Henryk Sienkiewicz

"Bez dogmatu"

5 KWIETNIA.

Już wiem, że panią Kromicką zobaczę, albowiem dowiaduję się z listu ciotki, że mąż jej sprzedał majątek na Wołyniu, sam zaś wyjechał w interesie swych spekulacyj na Daleki Wschód, nie pozostało więc jej nic innego, tylko wrócić do matki do Płoszowa. Wiadomość tę przyjąłem w pierwszej chwili jeśli nie obojętnie, to z zupełną równowagą umysłu, uważam jednak, że wrażenie coraz więcej potęguje się we mnie. Jest to zresztą właściwość mojego ustroju duchowego. Obecnie nie mogę już myśleć o czym innym; wypadek to niezmiernej doniosłości dla obydwóch tych kobiet. Sprzedał po upływie dziesięciu miesięcy te majątki w nieporównanej ziemi, które rodzina Anielki od czterystu lat miała w ręku i dla których utrzymania pani Celina poświęciła całe życie. A ów Kromicki przyszedł i sprzedał z lekkim sercem dlatego tylko, że mu za nie dobrze zapłacono i że w ten sposób mógł zapewnić powodzenie dla swych dostaw.
Przypuszczam, że zrobi na nich miliony, ale co to za cios dla obydwóch tych kobiet - i co one mogą teraz o nim myśleć? Ciotka pisze mi, że siedzi teraz koło łóżka pani Celiny, która, otrzymawszy tę wiadomość w Płoszowie, zachorowała dwakroć mocniej. Jestem zupełnie pewny, że Anielka podpisując plenipotencję dla męża do sprzedaży nie wiedziała, co robi. Broni go jednak wobec ludzi; ciotka cytuje mi w liście następne jej słowa: "Stało się nieszczęście, ale nieszczęście nieuniknione, za które Karola nie można obwiniać!" Broń go, broń, wierna, lojalna małżonko! nie zabronisz mi jednak myśleć, że cię zranił podwójnie i że w duszy musisz nim najserdeczniej pogardzać. Jego objęcia i pieszczoty nie wymażą ci z pamięci jednego wyrazu: sprzedał! A ta pani Celina, jego protektorka, która sądziła, że pierwszym jego czynem po ślubie będzie oczyszczenie za pomocą swych milionów majątku Anielki!... Ja - moje panie - człowiek bez "obywatelskich" frazesów - nie byłbym sprzedał, jeśli nie z innych powodów, to przez delikatność uczuć, to przez przywiązanie do was, to przez obawę zadania wam ciosu. Ale przy spekulacjach potrzebna jest gotówka - i poparcie. Nie przesądzam, czasem jednak te miliony wydają mi się znakiem zapytania. Może być, że Kromicki je zdobędzie, może sprzedaż owa posłuży mu do tego, ale gdyby je poprzednio miał, nie byłby ranił tak boleśnie żony i nie byłby pozbawiał jej dachu nad głową. Ciotka pisze mi, że zaraz po sprzedaży wyjechał do Baku, a następnie do Turkiestanu. Anielka, zbyt młoda, żeby sama mogła mieszkać, będzie przez ten czas przy matce, matka zaś siedzi w Płoszowie, raz dlatego, że się nie może ruszyć z powodu choroby, po wtóre, że ciotka jej nie puszcza, ona zaś nie chce sobie narazić ciotki. Poznałem Anielkę zbyt dobrze, bym ją miał posądzać o jakie wyrachowanie. Jest ona ostatnim wyrazem bezinteresowności. Ale matka, która by chciała zagarnąć świat cały dla swej jedynaczki, rachuje na to, że ciotka nie zapomni o niej w testamencie. Zresztą rachuje słusznie. Ciotka, która nigdy nie wierzyła zbytecznie w miliony Kromickiego, dawała mi to kilka razy do zrozumienia z niepokojem i prawie pokorą, uważa bowiem, że wszystko, co ma, należy do Płoszowskich, więc obawia się, bym na jej zamiar nie patrzył jak na krzywdę rodu. Jak ona mnie nie zna! Gdyby dziś jeszcze Anielka została bez trzewików i gdyby za parę ich trzeba oddać Płoszów wraz z resztą mego majątku - to bym oddał. Może wypłynęłoby to ze złośliwej chęci przeciwstawienia się Kromickiemu, ale oddałbym niechybnie.
