Henryk Sienkiewicz

"Szkice węglem"

ROZDZIAŁ IV

KTÓRY BY MOŻNA ZATYTUŁOWAĆ: ZWIERZ W SIECI.

W parę dni potem, nie wiem dobrze, czy w pięć, czy w sześć, w alkierzu karczmy baraniogłowskiej siedział wójt Burak, ławnik Gomuła i młody Rzepa. Wójt wziął za szklankę.
- Przestalibyśta się o to swarzyć, kiedy nie mata o co! - rzekł wójt.
- A ja powiadam, że Francuz nie da się Prusakowi - mówi Gomuła uderzając pięścią o stół.
- Prusak, psia jucha, chytry! - odparł Rzepa.
- To co, że chytry? Turek pomoże Francuzowi, a Turek je namocniejszy.
- Co wy wieta. Namocniejszy jest Harubanda (Garibaldi)!
- Musiśta wstali do góry... plecami. A wyśta skąd wyrwali Harubandę?
- Co go miałem wyrywać? A bo to ludzie nie gadali, że sześć lat temu pływał po Wiśle ze statkami i z mocą wielką? Ino mu się piwo w Warszawie nie spodobało, bo zwyczajny doma lepszego, to się i wrócił.
- Nie bluźnilibyście po próżnicy. Kużden Śwab to je Żyd.
- Przecie Harubanda nie Śwab.
- Ino co?
- Ba? co? musi: cysarz, i basta!
- Oj, straśnieście mądrzy!
- Wyśta też nie mądrzejsi.
- A kiejśta tacy mądrzy, to powidzta, jak ta było na przezwisko pierwszemu rodzicowi?
- Jak? juści: Jadam.
- No, to na krzestne imię, ale na przezwisko?
- Czy ja wiem.
- A widzita? A ja wiem: Na przezwisko było mu: "Skruszyła".
- Chybaście pypcia dostali.
- Nie wierzyta, to posłuchajta:

Gwiazdo morza, któraś Pana
Mlekiem swoim wykarmiła!
Tyś śmierci szczep, który wszczepił
Pierwszy rodzic, skruszyła.

- A co, czy nie Skruszyła?
- No, juści prawda.
- Napilibyśta się lepiej - rzekł wójt.
- Zdrowie wasze, kumie!
- Zdrowie wasze!
- Haim!
- Siulim!
- Daj, Panie Boże, szczęście!
Wypili wszyscy trzej, ale że to było w czasie francusko-pruskiej wojny, ławnik więc Gomuła znowu wrócił do polityki.
- Francuzy - rzekł - to też jest bałamutny naród. Ja ich ta nie pamiętam, ale mój ojciec to powiadał, że jak stali u nas kwaterami, to ta sądny dzień był w całej Baraniej Głowie. Strasznie do bab ciekawe! Mere naszej chałupy mieszkał Staś, ojciec Walentego, a u nich też stał Francuz - może i dwóch! - czy ja wiem? Aż tu się budzi Staś w nocy i mówi: "Kaśka, Kaśka! Mnie się widzi, że to Francuz cościć kiele ciebie majstruje?" A ona powiada: "A i mnie się widzi to samo." Tak Staś powiada: "A powiedzże mu, żeby sobie poszedł precz!" - "Ba - powiada baba - gadajże z nim, kiej on po polsku nie rozumie!" To i cóż miał robić.
- No! napijwa się jeszcze - rzekł po chwili Burak.
- Daj, Panie Boże, szczęście!
- Panie Boże zapłać!
- No, za wasze zdrowie!
Napili się znowu, a że pili arak, Rzepa więc uderzył opróżnioną szklanką o stół i rzekł:
- Ej! dobroć też to, dobroć!
- Ano jeszcze? - rzekł Burak.
- Nalejta!
Rzepa stawał się coraz czerwieńszy, Burak dolewał mu ciągle.
- A wy - rzekł wreszcie do Rzepy - to choć korzec grochu zarzucita na plecy jedną ręką, a balibyśta się pójść na wojnę!
- Co bym się miał bać? Kiej się bić, to się bić.
Gomuła na to rzekł:
- Jenszy jest mały, a odważny, jenszy wielgi i mocny, i bojący.
- A nieprawda! - rzekł Rzepa - ja ta nie jestem bojący.
Gomuła zaś na to:
- Kto was tam wie?
- A ja pojedam - odparł Rzepa pokazując pięść jak bochenek chleba - że ino bym was zajechał w pacierze tą pięścią, to rozlecielibyście się jak stara beczka.
- A może i nie.
- Chceta spróbować?
- Dajta spokój - wtrącił wójt. - Będzieta się bili czy co? Ot, napijwa się jeszcze.
Napili się znowu, ale Burak i Gomuła tylko że umoczyli usta. Rzepa zaś wypił całą szklankę araku, aż mu oko zbielało.
- Pocałujta się teraz - rzekł wójt.
Rzepa aż się rozpłakał przy uściskach i pocałunkach, co było znakiem, że już podpił dobrze; po czym zaczął wyrzekać, gorzko wspominając graniaste cielę, które dwa tygodnie temu zdechło mu w nocy w oborze.
- Oj! jakiego to cielaka Pan Bóg zabrał ode mnie! - wołał żałośnie.
- No, nie smućta się! - rzekł Burak. - Do pisarza z urzędu przyszło pisanie, że pono dworski las pójdzie na gospodarzy.
Rzepa odpowiedział na to:
- I po sprawiedliwości! Albo to pan las siał?
Ale potem zaraz znów zaczął zawodzić:
- Oj! co cielak był, to cielak; jak ta krowę huknął łbem przy ssaniu, to aż zadem pod belkę poleciała.
- Pisarz mówił...
- Co mi ta pisarz! - przerwał gniewnie Rzepa. - Pisarz dla mnie:

