Henryk Sienkiewicz

Kongres Międzynarodowy Literacki w Paryżu

Z siedemnastu zaproszonych na kongres Polaków trzech tylko wzięło w nim udział, tj. Szymanowski, redaktor "Kuriera Warszawskiego", Sygurd Wiśniowski i niżej podpisany autor tego listu. Innych rozmaite wstrzymywały względy, czasem osobiste, a czasem przekonaniowe, wobec których np. jakiemuś profesorowi nie wydawało się rzeczą stosowną uczestniczyć w zgromadzeniu obradującym pod przewodnictwem tak mało popularnych w Krakowie osobistości , jak Wiktor Hugo. Jednakże Wiktor Hugo mimo owego milczącego veto prawomyślności krakowskiej został obranym prezydującym i kongres rozpoczął swoje obrady. Wzięli w niej udział przedstawiciele wszystkich literatur żyjących, począwszy od mniej więcej lodowatych i śnieżnych, a skończywszy na tak egzotycznych jak brazylijska. Pierwsze, stosunkowo najciekawsze, posiedzenia poświęcone były sprawozdaniom ze stanu piśmiennictwa i piszących w rozmaitych krajach europejskich i amerykańskich: każdy z delegowanych odczytywał sprawozdanie we właściwej komisji, następnie zaś z tych pojedynczych poglądów pan Alfons Gonzales, deputowany a zarazem znakomity pisarz hiszpański, ułożył sprawozdanie ogólne, które odczytanym zostało na walnym zgromadzeniu.
Nie podobna mi dawać wam przekładu całego sprawozdania; ograniczę się więc na przytoczeniu z niego tych tylko ustępów, które bliżej obchodzić nas mogą. Przeszedłszy od literatury rosyjskiej do naszej pan Gonzales mówił, co następuje:
"Literatura polska została również uwzględnioną w tym sprawozdaniu. Delegowany p. Szymanowski opowiada nam w wybornej francuszczyźnie, że jak wszędzie tak i tam, «le journal a effacé le livre, que les littérateurs préfèrent en égard à leurs dépenses s'attacher à la presse»; dalej, że nie licząc prasy prowincjonalnej, w samej stolicy wychodzi około 60 pism periodycznych w języku polskim, z których jedno podniosło liczbę swych przedpłacicieli od 13 do 15 tysięcy. Literatura polska przedstawia znaczną liczbę pisarzy wielce utalentowanych: poetów, romansopisarzy, autorów dramatycznych; ale mówić w ogóle produkcja miernych talentów uciska pracę tych autorów, którzy przede wszystkim patrzą na wewnętrzną wartość swych dzieł.
Praca literacka płaci się od 5 do 20 centymów za wiersz, co, biorąc pod uwagę mierny stan finansowy kraju, jest wynagrodzeniem dosyć dobrym (assez lucratif).
Poeci dramatyczni nie otrzymują tantiemy; płacą im od 800 do 1500 franków za sztukę wypełniającą całe widowisko, ale dzięki powstawaniu coraz nowych teatrów położenie dramaturgów idzie ku lepszemu.
Dziennikarstwo pochłania głównie pisarzy i zyski, mimo tego jednak przez zajęcie, jakim publiczność otacza literaturę, znajdują się edycje dzieł uznanej wartości, które rozchodzą się w dziesięciu aż do dwunastu tysięcy egzemplarzy. Co więcej: w myśl uczczenia jubileuszem 50-letniej działalności Kraszewskiego zebrano już setki tysięcy franków i wyborowe dzieła tego wielkiego pisarza rozeszły się już przeszło w 10 000 egzemplarzach, a jest możliwe, że cyfra ta jeszcze się potroi. W ogóle o literaturze polskiej można powiedzieć, że spotężniała i że kwitnie dzięki swym własnym usiłowaniom, nie uciekając się i nie pragnąc znaleźć podpory na zewnątrz siebie samej".
Prócz tego pan Alfons Gonzales wspomniał jeszcze, że w tej chwili czynią się starania w Petersburgu o uzyskanie pozwolenia na założenie towarzystwa wzajemnej pomocy literackiej, a na koniec jeszcze i o tym, że p. Szymanowski podał kongresowi projekt ustanowienia komitetów, których obowiązkiem byłoby przekładać i rozprzestrzeniać arcydzieła wszystkich literatur świata.
