Henryk Sienkiewicz

"Bez dogmatu"

GASTEIN, 23 CZERWCA.

Jesteśmy już od tygodnia w Gasteinie całym domem, to jest: Anielka, ciotka, pani Celina, ja i Kromicki. Przerwałem na czas jakiś pisanie, nie dlatego, bym się pozbył nałogu albo nie czuł potrzeby, ale dlatego, że to, co się ze mną działo, nie mogło się żadną miarą w słowach pomieścić. Póki się człowiek odpręża i szamoce z siłą, która go ciśnie, póty nie ma głowy ni czasu na nic innego. Byłem w takim stanie, jak ów skazany w pamiętnikach Sanssona, z którego darto pasy i zalewano rany po zdartych pasach roztopionym ołowiem, a który krzyczał w uniesieniu nerwowym: Encore! encore! - aż wreszcie omdlał. Ja już omdlałem, to znaczy, żem się wyczerpał i poddał się zupełnie.
Ciąży nade mną taka jakaś ogromna ręka jak te góry, w których siedzimy.
Ale cóż na to poradzę? Przecie się jej nie wyprę, niech więc mnie gniecie. Nie wiedziałem, że można znaleźć jeśli nie pewną pociechę, to pewne uspokojenie w poczuciu swej bezsilności i rozumieniu swej nędzy.
Obym tylko znów nie zaczął się odprężać, oby ten stan trwał jak najdłużej! Spisywałbym sobie to, co mnie spotyka, jak gdybym był kimś innym. Ale wiem z doświadczenia, jak dzień bywa niepodobny do dnia - i boję się tego co jutro przyniesie.

[powrót] [24 czerwca]