Tyla znaczy.
Co Ignacy...

- Nie pomstowalibyście! Napijwa się!
Napili się jeszcze raz. Rzepa jakoś się pocieszył i siadł spokojnie na zydlu, a wtem drzwi się otworzyły i ukazały się w nich: zielona czapka, zadarty nos i kozia bródka pisarza.
Rzepa, który czapkę miał nasuniętą na tył głowy, zrzucił ją zaraz na ziemię, powstał i wybełkotał:
- Pochwalony.
- Jest tu wójt? - spytał pisarz.
- Jest! - odpowiedziały trzy głosy.
Pisarz zbliżył się, zaraz też podleciał i Szmul arendarz z kieliszkiem araku. Zołzikiewicz powąchał, skrzywił się i siadł przy stole.
Chwilę panowało milczenie. Na koniec Gomuła zaczął:
- Panie pisarzu?
- Czego?
- Czy to prawda wedle tego boru?
- Prawda. Musicie tylko podpisać prośbę całą gromadą.
- Ja tam nie będę nic podpisywał - ozwał się Rzepa, który miał wstręt wspólny wszystkim chłopom do podpisywania swego nazwiska.
- Ciebie się też nikt nie będzie prosił. Nie podpiszesz, to nic nie dostaniesz. Twoja wola.
Rzepa zaczął się drapać w głowę, pisarz zaś, zwróciwszy się do wójta i do ławnika, rzekł tonem urzędowym:
- O lesie prawda, ale każdy musi ogrodzić swoją część płotem, żeby nie było sporów.
- To ta płot będzie więcej kosztował, niż las wart - wtrącił Rzepa.
Pisarz nie zwracał na niego uwagi.
- Na koszta płotu - mówił do wójta i ławnika - rząd przysyła pieniądze. Jeszcze każdy na tym zarobi, bo wypada po pięćdziesiąt rubli na głowę.
Rzepie aż się oczy zaiskrzyły po pijanemu.
- A, jak tak, to podpiszę. A pieniądze gdzie są?
- Są u mnie - rzekł pisarz. - A to dokument.
To rzekłszy wydobył złożony we czworo papier i odczytał coś, czego chłopi wprawdzie nie rozumieli, ale radowali się bardzo; gdyby jednak Rzepa był trzeźwiejszy, dojrzałby, jak wójt mrugał do ławnika.
Potem, o dziwo! pisarz wydobywszy pieniądze rzekł:
- No! który pierwszy?
Podpisywali kolejno, gdy zasię Rzepa wziął się do pióra, Zołzikiewicz usunął dokument i rzekł:
- A może nie chcesz? Tu wszystko dobrowolnie.
- Co nie mam chcieć?
A pisarz mu na to:
- Szmul!
Szmul ukazał się we drzwiach.
- Ny, co pan pisarz chce?
- Chodź i ty na świadka, że tu wszystko dobrowolnie.
A potem znów powiada do Rzepy:
- Może nie chcesz?
Ale Rzepa już podpisał i żyda usadził nie gorszego od Szmula, potem wziął pieniądze od pisarza, całych pięćdziesiąt rubli, i schowawszy je za pazuchę zawołał:
- A dajta no jeszcze haraku!
Szmul przyniósł: wypili raz i drugi. Następnie Rzepa wsparł pięści na kolanach i począł drzemać.
Kiwnął się raz, kiwnął się drugi raz, na koniec zwalił się z zydla mruknąwszy: "Boże! bądź miłościw mnie grzesznemu!" - i usnął.