W szczegółowym sprawozdaniu pana Borysa Thiviler z literatury rosyjskiej uderzył ogólnego sprawozdawcę, p. Gonzalesa, wyjątkowo pomyślny stan, w jakim znajduje się literatura i piszący w Rosji. Mówi o nim, co następuje:
"Delegowany rosyjski, M. Boris Thiviler, mówi bardzo niewiele. Literaci rosyjscy żadną miarą nie mogą się skarżyć. Publiczność czytająca jest tam bardzo liczna i pełna entuzjazmu; kobiety rosyjskie czytają więcej niż Francuzki, a daleko więcej niż Hiszpanki i Włoszki. Prawdziwy talent jest tam pewny, że przebije sobie drogę, znajdzie wydawców, a z czasem i fortunę. Jeżeli wreszcie są biedni literaci, to dlatego, że są wszędzie".
Ze sprawozdań o pracy literatów w Niemczech, Francji, Anglii itp. można się było przekonać, że praca i w ogóle warunki, w jakich żyją piszący w powyższych krajach, nie są tak pomyślne, jak to sobie zwykle wyobrażamy. - Prawdziwie utalentowani literaci i dziennikarze płatni są wprawdzie znakomicie i częstokroć dochodzą do majątków, ale też talenta wybitne wszędzie są wyjątkami. Zwykli pracownicy niewiele lepiej mają się niż u nas; różnica zaś między nami a Zachodem polega na tym, że gdy na Zachodzie zarabia ten, kto najlepiej pisze, u nas ten, kto najwięcej pisze. - U nich popłaca talent, u nas liczba wierszy; zwykle bowiem zapłata za wiersz wynosi w dziennikarstwie naszym od 6 do 10 groszy, nie zaś, jak to było podane w sprawozdaniu, od 5 do 20 centymów. Wypada z tego, że reporter umieszczający o wypadkach ulicznych pięćdziesiąt wierszy dziennie zarabia więcej niż fejletonista dający artystycznej roboty 500 wierszy tygodniowo.
Mówiąc w ogóle o warunkach, w jakich znajdują się piszący literaci w całym świecie, znakomity sprawozdawca tak zakończył swoją pracę:
"Zbliżam się do rozwiązania nowego ciężkiego zadania. Streszczając ową podróż naokoło świata, jaką odbyliśmy na kilku stronicach, przychodzimy do uwag zarówno ciekawych jak zajmujących. Wszędzie zyskuje się więcej powieścią niż poezją, więcej teatrem niż powieścią, więcej dziennikiem niż teatrem.
Wszędzie widać, że dziennikarstwo jest jednym zawodem stałym i pewnym dla ludzi pióra i że kto w piórze chce szukać rzemiosła, ten ma przed sobą prasę i nic więcej. Wobec tego częstokroć, widząc dziennik i książkę, mimo woli chce mi się powiedzieć: Ceci tuera cela". Po kilku zaś chwilach mówi dalej:
"Widać jeszcze - i miło nam to powiedzieć, że w ogóle ludzie pióra zdobyli sobie zaszczytne miejsce w społeczeństwie; że nie ma już więcej ani trubadurów błędnych, ani poetów płatnych, ani żebraków, ani niewolników. Pisarze stali się tak dalece czwartą potęgą świata, że są arystokracją jak szlachta, siłą jak wojownicy i religią jak duchowieństwo.
I nie uroku geniuszu braknie im dziś, ale raczej czasem i gdzieniegdzie uroku pieniędzy. Nie widzie więc dziś o budowę banku z ich kasą.
Nie masz dziś nic potężniejszego nad pióro. Pióro, które od niejakiego czasu stało się stalowym, podobne jest bardzo do miecza. Oto, dlaczego czasem rani, a nawet zabija. Powinno więc służyć jako miecz do obrony sprawiedliwości, do niszczenia zła, i każdy pisarz powinien przyjąć jako własną ową starożytną dewizę wypisywaną na cienkich klingach toledańskich: «Nie dobywaj mnie bez racji, nie chowaj bez czci»."
