Henryk Sienkiewicz

"W krainie złota"

ROZDZIAŁ XI - SZAŁAS W LESIE

W życiu Mary Monteray, tak jak i na wiecznie pogodnym kalifornijskim niebie, mało było zmian. Jeden dzień tak był podobny do drugiego, jak dwaj bracia bliźniacy.
Całą zmianę stanowiło to, że w miarę jak poznając okolicę Mary ośmielała się stopniowo, wycieczki jej myśliwskie stawały się coraz dalsze.
Nie spotkała nigdy nic niebezpiecznego, raz jednak wróciła z lasu niespokojna: zdawało się jej, że ją ktoś śledził.
Niepokój jej wzrósł znacznie, gdy następnego dnia o dziesięć mil angielskich, poniżej strumienia, nad małym jeziorkiem leśnym, przez który strumień przepływał, odkryła szałas. Szałas był świeżo sklecony z giętkich gałęzi wierzbowych, pokrytych na wierzchu kawałkiem pittsburskiego płótna. Obok szałasu dymiło jeszcze świeżo zasypane ognisko.
Gdyby nie płótno, można by przypuszczać, że szałas był indyjskim wigwamem. Dyle bowiem wierzbowe zatknięte były i wiązane na sposób indyjski. Ale i płótno, i wyciski podkutych trzewików świadczyły, że w tym leśnym ustroniu chronił się człowiek biały.
Mary po chwili wahania weszła do środka. Obecność "baby" dodawała jej odwagi.
W środku nie było nikogo. Na mchach leżała tylko widocznie niedawno zdarta skóra niedźwiedzia, którą "baby" obwąchiwał ze zdziwieniem i niepokojem.
W kraju, do którego chronili się rozbójnicy całego świata, ważną było rzeczą wiedzieć, kto żyje w sąsiedztwie, zwłaszcza jeżeli ten ktoś krył się widocznie.
Mary też postanowiła za powrotem wysłać na poszukiwanie swych Yollofów, tym bardziej że gdy wracała, w połowie drogi doszedł jej uszu odgłos dalekiego strzału.
Zarządzone poszukiwania nie wydały jednak rezultatu. Jeden z Murzynów spotkał wprawdzie jakiegoś nieznanego strzelca w lesie, ale nie mógł niczego się od niego dowiedzieć.
Na pytanie, czy to on mieszka w szałasie poniżej strumienia Czerwonych Skór, strzelec odpowiedział "ja"; na pytanie, co robi, odpowiedział: "co mi się podoba".
Po tygodniu nie było więcej o nim mowy. Tajemnicza postać przestała Mary straszyć, a zaczęła ją interesować. W jednostajnym życiu pustyni była to jakaś nowość. Mary polując w lesie myślała, że może gdzie niedaleko krąży tajemniczy strzelec - i czasem ją to gniewało, częściej jednak bawiło.
Okolica wydawała się tak bezpieczną, że piękna amazonka częstokroć nie brała ze sobą swego niedźwiedzia. Zdarzało się to zwłaszcza wówczas, gdy się rozespał i gdy, trącony piękną nóżką Mary, zamiast wstawać mruczał gniewliwie.
Zwykle jednak doganiał ją potem, jakby się wstydził swego lenistwa.

[powrót] [rozdz.XII]