Rzepowa nie przyszła po niego, bo wiedziała, że jeśli się upił, to może się jej co oberwać. Tak i bywało. Na drugi dzień Rzepa przepraszał żonę, całował ją po rękach. Po trzeźwemu nie dał jej nigdy złego słowa, ale po pijanemu czasem jej się co obrywało.
Przespał więc Rzepa w karczmie całą noc. Nazajutrz rozbudził się o wschodzie słońca. Patrzy, wyłupia oczy, aż to nie jego chałupa, ale karczma, i nie alkierz, w którym siedział wczoraj, ale ogólna izba z szynkwasem.
- Imię Ojca i Syna, i Ducha.
Patrzy jeszcze lepiej, słońce już wschodzi i zagląda przez ubarwione szyby za szynkwas, a w oknie stoi Szmul ubrany w śmiertelną koszulę i w cycełe na głowie; stoi w oknie i kiwa się, i modli się głośno.
- Szmul! psio-wiaro! - zawołał Rzepa.
Ale Szmul nic. Kiwnął się naprzód, kiwnął w tył; wyciągnął zza pazuchy jakiś rzemień, pocałował go i dalej wrzeszczeć na Pana Boga, dziękując mu, że oto daje zorzę ranną i słońce na niebie, że zdjął noc z ziemi, a uczynił dzień, że jest wielki i mocny.
Więc Rzepa zaczął się macać, jak robi każdy chłop przespawszy noc w karczmie. Namacał pieniądze.
- Jezus Maryja! a to co?
Tymczasem Szmul przestał się modlić i zdjąwszy śmiertelną koszulę i cycełe poszedł je schować do ałkierza, a potem wrócił wolnym krokiem, poważny i spokojny.
- Szmul!
- Ny, czego chcesz?
- Co to ja mam za pieniądze?
- Co, głupi, nie wiesz? Toć się wczoraj z wójtem zgodziłeś, że za jego syna będziesz losował, i pieniądze wziąłeś, i kontrakt podpisałeś.
Dopiero chłop zbladł jak ściana: rzucił czapkę o ziemię, potem sam grzmotnął się o nią i jak nie ryknie, aż się szyby w karczmie zatrzęsły.
- No, pasioł won, ty sałdat! - rzekł flegmatycznie Szmul.
W pół godziny potem Rzepa zbliżał się do chałupy; Rzepowa, która właśnie gotowała strawę, usłyszawszy go, jak skrzypiał wrotami, prosto od komina pobiegła na jego spotkanie, gniewna bardzo.
- Ty pijaku! - zaczęła.
Ale spojrzawszy na niego, aż się sama przeraziła, bo ledwo go poznała.
- A tobie co jest?
Rzepa wszedł do chaty i z początku ani słowa nie mógł przemówić, tylko siadł na ławie i patrzył w ziemię. Ale kobieta zaczęła pytać i dopytała wreszcie wszystkiego. "Zaprzedali mnie - jako Żydy Chrystusa" - zakończył wreszcie Rzepa, nie bacząc, że Chrystus w innych nieco warunkach został zaprzedany faryzeuszom... Wówczas ona z kolei uderzyła w lament wielki; on za nią; dzieciak w kołysce zaczął wrzeszczeć; Kruczek we drzwiach wył tak żałośnie, że aż z innych chałup powylatywały baby z łyżkami w ręku, pytając jedna drugiej:
- Co się tam u Rzepów stało?
- Musiał ją bić czy co?
A tymczasem Rzepowa lamentowała jeszcze bardziej niż Rzepa, bo miłowała ona jego, nieboga, nad wszystko w świecie.

[powrót] [rozdz.V]