Na tym kończy sprawozdanie swe p. Alfons Gonzales. Warunki pieniężne, o których musiał mówić, mówiąc o stanie piszących w najrozmaitszych krajach świata, łączyły się bezpośrednio z prawem własności autorskiej, dlatego następne posiedzenia kongresu były tej ważnej kwestii poświęcone. Z bardzo małymi wyjątkami prawa te nie są nigdzie zabezpieczone. Autora angielskiego, francuskiego, niemieckiego lub polskiego wolno jest przerabiać, tłumaczyć, a nawet i przedrukowywać wszędzie, gdzie się podoba. Stany Zjednoczone np. łupią najbezkarniej przedrukami literaturę angielską, a okradają z pomocą tłumaczeń i przeróbek francuską. Dochodzi to w pomienionym kraju do tego stopnia, że wydawcy lub przedsiębiorcy teatralni biorąc powieści lub dramata z języków obcych nie zadają sobie nawet trudu zacytować ich autorów. Widziałem np. Damę Kameliową - Dumasa syna, grywaną w New-Yorku i Bostonie pod zmienionym tytułem: Kamilla; Dalilę Feuilleta pod tytułem Syrena, bez najmniejszej wzmianki, kto i gdzie sztuki te pisał. Wiadomo również dobrze, że teatr nasz żyje przeważnie repertuarem francuskim nie pytając nikogo o pozwolenie; wiadomo, że wydawcy nasi zarzucają rynek księgarski lub zapychają szpalty dzienników powieściami francuskimi nic nikomu za to nie płacąc. Słowem: nigdzie autor poza granicami swego kraju nie może być pewny, czy go nie zrabują, nie przetłumaczą lub nawet wprost nie przedrukują.
Na pozór wydaje się, że takie kraje, jak np. nasz, które bądź co bądź muszą posiłkować się płodami obcych literatur - dobrze wychodzą na tej wolności, ale w gruncie rzeczy tak nie jest. Dobrze finansowo wychodzą tylko wydawcy, którzy płacąc po dwa grosze od wiersza za haniebne tłumaczenia nie literatom, ale rozmaitym babom, sprzedają czytelnikom za dobre pieniądze to, co kupili za nic. Delegowany wiedeński powiedział na kongresie: "Widziałem wasze francuskie sztuki grane w Wiedniu, tłumaczone w ten sposób, że nie były już pisane po francusku, ale nie były także po niemiecku". I dowcipny delegat miał słuszność. Tłumaczenia francuskich utworów, jakimi wydawcy zasypują w niesłychanej obfitości rynki księgarskie, kalają język narodowy, przekrzywiają i psują go, wreszcie wstrzymują rozwój literatur narodowych, ponieważ jak łatwo zrozumieć, płody oryginalne nie mogą wytrzymywać konkurencji z przekładami.
Społeczeństwo nic nie traci na zatamowaniu korsarstwa literackiego i dziennikarskiego; literaci narodowi wprost zyskują, bo będą płaceni lepiej i poszukiwani usilniej; zyskuje także każda poszczególna literatura. Dokonywa się wprawdzie wiele przekładów dział naukowych i literatur obcych, i utrudnianie takich tłumaczeń byłoby szkodą, należy pamiętać jednak, że te ostatnie nigdy nie dokonywają się w celach handlowej spekulacji - i że uczonym z uczonymi zawsze będzie łatwo się porozumiewać bądź o najmniejszą cenę za przekład, bądź nawet o dokonanie go bez zapłaty.
Uchwałę, wzbraniającą przekładów darmo, popierali szczególniej gorliwie Francuzi, z mniej zresztą szlachetnych pobudek, chodziło im bowiem głównie o franki, z których, jak im się zdaje, cały świat ograbia ich bezkarnie. Chciwość owa na "susy" i franki objawiła się nawet niejednokrotnie w walkach nieparlamentarnych i w niedopuszczeniu opozycji do głosu. Opozycja jednak była słaba. Delegacje zagraniczne miały swoje wspomniane wyżej powody, które nakazywały im zgadzać się z ustawą. - Turgeniew oświadczył mniej w celu oponowania jak w celu objaśnienia wewnętrznych stosunków literackich rosyjskich, że w Rosji wyjątkowo zastęp tłumaczów składa się nie ze zwykłych rabusiów literackich, ale raczej z ludzi młodych, pracujących, po największej części studentów, którzy w przekładach znajdują często sposób do życia, zatem wyjątkowo, jako ubodzy i nie mogący płacić za prawo do tłumaczenia, zasługują na uwzględnienie. Odpowiedział na to delegat wiedeński, że klasa ta, niezaprzeczenie fort intéressante, będzie miała otwarte zawsze pole do prywatnego porozumienia się z autorami, którzy położenie potrafią uwzględnić. Po tym objaśnieniu delegaci zagraniczni kolejno przystępowali do wypowiedzenia swego zdania w tej materii. Polacy po przemówieniu Wiśniowskiego zgodzili się bezwzględnie z uchwałą, za nimi poszły delegacje: rosyjska, angielska, amerykańska, rumuńska, w końcu brazylijska i prawie wszystkie inne, z wyjątkiem hiszpańskiej, która próbowała przez usta pana Elviro, bezskutecznie zresztą, wprowadzić kilka zastrzeżeń.
