowego Jorku. Na pierwszej jej stronicy jest starannie wykonana podobizna utalentowanego skrzypka; dalszy ciąg obejmuje jego życiorys i sprawozdania muzyczne z koncertów zamieszczone po ważniejszych dziennikach bostońskich. Sprawozdania te są wszystkie bez wyjątku niezmiernie pochlebne dla młodego artysty, którego talent rozwinął się istotnie w ostatnich czasach, jak to mieliśmy sposobność ocenić w Paryżu, do wysokiego polotu. Wspominaliśmy już poprzednio, iż uznanie, jakie Adamowski zdołał uzyskać w Bostonie, jest tym ważniejszym dla jego powodzenia na drugiej półkuli, że i Boston uważa się w Ameryce za wyrocznię w rzeczach smaku.

109

Hamlet, obraz Czachórskiego pod powyższym tytułem, nagrodzony złotym medalem na wystawie monachijskiej, ukazał się od soboty w Salonie Ungra.
Przedstawia on chwilę, w której królewicz przyjmuje przybyłą do Elsinore gromadkę aktorów, a raczej, w której słucha jednego z nich, deklamującego wiersz o śmierci Priama.
Hamlet zamierza użyć aktorów do wyświetlenia zbrodni, której ofiarą padł jego ojciec - tymczasem słucha deklamacji ze zgrozą i wzruszeniem. Przypomina mu ona jego własne położenie i porusza bolesne myśli ukryte w głębinach duszy.
O tym pięknym dziele sztuki damy osobne obszerniejsze sprawozdanie.

110

My i "Figaro". "Il a oublié sa chère patrie - chce zrobić majątek, o nic więcej mu nie chodzi - a w ogóle zżył się z Francją". W ten sposób mówi o Mierzwińskim sprawozdawca muzyczny "Figara". Wyobrażamy sobie, jak za podobne zdania musi być wdzięczny młody śpiewak pomienionemu dziennikowi. Co do nas, sądzimy, że p. Mierzwiński w takim tylko wypadku mógłby zapomnieć o wszystkim i nie pragnąć niczego prócz majątku, gdyby się zżył nie z Francją, ale z "Figarem" i jego zasadami, co jest trochę przytrudnym dla człowieka posiadającego coś więcej niż dowcip na handel.
W wzmiankach o życiu Mierzwińskiego znajdujemy w "Figarze", iż młody tenor uciekł do Paryża z Syberii, w czym jest tyle prawdy, ile zwykle w "Figarze", bo rzeczywiście Mierzwiński aż do wyjazdu za granicę mieszkał w Warszawie.
Wszystkie te mądre anegdoty napisane zostały z powodu wystąpienia Mierzwińskiego w operze paryskiej w Afrykance.
Dzienniki paryskie w ogóle wyrażają się o tym wystąpieniu nader pochlebnie.

[powrót]