Henryk Sienkiewicz

"Bez dogmatu"

21 LISTOPADA.

Anielka zażądała dziś widzieć mnie. Ciotka wyprowadziła wszystkich z pokoju, w przekonaniu, że chora chce mi polecić matkę, i tak było rzeczywiście. Widziałem tę moją ukochaną, tę duszę mojego życia. Jest zawsze przytomna; oczy ma błyszczące, władze umysłowe podniecone. Boleści prawie ustały. Wszystkie ślady jej poprzedniego stanu znikły i twarz ma teraz anielską. Uśmiechnęła się do mnie, a ja także odpowiedziałem jej uśmiechem. Od wczoraj wiem, co nas czeka, i zdaje mi się, żem już umarł, więc panuję nad sobą. Chwyciwszy mnie za ręce, poczęła mówić o matce, następnie patrzyła na mnie długo, jakby mi się chciała napatrzyć przedtem, nim jej oczy zgasną - i rzekła:
- Nie bój się, Leonie, ja się czuję znacznie lepiej, tylko na wszelki wypadek chcę, żeby ci po mnie coś zostało... Może nie powinnam czynić takich wyznań zaraz po śmierci męża, ale ponieważ mogę umrzeć, więc teraz chcę ci powiedzieć, żem ja ciebie bardzo, bardzo kochała.
Jam jej odpowiedział: Wiem o tym, moja najdroższa! Trzymałem ją za ręce i patrzyliśmy sobie w oczy. Ona po raz pierwszy w życiu uśmiechała się do mnie jak narzeczona. A ja też zaślubiałem ją w tej chwili ślubem trwalszym od wszystkich doczesnych. Było nam dobrze w tej chwili, choć nad nami był smutek, mocny jak śmierć. Opuściłem ją dopiero, gdy dano znać, że nadszedł ksiądz. Przedtem jeszcze prosiła mnie, bym się jego przybycia nie przestraszał, bo go wezwała nie dla tego, że myśli umierać, ale że przy każdej chorobie lepiej się uspokoić.
Po wyjściu księdza wróciłem do niej. Po tylu nocach bezsennych była zmęczona i usnęła. W tej chwili śpi. Gdy się obudzi, już jej nie będę odstępował, chyba żeby znowu usnęła.

[powrót] [22 listopada]