Henryk Sienkiewicz
"Quo vadis"
ROZDZIAŁ V
Aulus słusznie jednak domyślał się, że nie zostanie dopuszczony przed oblicze Nerona. Odpowiedziano mu, że cezar zajęty jest śpiewem z lutnistą Terpnosem i że w ogóle nie przyjmuje tych, których sam nie wezwał. Innymi słowy, znaczyło to, by Aulus nie próbował i na przyszłość widzieć się z nim. Natomiast Seneka, jakkolwiek chory na gorączkę, przyjął starego wodza ze czcią mu przynależną, ale gdy wysłuchał, o co mu chodzi, uśmiechnął się gorzko i rzekł:
- Jedną ci tylko mogę oddać usługę, szlachetny Plaucjuszu, to jest - nie okazać nigdy cezarowi, że serce moje odczuwa twój ból i że chciałbym ci dopomóc, gdyby bowiem cezar powziął najmniejsze pod tym względem podejrzenie, wiedz o tym, że nie oddałby ci Ligii, choćby nie miał do tego żadnych innych powodów, jak tylko by mi uczynić na złość.
Nie radził mu również udawać się ni do Tygellina, ni do Watyniusza, ni do Witeliusza. Może pieniędzmi można by z nimi coś wskórać, może także chcieliby uczynić na złość Petroniuszowi, którego wpływ starają się podkopać, lecz najprawdopodobniej zdradziliby się przed cezarem, jak dalece Ligia jest dla Plaucjuszów drogą, a wówczas cezar tym bardziej by jej nie oddał. Tu stary mędrzec począł mówić z gryzącą ironią, którą zwracał przeciw sobie samemu.
- Milczałeś, Plaucjuszu, milczałeś przez lata całe, a cezar nie lubi tych, którzy milczą! Jakże ci było nie unosić się nad jego pięknością, cnotą, śpiewem, nad jego deklamacją, powożeniem i wierszami. Jakże ci było nie wysławiać śmierci Brytanika, nie powiedzieć mowy pochwalnej na cześć matkobójcy i nie złożyć życzeń z powodu uduszenia Oktawii. Brak ci przezorności, Aulu, którą my, żyjący szczęśliwie przy dworze, posiadamy w stopniu odpowiednim.
Tak mówiąc, wziął kubek, który nosił u pasa, zaczerpnął wody z fontanny impluvium, odświeżył spalone usta i mówił dalej:
- Ach, Nero ma wdzięczne miejsce serce. Kocha ciebie, boś służył Rzymowi i imię jego rozsławił na krańcach świata, i kocha mnie, bom mu był mistrzem w młodości. Dlatego, widzisz, wiem, że ta woda nie jest zatruta, i piję ją spokojnie, wino w moim domu byłoby mniej pewne, ale jeśliś spragniony, to napij się śmiało tej wody. Wodociągi prowadzą ją aż z Gór Albańskich, a chcąc ją zatruć, trzeba by zatruć wszystkie fontanny w Rzymie. Jak widzisz, można być jeszcze na tym świecie bezpiecznym i mieć spokojną starość. Jestem chory wprawdzie, ale to raczej dusza choruje, nie ciało.
Była to prawda. Senece brakło tej siły duszy, jaką posiadał na przykład Kornutus lub Trazeasz, więc życie jego było szeregiem ustępstw czynionych zbrodni. Sam to czuł, sam rozumiał, że wyznawca zasad Zenona z Citium inną powinien iść drogą, i cierpiał z tego powodu więcej niż z obawy samej śmierci.
Lecz wódz przerwał mu teraz zgryźliwe rozmyślania.
- Szlachetny Anneuszu - rzekł - wiem, jak cezar wypłacił ci się za opiekę, którą otoczyłeś jego młode lata. Lecz sprawcą porwania nam dziecka jest Petroniusz. Wskaż mi na niego sposoby, wskaż wpływy jakim ulega, i sam wreszcie użyj z nim całej wymowy, jaką cię stara przyjaźń dla mnie natchnąć zdoła.
- Petroniusz i ja - odpowiedział Seneka - jesteśmy ludźmi z dwóch przeciwnych obozów. Sposobów na niego nie wiem, wpływom niczyim nie podlega. Być może, że przy całym swym zepsuciu więcej on jeszcze wart od tych łotrów, którymi Nero dziś się otacza. Ale dowodzić mu, że popełnił zły uczynek, jest to tylko czas tracić; Petroniusz dawno zatracił ten zmysł, który złe od dobrego odróżnia. Dowiedź mu, że jego postępek jest szpetny, wówczas zawstydzi się. Gdy się z nim zobaczę, powiem mu: "Czyn twój jest godny wyzwoleńca". Jeśli to nie pomoże, nic nie pomoże.
