Henryk Sienkiewicz

"Bez dogmatu"

10 MAJA.

Upłynął tydzień. Nie pisałem, bom chodził jak zaczadzony. Napada też mnie ciągle ogromna zgryzota i żal. Anielka nie była i nie jest mi obojętna. Przychodzą mi na myśl słowa Hamleta: "Kochałem Ofelię, jakby jej nie kochało czterdzieści tysięcy braci!" Zmieniłbym tylko ten wykrzyk tak: "Kochałem Anielkę więcej niż czterdzieści tysięcy Laur!" I trzeba, że to z moich rąk spada na nią zło! Migoce mi chwilami pociecha, że właśnie połączenie się z takim człowiekiem jak ja byłoby dla niej złem - ale to nieprawda! Gdybym ją raz miał, byłbym dla niej dobry. Truje mnie tylko podejrzenie, że może wystarczy jej i Kromicki.
Gdy o tym myślę, znów zaczyna się we mnie wszystko burzyć, i gotów bym wysłać drugi taki list.
Stało się! to jedyna pociecha dla ludzi takich jak ja, bo mogą założyć ręce i gnuśnieć po dawnemu. Może to dowód wyjątkowej słabości, ale znajduję pewną ulgę w tym słowie.
Mogę już rozmyślać spokojniej.
Stukam się więc w głowę i zadaję sobie pytanie, jakim sposobem przyszło do tego, że człowiek, który nie tylko się chełpi nadzwyczaj rozwiniętą świadomością siebie, ale rzeczywiście ją ma - przez kilka dni działał tylko za pomocą odruchów. Do czego więc służy samowiedza, jeśli przy pierwszym lepszym wzburzeniu nerwów ucieka w jakieś zakamarki mózgowe i pozostaje biernym świadkiem odruchowych czynów? Do zbadania się post factum? Nie wiem, co mi z tego przyjdzie, ale ponieważ nie pozostaje mi już nic innego do roboty, niechże mam z niej choć ten pożytek. Więc dlaczegom postąpił tak, jak postąpiłem? Chyba dlatego, że jestem wprawdzie człowiekiem inteligentnym, może nawet bardzo inteligentnym (niech mnie piorun trzaśnie, jeśli mam zamiar pochlebiać sobie lub się chwalić) - ale nie jestem człowiekiem rozumnym. Nie posiadam zwłaszcza spokojnego męskiego rozumu. Nerwów swoich nie trzymam na wodzy, jestem przeczulony; raniłby mnie - wedle wyrażenia poety - nawet listek róży złożony we dwoje. Jest coś kobiecego w mojej inteligencji. Być może, że nie stanowię pod tym względem wyjątku i że wielu ludzi noszących spodnie należy, przede wszystkim u nas, do tego samego typu. Mała stąd dla mnie pociecha. Tego rodzaju umysł może dużo rzeczy zrozumieć, ale źle się nim człowiekowi kierować w życiu: rzuca się on niespokojnie, waha, nadto przecedza każdy zamiar, wreszcie zatraca się wśród krzyżowych dróg. Skutkiem tego zmniejsza zdolność do czynu, a pozwala się rozwijać słabości charakteru, która u nas jest wadzą wrodzoną i powszechną. Oto stawiam sobie na przykład nowe pytanie: gdyby nie było w liście ciotki wzmianki o Kromickim, czy w takim razie rozwiązanie sprawy byłoby inne? I dalibóg, nie śmiem odpowiedzieć: tak! Nie byłoby tak szybkie - to pewno - ale kto wie, czy pomyślniejsze. Słabe charaktery potrzebują nieskończonych ułatwień; tylko potężne dusze znajdują w oporze bodziec. Laura, która pod pewnymi względami jest przenikliwa jak piżmo, prawdopodobnie zrozumiała to i może dlatego była tak - łaskawą.
Na koniec, co z tego wypada? Czy jestem safandułą? Bynajmniej! Człowiek, który sobie nie szczędzi prawdy, nie oszczędziłby i tego wyznania - ale bynajmniej!... Czuję, że mógłbym pojechać bez długich namysłów do bieguna albo zostać misjonarzem i iść w głąb Afryki; posiadam pewną czupurność, pewną odziedziczoną odwagę i byłbym zdolny do wszelkiego rodzaju śmiałych zamiarów, ryzykownych przedsięwzięć. Temperament mam żywy, ruchliwość nie tak wielką jak na przykład Śniatyński - ale niepomierną.
Tylko, gdy chodzi o rozwiązanie jakiegokolwiek zadania życiowego, sceptycyzm mój czyni mnie bezsilnym, umysł gubi się w spostrzeżeniach, wywodach, wola nie ma się na czym oprzeć - i czyny moje zależą po części od wypadków zewnętrznych.

[powrót] [12 maja]