Henryk Sienkiewicz
"W krainie złota"
ROZDZIAŁ XIII
Statek "Ellen Monroe", który przywiózł do Kalifornii zapasy zboża, opuszczał właśnie pyszny "bay" dzisiejszego San Francisco, udając się z powrotem naokoło Cap Horn do New Yorku.
Na statku prócz załogi znajdowało się kilkunastu górników, którzy zabrawszy ze sobą fortuny udawali się z powrotem w strony ucywilizowane.
Kilku towarzyszy żegnało ich na drogę. Tamci byli już na pokładzie, ci zaś stali na świeżo zbudowanym warfie, machając kapeluszami i chustkami. Między nimi znajdujemy gromadkę naszych znajomych: jenerała Suttera, Tallera, niewidomą Nelly i Mary Monteray...
Mary, z oczyma wzniesionymi ku pokładowi i z chustką w ręku, przesyłała wzrokiem ostatnie pożegnanie Rowsowi, który odjeżdżał na Wschód...
Rows, przechylony przez balustradę, patrzył w nią z cała tą siłą oczu, którymi chwilę tylko wolno jemu patrzeć na ukochaną istotę.
Na statku tymczasem zaciągano mały, trójkątny żagiel, bliski dzioba. Okręt chwiał się już pod podmuchami wiatru. Żagle wydymały się okrągło lub z łopotem opadały na powrót. Żałosne "O-ho-ho!" majtków, towarzyszące ciągnieniu lin, rozlegało się co chwila. Sternik z posępną twarzą morskiego wilka stał już przy sterze. Chłopiec zaś w bocianim gnieździe
śpiewał całym gardłem:
- He, he, sailor is a smart boy!...
Hurkotanie pak wtaczanych przez mostek z warfu na pokład ustało wreszcie: mostek usunięto. Ludzie na okręcie zostali już rozdzieleni od tych, którzy zostali - głęboką szczeliną, na dnie której połyskiwała woda...
- Go ahead! - rozległ się głos kapitana.
Woda zachlupotała po bokach statku, sam zaś statek począł się odsuwać cicho i lekko od warfu...
- Remember! - rozległy się głosy z brzegu.
- Remember, Henry!...
- O, Mary!...
- Bądź zdrów, Henry...
- Niech cię Bóg błogosławi, Mary...
Wiatr porwał resztę słów, westchnień. Statek z cieniów brzozowych wysunął się w jasne błękity, mocno oświecone słońcem. Wielka błękitna nieskończoność otwierała się przed nim, również błękitna mgła poczęła go z wolna przesłaniać... Śpiewy majtków, głośne z początku, zmieniły się w gwar, który chwilami można było tylko usłyszeć, potem w mruczenie niewyraźne, potem w szmer - statek zmniejszał się. Bystre oczy mogły jeszcze przez jakiś czas odróżnić na nim przechyloną postać i powiewający kapelusz; potem wszystko zlało się w jedną masę; masa przeszła niby w białe skrzydło mewy, widne z dala na toni; skrzydło zmieniło się w niewyraźną chmurkę - chmurka w punkt - a potem i punkt stopniał; błękit ogarnął wszystko i zapanował samowładnie na niebie i na ogromnym sanfranciskańskim "bayu".
Myśli tylko, posłanki serc kochających, przelatywały przestrzenie morskie z brzegu na statek i ze statku na brzeg...