Henryk Sienkiewicz

"Bez dogmatu"

23 LUTEGO.

Człowiek jest jak morze: ma swoje przypływy o odpływy. Dziś jest dla mnie dzień odpływu woli, energii, chęci do jakiegokolwiek czynu, ochoty do życia. Przyszło to bez jakiegokolwiek powodu - ot tak sobie! - rzecz nerwów! Ale właśnie dlatego pełen jestem gorzkich rozmyślań. Czy taki człowiek, fizycznie zmęczony, duchowo stary, ma prawo się żenić? Mimo woli przychodzą mi na myśl słowa Hamleta: "Po co masz płodzić grzeszników - idź do klasztoru!" Ja wprawdzie do klasztoru nie pójdę; potomstwo moje, moi przyszli "grzesznicy" będą podobni do mnie, to jest nerwowi, przeczuleni, do niczego niezdolni, słowem - geniusze bez teki - ale pal ich licho! W tej chwili nie o nich mi idzie, tylko o Anielkę. Czy ja mam prawo się z nią żenić? czy mi wolno wiązać to życie młode, świeże, pełne wiary w świat i Pana Boga, z moimi zwątpieniami, z moją duchową niemocą, z moim beznadziejnym sceptycyzmem, z moją krytyką, z moimi nerwami? Co z tego będzie? Ja przecież nie zakwitnę drugą młodością duchową przy niej, nie odnajdę się; mózg mój nie zmieni się, nerwy nie okrzepną - więc co? więc ona ma zeschnąć przy mnie? Zali nie będzie to coś potwornego. Mogęż odgrywać rolę tego polipa, który wysysa ofiarę dla odżywienia się jej krwią?
Mam po prostu chmurę na mózgu. Bo z drugiej strony, jeśli tak jest, to dlaczego dałem się popchnąć aż do tej granicy, na której obecnie stoję. Cóżem robił od chwili poznania Anielki? Oto kładłem ręce na struny tej duszy i dawałem sobie po prostu koncerta. A przecież to, co dla mnie jest sonatą Quasi una fantasia, to dla niej może być sonatą Quasi un dolore. Tak jest! wygrywam na niej od rana do wieczora - i co więcej! - mimo tych wyrzutów, które sobie w tej chwili czynię, wiem, że się od tego wstrzymać nie potrafię, że będę tak samo grał jutro i pojutrze, jak grałem wczoraj i onegdaj, bo mnie to ciągnie nieprzeparcie, bo nic mnie więcej nie ciągnie w świecie, bo ja tej dziewczyny pragnę jako kobiety, bo ją kocham. Na co się oszukiwać? - kocham!
A zatem, co robić: cofnąć się, uciec do Rzymu? - to znaczy uczynić jej zawód i unieszczęśliwić ją. Kto wie, jak głęboko zaszło w uczucie to serce. Ożenić się z nią - to znaczy poświęcić ją dla siebie i unieszczęśliwić w inny sposób. Oto koło błędne! Tylko ludzie z gatunku Płoszowskich mogą wpaść w podobne. I diablo mała mi teraz pociecha, że takich Płoszowskich więcej jest u nas, że imię moje jest legion. Jak dalece jednak ten gatunek skazany jest na zatracenie, jak nam się, poza całą naszą nieudolnością życiową, jeszcze nie wiedzie wszystko w życiu! Toż ja taką Anielkę mogłem spotkać dziesięć lat temu, gdy jeszcze moje żagle nie były tak podobne do dziurawych worków jak dziś!
Żeby ta poczciwa, zacna ciotka Płoszowska wiedziała, jaką ona niechcący i w najlepszej myśli wyrządziła mi krzywdę, to by się zmartwiła. Mało miałem tej tragedii płynącej z poczucia mojej nicości, z tego mroku, w którym brodzę - mam teraz nowe: być albo nie być - gdzie tam! - gorzej niż to!

[powrót] [26 lutego]