Jednocześnie z kwestią własności autora roztrząsano i kwestię własności jego spadkobierców. W pewnej części zgromadzonych objawiła się dążność do porównania własności spadkowej literackiej z wszelką inną własnością, tj. do przyznania spadkobiercom wszelkich praw, jakimi zagwarantowane jest posiadanie spadkowe. Według tego dziedziczący mogliby nawet zabronić publikowania nowych edycji dzieł odziedziczonych, niszczyć je lub zmieniać. Pogląd ten jednak, któremu sprzeciwili się prawnicy fachowi, jakich niemało liczył w swym gronie kongres, nie zdołał uzyskać większości. "Co byście rzekli - zapytał zgromadzonych Edmund About - gdyby biskup Dupanloup był spadkobiercą Voltaire'a i gdyby chciał skorzystać ze swych praw w sposób, w jaki by niezawodnie skorzystał, gdyby mógł?"
Na podobne pytanie stronnicy własności bezwzględnej nie umieli na razie odpowiedzieć. I istotnie: można by być bardzo niepewnym o los np. Słowackiego, gdyby jego spadkobiercą był prof. Tarnowski. W tej sprawie praw spadkowych zabrał wreszcie głos sam Wiktor Hugo, prezes międzynarodowego kongresu, "notre illustre maitre", jak go tu nazywają literaci. Wiktor Hugo zauważył, że własność literacka nie może być uważana na równi z każdą inną. Książkę pisze wprawdzie autor, ale wartość realną nadaje jej publiczność; tak więc wartość rozpada się między autorów i publiczność. Spadkobiercy zatem dziedzicząc po autorze nie mają prawa zabierać tego, co jest własnością publiki, całego wreszcie narodu. Należą im się odsetki - nie zaś książka; mogą dziedziczyć zyski, ale nie myśli autora, które stały się własnością ogółu.
Słuchano go uważnie, bo ilekroć głos zabiera ten starzec z głową biała, szlachetną i z pogodnym, utkwionym spojrzeniem, tyle razy można by usłyszeć przelatującą muchę. Wiktor Hugo skończył jak następuje: "Je crois que votre décision sera bonne. Je suis sûr, que l'avenir appartient à la solution que je vous ai proposé".
"Si vous ne l'acceptez pas, l'avenir est patient, il a le temps, il attendra".
Jakoż istotnie propozycja starego mistrza jeżeli zostanie przyjętą, to dopiero w przyszłości, kongres bowiem, oklaskawszy jego mowę i postanowiwszy ją wydrukować, przyjął jednak rezolucję przychylniejszą o wiele dla spraw spadkobierców, a raczej wprowadzając w te prawa pewne zastrzeżenia, które wymienię wyliczając wszystkie postanowienia kongresu.
Na kilka końcowych posiedzeń Wiktor Hugo nie przyszedł, wybrano więc zastępce jego, Turgeniewa. Ostatnie posiedzenie odbyło się na ulicy Cadet, w sali Wielkiego Orientu. Krzesło prezydujące zajął Turgeniew, koło niego zasiedli prezesi sekcji narodowych.
Na tym zakończył się kongres literacki międzynarodowy w Paryżu. Na przyszły rok ma się on zebrać w Londynie, co będzie ze wszech miar rzeczą korzystną, strachliwi bowiem gryzipiórkowie francuscy, nie będą mogli przybyć nań tak licznie, a więc prócz większej swobody rozpraw będzie na nim można roztrząsać sprawy w sposób więcej międzynarodowy, a mniej wyłącznie francuski. Obecny, paryski kongres, gdyby nie ostatnie posiedzenie zhańbione wtargnieniem gryzipiórków nie powstrzymywanych obecnością Wiktora Hugo - mógłby się uważać za dzieło wielkie i chwalebne, przeprowadził bowiem kilka uchwał pożytecznych i dał początek organicznym usiłowaniom mającym na celu porozumiewanie się wzajemne literatów całego świata i pomoc wzajemną. Główne uchwały jego, wypowiedziane w formie postulatów, są następujące:

