Henryk Sienkiewicz
"Bez dogmatu"
WARSZAWA, 21 STYCZNIA.
Przyjechałem dziś rano, ale żem się zatrzymywał w Wiedniu, więc droga nie dała mi się zbyt we znaki. Godzina jest późna, nerwy spać mi nie dają, zatem zasiadam do pisania. Rzeczywiście wchodzi mi ono w zwyczaj - i znajduję w nim pewien powab. Co za radość w domu! co za poczciwa ta ciotka! Z radości pewnie także nie śpi, a przy obiedzie nie mogła nic jeść. Gdy jest u siebie w Płoszowie, kłóci się zawsze z panem Chwastowskim, swoim rządcą, bardzo tęgim szlachcicem, który słowa nie pozwala sobie powiedzieć i odcina się ząb w ząb. Dopiero gdy się tak skłócą, że rozstanie zdaje się być nieuniknione, ciotka milknie i je z apetytem, a nawet z pewną zawziętością. Dziś musiała poprzestać na wyłajaniu służby, co jej nie wystarczyło. Humor miała jednak przepyszny i ile było niezgłębionego przywiązania w spojrzeniach, które rzucała na mnie przez całe poobiedzie spod okularów, to się nie da opisać. W kółku jej znajomych nazywają mnie fetyszem, o co zresztą ciotka mocno się gniewa.
Oczywista rzecz, że przewidywania i obawy moje się sprawdziły. Nie tylko istnieją zamiary, ale istnieje coś upatrzonego. Ciotka ma zwyczaj chodzić wielkimi krokami po obiedzie i głośno myśleć. Otóż mimo tajemnicy, jaką starała się otaczać, usłyszałem monolog następujący:
"Młody jest, przystojny, bogaty, jenialny - chybaby głupia była, gdyby się w nim zaraz nie zakochała."
Jutro jedziemy na piknik, jaki młodzież wyprawia damom. Ma to być zabawa bardzo świetna.