Henryk Sienkiewicz
"Bez dogmatu"
26 MARCA.
Okna moje wychodzą na te niesłychane błękity Śródziemnego Morza, zamknięte na krańcach pasmami ciemnego szafiru. W pobliżu willi zmarszczona fala lśni się na kształt ognistej łuski, dal zaś jest gładka, cicha, jak gdyby ukojona w swym błękicie. Łacińskie żagle rybackich łodzi bielą się tu i owdzie; raz na dzień zaś przechodzi parowiec z Marsylii do Genui, wlokąc za sobą puszystą kiść dymu, która czernieje jak chmura nad morzem, zanim się rozejdzie i rozproszy. Wypoczynek tu ogromny. Myśl rozprasza się na podobieństwo owego dymu między dwoma błękitami i człowiek istnieje jakimś błogim istnieniem roślinnym. Wczoraj byłem bardzo zmęczony, ale dziś wciągam pełnymi piersiami świeży powiew morski, osadzający wilgotne atomy soli na moich ustach. Bądź co bądź ta Riwiera jest jednakże arcydziełem boskim. Wyobrażam sobie, jakie teraz muszą być szarugi w Płoszowie, jakie ciemności, jakie nagłe marcowe przeskoki od zimna do ciepła, od śnieżnej kaszy, sypiącej się z przelotnych chmur, do krótkich przebłysków słońca. Tu niebo świetliste, pogodne; powiew morski, który w tej chwili chłodzi mi czoło, zdaje się po prostu je całować, upajający zapach rezedy, heliotropów i róż bije przez otwarte okno z ogrodowych klombów jak z kadzielnic. Zaczarowany kraj, "gdzie cytryna dojrzewa", a po trochu i zaczarowany pałac, wszystko bowiem, na co mogły złożyć się miliony Davisa i wyborny smak jej, znajduje się w tej willi. Otaczają mnie arcydzieła sztuki: obrazy, posągi, nieporównane okazy ceramiki, złotnicze dzieła Benvenuta. Oczy, upojone naturą, poją się sztuką, i wzrok nie wie, gdzie ma spocząć, chyba że spocznie na tej przepysznej pogance, pani tych wszystkich skarbów, której jedyną religią jest piękno.
Ale niesłusznie zowię ją poganką, bo powtarzam, że szczerze czy nie szczerze dzieli jednak mój smutek i stara się go łagodzić. Rozmawiamy całymi godzinami o ojcu i często widuję łzy w jej oczach. Spostrzegłszy, że muzyka koi moje potargane nerwy, grywa do późna w noc. Nieraz siadam po ciemku w swoim pokoju, patrzę trochę bezmyślnie przez otwarte okno na podzierżgane w srebrną siatkę morze i słucham tych tonów zmieszanych z pluskiem fal, słucham aż do zapamiętania się, aż do półsnu, w którym zapominam o rzeczywistości i jej strapieniach.