Henryk Sienkiewicz

"Listy z Afryki"

List III.

Nocna wycieczka do piramid * Noce wschodnie * Różnica widoków * Piramidy * Sfinks przy świetle księżyca * Pustynia * Nokturn

Nie ma zapewne Europejczyka, który by bawiąc w Kairze nie odwiedził kilkakrotnie piramid i Sfinksa, ale mało kto czyni tę wycieczkę w nocy. Mnie również nie przyszłoby to do głowy, gdyby jeden ze znajomych nie opowiadał mi o wrażeniu, jakie czyni Sfinks widziany przy świetle księżyca. Postanowiłem nająć w Kairze powóz i jechać.
Wycieczka to łatwa, musiałem jednak czekać kilka dni, albowiem noce były chmurne. Na koniec przyszła jedna, jeśli nie zupełnie pogodna, to przynajmniej pogodniejsza od innych; więc, nie odkładając dłużej, wyruszyłem wraz z trzema towarzyszami przed północą z placu Ezbekich.
Już sama droga przez uśpione dzielnice miasta, przez most na Nilu i ciągnące się za nim aleje przedstawia nocą szczególny widok. Głównym wrażeniem, jakie się otrzymuje na Wschodzie przebiegając w dzień ulice, mosty i place, jest wrażenie natłoku i gwaru ludzkiego życia. Miasta wydają się tak rojne i zgiełkliwe jak nigdzie. Przez ten sam most na Nilu, przez te same aleje trudno się w dzień przecisnąć. Na bocznych chodnikach przepychają się Arabowie, Beduini, Żydzi, Koptowie, Murzyni, Grecy i Anglicy, środkiem ciągną szeregi wielbłądów, wozy zaprzężone w bawoły i pojazdy paszów1 z biegnącymi przed końmi saisami2. Widzisz wszystkie barwy skóry i słyszysz wszystkie języki. Ruch i gwar taki, że w głowie się kręci. Pod akacjami przydrożnymi i pod palmami całe obozowiska: gromady kramów, barwne tkaniny, zawoje, stosy bakalii, pęki trzcin cukrowych, znów wielbłądy, znów stada osłów. Między nimi wrzaskliwy tłum przewodników: cały obraz w rażącym blasku lub czarnych cieniach bez ogólnego tonu, o barwach lokalnych tak natężonych i tak ogromnie wyraźnych, że po dłuższym czasie męczą one oczy północnego człowieka i stają się niemal dokuczliwe.
W nocy cisza i pustka. Świat, oparem nilowym przesłonięty, zatarty i niewyraźny. Z pojęciem Wschodu tak dalece łączy się pojęcie wyrazistości i blasku, że ze zdziwieniem zapytujesz siebie: czy ta rzeka, dymiąca mgłą, jest Nilem, a to miasto Kairem? Może latem inaczej, bardziej po wschodniemu wyglądają te noce; w zimie przenoszą nas one jakby pod północne niebo i sprawiają nam pewien zawód. Ale też za to wyobraźnia zmęczona jaskrawością dziennych wrażeń odpoczywa w nich doskonale.
Drogę z Kairu do piramid przebywa się w ciągu półtorej godziny. Niegdyś jechało się dłużej przez malownicze arabskie i beduińskie wioski, to blisko nad rzeką, to dalej przez laski palm i pola bujne. Dziś inżynierowie wytknęli nieubłaganą linię prostą, która skraca czas drogi, ale pomija wszystko, co jest godne widzenia. Nawet w dzień wioski zostają poza granicą wzroku; w nocy nie widać nic prócz pni akacyj przydrożnych, rozświecanych przez latarki powozu. W pobliżu piramid kończy się kraj uprawny i kończy się jak prawie wszędzie w Egipcie, bez żadnych przejść. Po zielonej runi zbóż, która w nocy wygląda czarno - poczyna się nagle wielka, odkryta, jaśniejsza przestrzeń - to już piaski - pustynia: na niej widać trójkątne sylwety piramid.
Jesteśmy na miejscu. Zajeżdżamy do Mena. Jest to hotel angielski, w którym staroegipską i arabską ornamentykę ożeniono z nowożytnym komfortem. Mieszkają tu chorzy, by oddychać powietrzem pustyni, lub ci, którym do porannej kawy na werandzie potrzebny jest widok piramid. Północ dawno już wybiła, gdy nasz powóz zatrzymał się przed bramą. W Mena uśpione wszystko. Budzimy zamieszkałego przy bramie szeika, który zapewne jest zarazem odźwiernym hotelu, ale rozespany Beduin nie bardzo rozumie, czego od niego chcemy, i po krótkiej rozmowie z naszym woźnicą wraca spać.
