Henryk Sienkiewicz
"Quo vadis"
ROZDZIAŁ LXIII
Dramat Aureolus dawano zwykle w teatrach lub amfiteatrach tak urządzonych, iż mogły otwierać się i tworzyć jakby dwie odrębne sceny. Lecz po widowisku w ogrodach cezara zaniechano zwykłego sposobu, szło bowiem o to, by jak największa liczba ludzi mogła patrzeć na śmierć przybitego do krzyża niewolnika, którego w dramacie pożerał niedźwiedź. W teatrach rolę niedźwiedzia grywał obszyty w skórę aktor, tym razem jednak przedstawienie miało być "prawdziwe". Był to nowy pomysł Tygellina. Cezar początkowo zapowiedział, że nie przybędzie, lecz z namowy faworyta zmienił zdanie. Tygellinus wytłumaczył mu, że po tym, co zaszło w ogrodach, tym bardziej powinien pokazać się ludowi, i zarazem zaręczył, że ukrzyżowany niewolnik nie zelży go już, tak jak uczynił to Kryspus. Lud był już nieco przesycony i zmęczony przelewem krwi, zapowiedziano mu więc nowe rozdawnictwo biletów loteryjnych i podarków, a zarazem ucztę wieczorną, przedstawienie bowiem miało się odbywać wieczorem, w rzęsiście oświetlonym amfiteatrze.
Jakoż o zmroku cały budynek napełnił się szczelnie. Augustianie z Tygellinem na czele przybyli wszyscy, nie tyle dla samego widowiska, jak dla okazania po ostatnim zajściu cezarowi swej wierności i porozmawiania o Chilonie, o którym mówił cały Rzym.
Opowiadano więc sobie na ucho, że cezar, wróciwszy z ogrodów, wpadł w wściekłość i nie mógł zasnąć, że opadły go strachy i dziwne widzenia, skutkiem których nazajutrz zapowiedział swój prędki wyjazd do Achai. Inni wszelako przeczyli temu, że teraz okaże się tym bardziej nieubłaganym względem chrześcijan. Nie brakło jednak tchórzów, którzy przewidywali, że oskarżenie, jakie Chilon rzucił w twarz cezarowi wobec tłumów, może mieć najgorsze następstwa. Byli wreszcie i tacy, którzy przez ludzkość prosili Tygellina, by zaniechał dalszych prześladowań.
- Patrzcie, dokąd idziecie - mówił Barkus Soranus. - Chcieliście zaspokoić zemstę ludu i wpoić w niego przekonanie, że kara spada na winnych, a skutek jest wprost przeciwny.
- Prawda! - dodał Antystiusz Werus - wszyscy szepczą sobie teraz, że oni niewinni. Jeśli to ma być zręczność, to Chilo miał słuszność, mówiąc, że wasze mózgi nie napełniłyby żołędziowej miseczki.
Tygellin zaś zwrócił się do nich i rzekł:
- Ludzie szepczą sobie także, że twoja córka Serwilia, Barku Soranusie, i twoja żona, Antystiuszu, poukrywały swoich niewolników chrześcijan przed sprawiedliwością cezara.
- To nieprawda! - zawołał z niepokojem Barkus.
- Żonę moją chcą zgubić wasze rozwódki, które zazdroszczą jej cnoty! - rzekł z niemniejszym niepokojem Antystiusz Werus.
Lecz inni rozmawiali o Chilonie.
- Co mu się stało? - mówił Eprius Marcellus. - Sam ich wydawał w ręce Tygellina; z nędzarza stał się bogaczem, mógł dożyć spokojnie swych dni, mieć piękny pogrzeb i nagrobek, tymczasem nie! Naraz wolał stracić wszystko i zgubić się. Doprawdy, chyba oszalał.
- Nie oszalał, ale został chrześcijaninem - rzekł Tygellin.
- Chyba nie może być - ozwał się Witeliusz.
- A czy ja nie mówiłem! - wtrącił się Westynus. - Mordujcie sobie chrześcijan, ale wierzajcie mi, nie wojujcie z ich bóstwem. Tu nie ma żartów!... Patrzcie, co się dzieje! Ja tam nie paliłem Rzymu, ale gdyby mi cezar pozwolił, zaraz bym dał hekatombę ich bóstwu. I wszyscy powinni to samo uczynić, bo powtarzam: z nim nie ma żartów. Pamiętajcie, żem wam to mówił.
- A ja mówiłem co innego - rzekł Petroniusz. - Tygellin śmiał się, gdym twierdził, że oni się bronią, a ja teraz powiem więcej: oni zdobywają!
- Jak to? Jak to? - spytało kilka głosów.
- Na Polluksa!... Bo jeśli taki Chilo im się nie oparł, któż im się oprze? Jeśli myślicie, że po każdym widowisku nie przybywa chrześcijan, tedy z waszą znajomością Rzymu zostańcie kotlarzami lub zacznijcie brody golić, wówczas bowiem będziecie lepiej wiedzieli, co lud myśli i co się w mieście dzieje.