  1. Prawo autora do napisanego przezeń dzieła nie jest ustępstwem ze strony ustaw, lecz jedną z form własności, którą prawodawca winien zapewnić.
  2. Prawo autora, jego spadkobierców lub uwierzytelnionych jest wieczne.
  3. Jednakże spadkobierca może być wyzutym ze swego prawa, jeśli przez lat 20 nie drukuje dzieła, którego jest właścicielem.

* * *

  1. Kongres żąda, aby każde dzieło literackie, naukowe, artystyczne i dramatyczne było traktowane w obcych krajach wedle praw przysługujących literatom miejscowym.
  2. Dla zapewnienia tej opieki wystarczy, by autor spełnił formalności obowiązujące miejscowych autorów.
  3. Co do tłumaczeń i przeróbek kongres literacki międzynarodowy wyraża życzenie, aby układy międzynarodowe zapewniły autorom wyłączne prawo upoważniania tłumaczy i przerabiających.

* * *

Kongres mniema, że:

  1. Poprawa losu moralnego i materialnego literatów wiąże się ściśle z rozwojem ogólnym społeczeństw, polega zaś na utworzeniu kas zaliczkowych i emerytalnych przysługujących autorom.
  2. Kongres życzy sobie, by kwestia kredytu literackiego weszła w program najbliższego kongresu międzynarodowego literackiego.
  3. Kongres uważa, że projekt utworzenia związku międzynarodowego literackiego, którego zadaniem byłoby urządzenie stałych stosunków między literatami różnych narodów, wytworzenie komitetów mających ułatwiać stosunki i założenia pisma mającego obejmować przekłady klejnotów wszelkich literatur, zasługuje na szczegółowe zbadanie i obrady.
  4. Kwestie literackie winny być traktowane odrębnie od kwestii handlowych.

* * *

Na koniec wniosek odrzucony obejmował trzy punkta brzmiące, jak następuje:

  1. Kongres literacki oświadcza się za swobodą myśli w znaczeniu najrozciąglejszym.
  2. Kongres mniema, że autor wprowadzając i rozprzestrzeniając utwory swoje działa na swoją osobistą odpowiedzialność.
  3. Kongres oświadcza, że wykroczenia prasowe winny być sądzone wedle prawa ogólnego.

Oczywiście wszystkie te wnioski przez kongres uchwalone i przyjęte nie mają znaczenia praw obowiązujących. Kongres nie składa się z prawodawców mających moc zmieniania uchwał w rozporządzenia zastrzeżone karami, nie może również rozmaitym rządom postanowień swych narzucić. Natomiast może i obowiązuje swych członków, aby za pośrednictwem prasy wywierali wpływ tak na opinię publiczną, jak na ciała prawodawcze i dyplomację w kierunku z uchwałami kongresu zgodnymi. Jest to droga legalna a pewna, kto bowiem zna wpływ prasy, ten łatwo zrozumie, że gdy raz uwaga umysłów zostanie przez nią na prawa własności autorskiej zwrócone, wpływ ten nie omieszka odbić się i w prawodawstwie.
Rozumie się, że bieglejsi od literatów fachowi ustawodawcy mogą wnioski kongresu do pewnego stopnia ograniczyć, zmienić lub ująć w inne prawnicze określenia, nie pozostawiając pola do wikłaniny i nieporozumień. Kongres jednak występując w obronie własności literackiej dał zapewne początek całemu cyklowi nowych ustaw, których wprowadzenia jak najmocniej sobie życzyć należy.
Ale również należy życzyć sobie jak najmocniej, żeby przyszły kongres składał się wyłącznie z ludzi kochających idee więcej niż pieniądze i nie cofających się wobec lichych i marnych względów - życzyć sobie należy, żeby w skład jego weszły umysły męskie, uczciwe i śmiałe, zdolne nawet do szlachetnych egzaltacji i do bezwzględnego polotu ku celom, które raz uznane zostały za wyższe i ogólnoludzkie.


Pierwodruk "Nowiny" 11 czerwca 1878, nr 11.

[powrót]