- Dzięki i za to - odrzekł wódz.
Po czym kazał się nieść do Winicjusza, którego zastał fechtującego się z domowym lanistą. Aulusa, na widok młodego człowieka oddającego się spokojnie ćwiczeniom, w chwili, gdy zamach na Ligię został spełniony, porwał straszliwy gniew który też, zaledwie zasłona opadła za lanistą, wybuchnął potokiem gorzkich wyrzutów i obelg. Lecz Winicjusz, dowiedziawszy się, że Ligia została porwana, pobladł tak straszliwie, iż ani na chwilę nawet Aulus nie mógł go posądzić o wspólnictwo w zamachu. Czoło młodzieńca pokryło się kroplami potu; krew, która na chwilę uciekła do serca, napłynęła znów gorącą falą do twarzy, oczy poczęły sypać skrami, usta rzucać bezładne pytania. Zazdrość i wściekłość miotały nim na przemian jak wicher. Zdawało mu się, że Ligia, raz przestąpiwszy próg domu cezara, jest dla niego stracona na zawsze, gdy zaś Aulus wymówił imię Petroniusza, podejrzenie niby błyskawica przeleciało przez myśl młodego żołnierza, że Petroniusz zadrwił z niego i że albo podarkiem Ligii chciał sobie zjednać nowe łaski cezara, albo ją chciał zatrzymać dla siebie. To, żeby ktoś ujrzawszy Ligię, nie zapragnął jej zarazem, nie mieściło mu się w głowie.
Zapamiętałość, dziedziczna w jego rodzie, unosiła go teraz jak rozhukany koń i odejmowała mu przytomność.
- Wodzu - rzekł przerywanym głosem - wracaj do siebie i czekaj na mnie... Wiedz, że gdyby Petroniusz był ojcem moim, jeszcze bym pomścił na nim krzywdę Ligii. Wracaj do siebie i czekaj na mnie. Ni Petroniusz, ni cezar mieć jej nie będą.
Po czym zwrócił zaciśnięte pięści ku woskowym maskom stojącym w szafach atrium i wybuchnął:
- Na te maski śmiertelne! Pierwej zabiję ją i siebie!
To rzekłszy, zerwał się i rzuciwszy jeszcze raz Aulusowi słowo: "Czekaj mnie", wybiegł jak szalony z atrium i leciał do Petroniusza, roztrącając po drodze przechodniów.
Aulus zaś wrócił do domu z pewną otuchą. Sądził, że jeśli Petroniusz namówił cezara do porwania Ligii dla oddania jej Winicjuszowi, to Winicjusz odprowadzi ją do domu. Wreszcie niemałą pociechą była mu myśl, że Ligia, jeśli nie zostanie uratowana, to będzie pomszczoną i zasłoniętą przez śmierć od hańby. Wierzył, że Winicjusz dokona wszystkiego, co przyrzekł. Widział jego wściekłość i znał zapalczywość wrodzoną całemu temu rodowi. On sam, choć miłował Ligię jak rodzony ojciec, wolałby ją zabić niż oddać cezarowi, i gdyby nie wzgląd na syna, ostatniego potomka rodu, byłby niechybnie to uczynił. Aulus był żołnierzem, o stoikach zaledwie słyszał, ale charakterem nie był od nich daleki i do jego pojęć, do jego dumy śmierć przypadała łatwiej i lepiej od hańby.
Wróciwszy do domu, uspokoił Pomponię, przelał na nią swą otuchę i oboje poczęli oczekiwać wieści od Winicjusza. Chwilami, gdy w atrium odzywały się kroki któregoś z niewolników, sądzili, że to może Winicjusz odprowadza im kochane dziecko, i gotowi byli z głębi duszy pobłogosławić obojgu. Ale czas upływał i wieść żadna nie nadchodziła. Wieczorem dopiero odezwał się młotek przy bramie.
Po chwili niewolnik wszedł i oddał Aulusowi list. Stary wódz, jakkolwiek lubił okazywać panowanie nad sobą, wziął go jednak nieco drżącą ręką i począł czytać tak skwapliwie, jakby chodziło o cały jego dom.
Nagle twarz mu zmierzchła, jak gdyby padł na nią cień od przelatującej chmury.
- Czytaj - rzekł, zwróciwszy się do Pomponii.
Pomponia wzięła list i czytała, co następuje:
"Markus Winicjusz pozdrowienie Aulowi Plaucjuszowi. Co się stało, stało się z woli cezara, przed którą schylcie głowy, jako schylam ja i Petroniusz".
Po czym nastało długie milczenie.