Henryk Sienkiewicz
"Bez dogmatu"
RZYM, 10 STYCZNIA.
Wczoraj na wieczorze u ks. Malatesa usłyszałem frazes; l'improductivité slave. Doznałem ulgi, jak owi chorzy nerwowi, którzy dowiedziawszy się od doktora, że objawy ich choroby są znane i że wiele osób cierpi podobnie, cieszą się z tej wiadomości. Prawda! prawda! ilu to ja mam kolegów - nie wiem, czy w całej Słowiańszczyźnie, bo jej nie znam - ale ilu u nas! Myślałem o tej improductivité slave całą noc. Niegłupi był człowiek, który to tak sformułował. Jest w nas coś takiego; jest jakaś nieudolność życiowa do wydania z siebie wszystkiego, co się w nas mieści. Można rzec, że Bóg dał nam łuk i strzały, tylko odmówił zdolności do napięcia tego łuku i wypuszczenia strzał. Pogadałbym o tym z ojcem, zwłaszcza że ojciec lubi podobne rozprawy, ale boję się dotknąć bolączki. Myślę natomiast, że zapełnię i przepełnię dziennik tą kwestią. Może to jednak właśnie będzie dobrze, może to będzie stanowiło jego główną wartość? Przy tym cóż naturalniejszego nad to, że będę pisał o tym, co mnie najwięcej obchodzi? Każdy człowiek nosi w sobie jakąś swoją tragedię. Otóż moją tragedią jest ta improductivité Płoszowskich. Wobec ludzi nie ma teraz zwyczaju zdradzać się z takimi rzeczami. W niedawnych jeszcze czasach, gdy romantyzm kwitnął w sercach i w poezji, nosiło się swą tragedię jak malowniczo drapowany płaszcz, obecnie nosi się ją jak jegierowski kaftanik: pod koszulą. Ale dziennik to co innego; w dzienniku wolno i należy być szczerym.