- Mówi czystą prawdę, na święte peplum Diany! - zawołał Westynus.
Lecz Barkus zwrócił się do Petroniusza:
- Do czego prowadzisz?
- Kończę na tym, od czegoście zaczęli: dość już krwi!
A Tygellin spojrzał na niego szydersko i rzekł:
- Ej! jeszcze trochę!
- Jeśli nie starczy ci głowy, masz drugą w gałce od laski - odparł Petroniusz.
Dalszą rozmowę przerwało przybycie cezara, który zajął swoje miejsce w towarzystwie Pitagorasa. Zaraz potem zaczęło się przedstawienie Aureolusa, na które nie bardzo zważano, myśli bowiem zajęte były Chilonem. Lud, przywykły do mąk i krwi, nudził się także, sykał, wydawał niepochlebne dla dworu okrzyki i wołał o przyśpieszenie sceny z niedźwiedziem, której jedynie był ciekawy. Gdyby nie nadzieja ujrzenia skazanego starca i podarków, samo widowisko nie zdołałoby zatrzymać tłumów.
Ale wreszcie nadeszła oczekiwana chwila. Pachołcy cyrkowi wnieśli naprzód drewniany krzyż, dość niski, by niedźwiedź, wspiąwszy się, mógł dosięgnąć piersi męczennika, a następnie dwóch ludzi wprowadziło, a raczej przywlokło Chilona, albowiem sam, mając pokruszone kości u nóg, iść nie mógł. Położono go i przybito do drzewa tak prędko, że zaciekawieni augustianie nie mogli mu się nawet dobrze przypatrzeć i dopiero po umocowaniu krzyża w przygotowanym umyślnie dole wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Lecz mało kto mógł poznać w tym nagim starcu dawnego Chilona. Po męczarniach, które kazał mu zadać Tygellin, w twarzy nie zostało mu kropli krwi i tylko na białej brodzie widać było czerwony ślad, który zostawiła krew po wyrwaniu języka. Przez przezroczystą skórę nieledwie można było dojrzeć kości. Wydawał się też daleko starszym, niemal zgrzybiałym. Ale natomiast niegdyś oczy jego rzucały wiecznie pełne niepokoju i złości spojrzenia, czujne oblicze jego odbijało dawniej wieczną trwogę i niepewność, teraz zaś twarz miał bolesną, ale słodką i pogodną, jak miewają ludzie śpiący lub umarli. Może ufności dodawała mu pamięć o łotrze na krzyżu, któremu Chrystus przebaczył, a może też mówił w duchu miłosiernemu Bogu: "Panie, kąsałem jak jadowity robak, ale oto byłem przez całe życie nędzarzem, przymierałem głodem, ludzie deptali po mnie, bili mnie i znęcali się nade mną. Byłem, Panie, biedny i bardzo nieszczęśliwy, a oto teraz jeszcze położono mnie na mękę i przybito na krzyż, więc Ty, Miłosierny, nie odepchniesz mnie w godzinie śmierci!". I spokój zstąpił widocznie w jego skruszone serce. Nikt nie śmiał się, było bowiem w tym ukrzyżowanym coś tak cichego, wydawał się tak starym, bezbronnym, słabym, tak wołającym swą pokorą o litość, że mimo woli każdy zadawał sobie pytanie, jak można męczyć i przybijać do krzyża ludzi, którzy już i tak konają. Między augustianami Westynus, pochylając się na prawo i lewo, szeptał przestraszonym głosem: "Patrzcie, jak oni umierają!". Inni czekali na niedźwiedzia, życząc sobie w duszy, by widowisko skończyło się jak najprędzej.
Niedźwiedź wtoczył się wreszcie na arenę, i chwiejąc nisko pochyloną głową na obie strony, spoglądał naokół spode łba, jakby się nad czymś namyślał lub czegoś szukał. Dostrzegłszy wreszcie krzyż, a na nim nagie ciało, zbliżył się ku niemu, podniósł się nawet, lecz po chwili opuścił się znów na przednie łapy i siadłszy pod krzyżem, począł mruczeć, jakby i w jego zwierzęcym sercu ozwała się litość nad tym szczątkiem człowieka.
Z ust służby cyrkowej ozwały się podniecające okrzyki, lecz lud milczał. Chilon tymczasem podniósł wolnym ruchem głowę i czas jakiś wodził oczyma po widowni. Na koniec wzrok jego zatrzymał się gdzieś na najwyższych rzędach amfiteatru, piersi poczęły mu grać żywiej i wówczas stało się coś, co wprawiło w podziw i zdumienie widzów. Oto twarz rozjaśniała mu uśmiechem, czoło otoczyły mu jakby promienie, oczy podniosły się przed śmiercią ku górze, a po chwili dwie wielkie łzy, wezbrane pod powiekami, spłynęły mu z wolna po twarzy.
I umarł.
A wtem jakiś donośny męski głos zawołał w górze pod velarium:
- Pokój męczennikom!
W amfiteatrze panowało głuche milczenie.