Idziemy sami, bo piramidy widać i drogę znaleźć łatwo. Księżyc już zeszedł, ale ukrywa go szeroki pas chmur. Nie są to jednak owe ciężkie, zawalne chmury, zawierające wedle słów Szekspira: "kufy pełne wody, gotowe pęknąć lada chwila". Jest to ten rodzaj lekkich obłoków, które w dzień wyglądają jak stada owiec pasące się na wysokościach, a po zorzy wieczornej, która rumieni ich wełnę, zbijają się w jedną gromadę i układają do snu nad ziemią. Światło księżyca nie przedostaje się przez nie, ale rozświeca je od zewnątrz, więc noc nie jest zbyt ciemna - raczej szara niż srebrna.
Idzie się jednak cokolwiek po omacku. Piramidy, które z daleka rysowały się czarno, z bliska wydają się szare. Przychodzimy tuż do Cheopsa. Stojąc u samych stóp nie widzi się szczytu, bo trójkątna płaszczyzna idąc pochyło w górę usuwa się z promienia oka, skutkiem czego piramida wygląda jak obłe wzgórze. Opodal majaczeje Chefren. W tym mroku oko dostrzega i rozróżnia przedmioty, ale kształty są niepewne; zarysy ich rozpraszają się, topnieją i zlewają z otoczeniem. Wszystko jest bladoszare - i piasek pustyni, i głazy piramid, i utworzone z pokruszonych kamieni stosy odłamów - wszystko jakieś niezwarte, widziadłowe, senne, jakby pozbawione bryłowatości i ciężaru.
Cisza - aż w uszach dzwoni! Można ją nazwać grobową, bo przecie jesteśmy wśród grobów. Naokoło świat obumarły. I my mówimy cicho - i mało. Wspiąwszy się nieco na piramidę Cheopsa siedzimy w milczeniu i każdy stara się uświadomić sobie własne wrażenia. To wszystko, co nas otacza, takie jest odmienne od tego, co się w życiu widziało, takie dziwne i tak jakoś bezwzględne w swym ogromie - wśród ciszy, że naprawdę doznaje się tylko rozmaitych poczuć, bo myśl onieśmielona wydaje się sama sobie tak marną, jak marnym jest człowiek wobec tych olbrzymów.
Z rozmyślań budzi nas dopiero dochodzące z oddali i mroku jękliwe skomlenie szakala. Jest tu ich jakoby dużo, i Anglicy zamieszkujący Mena zasadzają się na nie często wśród samych piramid w czasie księżycowych nocy. Schodzimy wreszcie, by zbliżyć się do Sfinksa, bo przez chmury widać, że księżyc wzniesie się wkrótce nad ich pas i wyjrzy na czyste niebo.
Mijamy gromadkę pomniejszych piramid. Są one grobowcami tych faraonów, którzy panując przez krótkie lata nie zdołali sobie wznieść równie olbrzymich mauzoleów, jak Cheops, Chefren i Menkera3. Z tych mniejszych wybierano przez całe wieki kamienie, skutkiem czego zostały zrujnowane prawie doszczętnie i zwłaszcza po nocy wyglądają jak bezkształtne masy gruzu.
Wszędy rozrzucone kamienie - większe i mniejsze; grunt pokryty rumowiskiem, doły powybijane w piasku; wszędy ślady spustoszenia; droga niepewna i żmudna. Ale oto na tle nocnego nieba zarysowywa się coś przed nami jakby olbrzymia ciemna plama - to Sfinks.
Przychodzimy bliżej. Sfinks nie jest taki szary jak piramidy. Niezmierna jego głowa, wykuta z czerwonego kamienia, jest zupełnie czarna, jakby skupiała w sobie noc. Rysów twarzy nie widać, ciała również, albowiem spoczywa ono w dole, niżej od poziomu pustyni. Nie tak dawno, jak odrzucono na obie strony pokrywające je piaski, że zaś jest jednej z nimi barwy, więc w mroku oko nie może go wyróżnić - i tylko głowa wznosi się nad pustynię, ogromna i tajemnicza.
Stanowczo Sfinks większe czyni od piramid wrażenie. Piramidy są to, bądź co bądź, geometryczne bryły. Nie ma w nich duszy, natomiast jest coś tak suchego jak w matematyce. Tymczasem Sfinks to olbrzymia istota. Stanąwszy przed nim, mimo woli przypuszczasz, że w tym głuchym milczeniu on coś rozważa i myśli o rzeczach wielkich i tajemniczych.
Księżyc wytoczył się wreszcie zza zrębu chmur na czyste niebo i wówczas zaczęła się dla mnie jedna z najpiękniejszych nocy, jakie w życiu widziałem. Głowa Sfinksa z czarnej stała się ciemnozieloną niby stary brąz; płaszczyzna twarzy wypełniła się ludzkimi rysami, zbudziła się jakby ze snu i roześmiała do księżyca. W oczach naszych spełniają się czary; w jednej chwili tworzy się jakiś mistyczny związek między Sfinksem i księżycem. Zapominam o dzisiejszym świecie i zdaje mi się, że żyję w dawnym Egipcie. Oto Izys4 na niebie, oto Sfinks szepce coś do niej; oto za chwilę nadciągnie od piramid szereg białych hierodulów5 i pocznie się jakiś obrzęd święty i tajemniczy. To, co było dla mnie tylko teorią książkową, zmienia się w taką rzeczywistość, że aż jakaś trwoga zabobonna przejmuje duszę. Sfinks staje się do tego stopnia żywym, że próżno sobie powtarzać, iż to tylko złudzenie światła. Nie podobna oczu oderwać od tej twarzy, która, zwrócona wprost na księżyc, uśmiecha się ciągle. Widziałem ją potem we dnie, ale przy świetle słońca dostrzec można w niej szczerby, które porobił czas - w nocy zaś, w srebrnym blasku, jest to zupełnie twarz ludzka, która drga, myśli i czuje.
