Henryk Sienkiewicz

"Ta trzecia"

ROZDZIAŁ XIV

W pracowni znajduję najniespodzianiej państwa Susłowskich i Kazię.
Chcieli mi zrobić niespodziankę...
Po co ten Światecki powiedział im, że zapewne wkrótce wrócę?
Kazia ani Susłowscy nie poznali mnie... Dowód, jak byłem przebrany! Zbliżam się do Kazi i biorę ją za rękę: ona cofa się cokolwiek przestraszona.
- Kaziu, nie poznajesz mnie? - pytam.
I śmiech mnie porywa na widok jej zdumienia.
- Przecie to Władek! - mówi Światecki.
Kazia przypatruje mi się dokładniej, na koniec poczyna się śmiać wołając:
- Fe! co za brzydki dziad!
Ja jestem brzydki dziad! Ciekawym, gdzie widziała ładniejszego! Ale dla biednej Kazi, wychowanej w zasadach estetycznych papy Susłowskiego, zapewne każdy dziad jest brzydki.
Chronię się do naszej kuchenki i po kilkunastu minutach ukazuję się znów w swej naturalnej postaci.
Kazia i rodzice poczynają wypytywać, co znaczyła ta maskarada.
- Co znaczyła ta maskarada?... bardzo prosta rzecz... Oto, widzicie państwo, my malarze oddajemy sobie czasem koleżeńskie usługi i pozujemy jeden drugiemu do obrazów. Oto np. Światecki pozował mi na starego Żyda. Nie poznałaś go, Kaziu, w obrazie? Ja teraz pozuję Cepkowskiemu. Taki między malarzami zwyczaj, zwłaszcza że w Warszawie brak modeli.
- Przyszliśmy ci zrobić niespodziankę - mówi Kazia - przy tym jak żyję nie byłam w pracowni. Ach, co za nieporządek! Czy to tak u wszystkich malarzy?
- Mniej więcej, mniej więcej!
Pan Susłowski oświadcza, że wolałby znaleźć u mnie nieco więcej porządku i spodziewa się pod tym względem zmian w przyszłości. Mam ochotę rozbić mu na głowie moją lirę. Kazia tymczasem uśmiecha się z kokieterią i mówi:
- Jest jeden pan malarz - wielkie nic dobrego! u którego będzie inaczej, niech tylko ja wezmę się do roboty... wszystko zostanie porządnie ułożone, ustawione, odkurzone...
Tak mówiąc podnosi do góry swój zadarty nosek, patrzy na festony pajęczyny zdobiące kąty naszej pracowni - i dodaje:
- Bo to nawet i kupca może zrazić taki nieład... Przychodzi ktoś i od razu znajduje się jakby na tandecie. Ot na przykład ta zbroja: strach, jaka zardzewiała! A tymczasem: zawołać służącej, kazać jej utłuc trochę cegły - i wszystko zacznie się świecić jak nowy samowar.
Jezus, Maria! Ona mówi o kupcach i chce czyścić cegłą moje kolczugi, wydobyte z mogił... Ach, Kaziu, Kaziu!
Susłowski, uszczęśliwiony, całuje ją w czoło, a Światecki wydaje jakieś złowrogie dźwięki, przypominające chrząkanie dzika.
Kazia grozi mi paluszkiem na nosie i mówi dalej:
- Proszę sobie zapamiętać, że wszystko się zmieni.
Potem zaś kończy:
- A jeśli pewien pan nie przyjdzie dziś do nas na wieczór, to będzie brzydki i nie będą go kochali.
To rzekłszy zakrywa oczy. Nie mogę powiedzieć, żeby nie było dużo wdzięku w tych jej minkach... Przyrzekam, że przyjdę, i odprowadzam swoją przyszłą rodzinę aż na sam dół...
Wróciwszy zastaję Świateckiego patrzącego bokiem i z nieufnością na całą paczkę sturublówek leżącą na stole.
- Co to jest?
- Wiesz, co się stało?
- Nie wiem...
- Okradłem jakiegoś człowieka jak prosty złodziej.
- Jak to?
- Sprzedałem swoje "truposze".
- I to są pieniądze?
- Tak... jestem podły lichwiarz.
Ściskam Świateckiego, winszuję mu z całego serca, on zaś poczyna opowiadać, jak się to stało.
- Siedzę po twoim odejściu, aż przychodzi jakiś pan i pyta się, czy to ja jestem Światecki. Ja powiadam: "Ciekawym, dlaczego bym nie miał być Świateckim!" Tak on powiada: "Widziałem pański obraz i chcę go kupić". Ja mówię: "To dobrze, ale pozwól pan sobie powiedzieć, że trzeba być idiotą, żeby taki podły obraz kupować." On znów na to: "Idiotą - mówi - nie jestem idiotą, ale mam fantazję kupować obrazy malowane przez idiotów." - "Kiedy tak, to dobrze" - powiadam... Pyta mnie o cenę, ja mówię: "A mnie co do tego?" - "Daję panu tyle a tyle." - "To dobrze! Kiedy pan daje, to niech pan daje!" On dał i poszedł. Zostawił mi kartkę z nazwiskiem Białkowski, doktor medycyny... Jestem podły lichwiarz i basta!
- Niech żyją "truposze"! Światecki, ożeń się...
- Wolałbym się powiesić - mówi Światecki. - Podłym lichwiarz, nie więcej.

[powrót] [rozdz.XV]