Obecnie mniejsza jednak o to. Bez ustanku myślę, że te panie mieszkają już w Płoszowie i że pozostaną tam dopóty, dopóki potrwa podróż Kromickiego, to jest Bóg wie jak długo. Będę widywał codziennie panią Kromicką... Na tę myśl ogarnia mnie pewien niepokój, w którym jest i ciekawość, w jaki sposób ułożą się nasze stosunki - i widzenie różnych zdarzeń, które by mogły nastąpić, gdyby usposobienie i uczucia moje dla niej były inne. Ja sam siebie nie okłamuję nigdy; powtarzam raz jeszcze, że jadę się leczyć, że pani Kromickiej nie kocham i nie będę kochał, że owszem, mam nadzieję, iż jej widok wyprze z mego serca dawną Anielkę lepiej od wszystkich fiordów i gejzerów; ale nie byłbym sobą, nie byłbym człowiekiem, który dużo żył i dużo myślał, gdybym nie widział tych niebezpieczeństw, jakie we wszystkich innych warunkach mogłoby wytworzyć podobne położenie.
Gdybym się bowiem chciał mścić - gdyby samo to nazwisko: pani Kromicka, nie odpychało mnie, jak odpycha - co by zdołało mi przeszkodzić i co mnie wstrzymać? Wszakże w tym cichym, odsuniętym od miasta Płoszowie byłoby tylko nas dwoje i te dwie starsze panie, naiwne jak dzieci w swej nieskalanej nigdy cnocie. Znam pod tym względem ciotkę i panią Celinę. W wyższych sferach naszego towarzystwa często można napotkać kobiety z gruntu zepsute, ale też zwłaszcza między starszym pokoleniem są i takie, które przechodzą przez życie w sposób, mówiąc najprościej: anielski, nie zabrudziwszy nigdy myśli pojęciem złego. W głowie takiej ciotki lub takiej pani Celiny nie postoi myśl, żeby Anielce mogło grozić jakieś niebezpieczeństwo, skoro raz za mąż poszła. Anielka sama także należy do takich kobiet. Ona nie byłaby odrzuciła ostatniej mojej prośby, gdyby nie to, że Kromicki miał już jej słowo. Ale ten gatunek Polek woli złamać serce niż słowo. Na myśl o tym porywa mnie złość. Tłumię w sobie tę potrzebę, którą odczuwa każdy człowiek - potrzebę dowiedzenia własnej prawdy; nie chcę niczego dowodzić pani Kromickiej, ale gdyby się znalazł ktoś taki, kto by wykazał tego rodzaju kobiecie, że praw natury, praw serca bezkarnie się nie depce, że te prawa są silniejsze od sztucznych etycznych doktryn, że podobne postępki się mszczą - byłbym bardzo, a bardzo szczęśliwy. Prawda, żem względem Anielki zawinił ciężko, ale chciałem szczerze wszystko naprawić - i ona wiedziała o tym, a jednak odtrąciła mnie... Odtrąciła zapewne dlatego, by móc sobie powiedzieć: Ja nie jestem Leonem Płoszowskim; dałam słowo, więc go dotrzymam. To nie cnota, to oschłość serca; to nie bohaterstwo, tylko głupstwo; to nie prawość sumienia, tylko jego próżność. Nie mogę i nie mogę zapomnieć!...
Ale pomoże mi do tego sama pani Kromicka. Gdy ją ujrzę zadowoloną ze swego bohaterstwa, chłodną, nasyconą pieszczotami, zakochaną lub udającą miłość do męża, śledzącą z ciekawością, czy też bieda, która mnie gniecie, gniecie mnie dostatecznie - tedy mi ta cnotliwa, syta szczęścia i własnej cnoty małżonka tak obrzydnie, że może znów pojadę sobie gdzie do reniferów. Ale już wówczas nie poleci za mną wspomnienie Anielki jak mewa leci za okrętem.
Być może także, iż pani Kromicka będzie grała trochę przede mną rolę mej ofiary i że całe jej postępowanie będzie mi mówiło mniej więcej wyraźnie: Twoja wina! Dobrze! Widziałem i takie rzeczy na świecie. Jak sztuczne kwiaty mają tę wadę, że nie pachną, tak sztuczne cierniowe wieńce mają tę zaletę, że nie kolą, nosi się je więc na głowie chętnie, jak kapelusz, w którym do twarzy. Ilekroć widziałem taką ofiarę, która poszła za mąż niby z rozpaczy, tylekroć miałem jej ochot powiedzieć: Kłamiesz! byłaś może ofiarą, a przynajmniej byłaś w dobrej wierze, póki on, ów twój wybrany, nie zbliżył się do ciebie po raz pierwszy w pantoflach. Od tej chwili przestałaś być patetyczna, jesteś tylko śmieszna i płaska, a to tym bardziej, im bardziej udajesz ofiarę.

[powrót] [6 kwietnia]