Widać teraz rozkopane piaski, które pokrywały ciało Sfinksa, ale w nocy czyni to takie wrażenie, jakby on sam je odrzucił i podniósł się spod ziemi, aby powitać księżyc i pogadać z nim o dziejach tak danych, jakich nikt prócz nich nie widział, nie zapamiętał i nie zapisał.
Bo czego on nie widział, ten Sfinks - on, którego początek jest tajemniczą zagadką - on, którego już Cheops naprawiał? Stał już, gdy wznoszono piramidy, i tenże sam Cheops chronił się zapewne w jego cień przed skwarem słońca. Potem widział Mojżesza i Kambizesa, Aleksandra i Ptolemeuszów, Cezara i Marka Antoniusza, Kleopatrę i Najświętszą Pannę, łunę pożaru Aleksandrii i dzikiego Amru, świętego Ludwika i Napoleona6. Wszystko to widział - i uśmiechał się tak samo nocami do księżyca. Wszystko to przeszło - on jeden został. Jest tak odwieczny, że się go prawie nie uważa za dzieło rąk ludzkich - i mimo woli widzi się w jego ogromie coś pierwotnego, coś niemal kosmicznego, jakby był stworzony z tego samego żywiołu co i ten księżyc, z którym rozmawia w jasne noce.
I patrzą tak obaj na siebie w srebrnym świetle wśród śpiącej pustyni. Płowe jej piaski stają się teraz jasnozielone; opodal błyszczą się piramidy, za nimi przestrzeń pusta bez końca. W stosunku rzeczy ze sobą istnieje zgoda lub niezgoda. Tu wszystko dobrane. Ogrom, tajemnica, samotność i wielkie groby, a prócz nich naokół nic - żadnej rozmaitości przedmiotów, żadnej możności porównań, jeno w krąg pustynia zalana blaskiem uroczystym i ogromnie smutnym.
Ale w owej melancholii nie ma nic przykrego. Przeciwnie, jest to wielka i nad wszelki wyraz doskonała symfonia, której pojedynczymi akordami są piramidy, Sfinks, księżyc i pustynia. Bierze ona duszę ludzką i kołysze ją jak do snu. Warto przyjechać do Egiptu, by się raz w życiu taką symfonią upoić!
Spokój naokół. Tylko księżyc wzbija się wyżej i wyżej. Z rozgrzanej w dzień od promieni słonecznych ziemi wstają opary i pełzną po pustyni, choć nie ma najmniejszego wiatru. Na chwilę przesłoniły Sfinksa, ale księżyc wnet go wydobył, opar zaś poszedł dalej i obwinął piramidę Menkera, która nie wiem dlaczego, ze srebrnej stała się nagle różową, potem zgasła, a potem odzyskała znów swą księżycową barwę.
Do świtu było jeszcze daleko, bo ni księżyc, ni gwiazdy nie bladły; ale noc ubiegała. W namiotach beduińskich, leżących w głębi pustyni, ozwało się pianie koguta, a za tym pierwszym ozwał się drugi, trzeci, dziesiąty; nagle dało się słyszeć skrzypienie piasku i jakieś głosy: widocznie ktoś się zbliżał. Jakoż po chwili na piaszczystym wzniesieniu za Sfinksem zarysowała się sylwetka wielbłąda, a pod zgiętą jego szyją dwóch Beduinów przybranych w długie białe szaty.
I ten biblijny wielbłąd oraz ci dwaj podobni do nocnych widziadeł ludzie byli jakby ostatnim akordem nokturnu.


1 Pasza - tytuł najwyższych dostojników wojskowych i cywilnych w wielu krajach muzułmańskich.
2 Saisowie (z jęz. egip.) - poganiacze, przewodnicy.
3 Piramidy zaczęto budować jeszcze za życia faraonów; największą ze wszystkich jest piramida Cheopsa, żyjącego ok. XXX-XXIX w. p.n.e., drugą co do wielkości Chefrena, syna jego i następcy, trzecią Menkera, następcy Chefrena.
4 Izys albo Izyda - egipska bogini natury czczona m. in. jako bogini księżyca.
5 Hieroduli - niżsi kapłani, czasami niewolnicy darowani bóstwu jako dar wotywny do posług przy świątyniach (dosł. po grecku "niewolnicy świątyń"); nie wolno ich było zabijać ani sprzedawać.
6 Widział Mojżesza i Kambizesa... itd. - imiona postaci związanych z ważnymi momentami w dziejach Egiptu.

[powrót] [List IV]