Henryk Sienkiewicz
"Bez dogmatu"
11 CZERWCA.
Przysłano mi na koniec ową główkę Madonny Sassoferrata. Oddałem ją Anielce przy ciotce i przy pani Celinie, jak rzecz należną i zapisaną. Nie mogła żadnym sposobem odmówić. Następnie sam przybijałem obraz w jej buduarku. Ładnie to tam wygląda. Ja nie kocham się w Madonnach Sassoferrata, ale ta taka jest prosta i taka pogodna w swoich jasnych tonach! Lubię pomyśleć, że Anielka, ilekroć na nią spojrzy, musi sobie przypomnieć, że to ja jej dałem tą świętość, a dałem ją dlatego, że kocham. W ten sposób ta miłość, którą ona uważa za grzeszną, musi w jej myśli łączyć się z wyobrażeniem świętości. Dziecinna pociecha, ale kto nie ma żadnej, temu i taka dobra.
Miałem dziś jedną lepszą chwilę. Gdy obraz był już zawieszony, Anielka zbliżyła się do mnie, by mi podziękować. Ponieważ fotel, na którym siedziała pani Celina, był odsunięty dość daleko, więc w chwili, gdy Anielka cofała swoją rękę z mojej, zatrzymałem ją na sekundę i spytałem półgłosem:
- Czy ty mnie naprawdę, Anielko, nienawidzisz?
A ona potrząsnęła główką, jakby ze smutkiem:
- Oj, nie! - odrzekła krótko.
Ile się mieściło w tej krótkiej odpowiedzi!
To się tak mówi, że jeśli uczucie kobiety kochanej nie ma nigdy wydobyć się na zewnątrz, to wszystko jedno, czy ona kocha. Nie! nie wszystko jedno! Niech mam choć to; nie oddałbym tego za nic! O! to dopiero nie miałbym z czego żyć!