Henryk Sienkiewicz

"Na polu chwały"

ROZDZIAŁ VII

Nie zmyślał pan Pągowski mówiąc o abominacji, jaką czują dla zwycięzcy obie niewiasty w Bełczączce. Przekonał się o tym Jacek od jednego na nie spojrzenia. Pani Winnicka wyszła naprzeciw z twarzą zgorszoną i umknęła mu dłoni, gdy ją chciał na powitanie pocałować, a panienka nie użaliła też jego strapienia, jego pomieszania, nie odpowiedziała na jego ukłon i zajęła się całkiem Cyprianowiczem. Nie skąpiąc mu tkliwych spojrzeń i troskliwych zapytań, posunęła do tego stopnia pieczołowitość, że gdy Cyprianowicz wstał z krzesła w stołowej izbie, aby przejść do przeznaczonego dla rannych pokoju, podparła go pod ramię i chociaż się wzdragał i wymawiał, odprowadziła go aż do drzwi.
- Nic tu po tobie, wszystko przepadło! - wołała na taki widok rozpacz i zazdrość w sercu Jacka. Ból jego był tym większy, że dotychczas ani się domyślał, jak ta sama dziewczyna, która dla niego miewała zmienne humory i na jedno przychylniejsze słowo mówiła mu zwykle dziesięć obojętnych albo zgoła złośliwych - umiała być słodka, dobra i anielska dla kochanego prawdziwie człowieka. Bo że panna Sienińska kocha Cyprianowicza, nie wątpił już o tym nieszczęsny Jacek wcale. A on przecie poniósłby nie tylko taką ranę jak Cyprianowicz, ale z radością wytoczyłby wszystką krew, żeby choć raz w życiu przemówiła do niego takim głosem i spojrzała na niego takimi oczyma. Więc obok bólu chwycił go zarazem i żal niezmierny, bijący potokiem łez do oczu, które jeśli się z nich nie wydostaną i po policzkach nie spłyną, to zaleją serce i napełnią całe jestestwo człowiecze. Takie wypełnienie piersi łzami czuł teraz Jacek, a na dobitkę nigdy nie wydała mu się panna Sienińska tak bez żadnej miary piękna jak teraz, z pobladłą twarzyczką i z koroną płowych włosów rozpierzchłych nieco ze wzruszenia. "Anielska ci ona - wołał w nim żal - ale nie dla cię! cudna, ale ją inny weźmie!". I chciał jej do nóg padać, i u jej stóp wyznać całą mękę i miłość, a jednocześnie czuł, że zwłaszcza po tym, co zaszło, czynić tego nie należy i że jeśli się sam nie opamięta i nie potłumi w sobie dusznej rozterki, to jej powie co innego, niż chce, i pogrąży się w jej oczach do ostatka.
A tymczasem pani Winnicka, jako osoba wiekowa i znająca się na lekach, weszła wraz z Cyprianowiczem do drugiej izby, a panna wróciła ode drzwi. Jacek, rozumiejąc, że trzeba korzystać z czasu, posunął się ku niej.
- Chciałbym słówko waćpannie rzec - przemówił drżącym i jakby nie swoim głosem, siląc się na spokój.
A ona spojrzała na niego z zimnym zdziwieniem:
- Czego waćpan sobie życzysz?
Jackowi zaś rozświecił twarz uśmiech tak bolesny, że prawie męczeński.
- Czego ja sobie życzę, to się nie stanie, choćbym i zbawienie duszy za to oddał - mówił kiwając głową - ale o jedno waćpanny proszę: nie winuj mnie, nie miej do mnie urazy, miej trochę miłosierdzia, boć i ja nie z drewna ani z żelaza...
- Ja waćpanu nie mam nic do powiedzenia - odrzekła - i nie pora po temu.
- Hej! ludzkie dobre słowo rzec człowiekowi, któremu ciężko na świecie - zawsze pora.
- Czy za to, żeś waćpan moich zbawców poranił?
- Bo Bóg stoi przy niewinności. Czeladnik, któren przyjechał po tych kawalerów do Wyrąbek, powinien był powiedzieć, co mu ksiądz Woynowski przykazał, żem ja ich pierwszy nie wyzwał. Zali waćpanna wiedziałaś o tym?
Wiedziała. Czeladnik, jako człek prosty, nie powtórzył wprawdzie słów księdza i zakrzyknął tylko, "że młody pan z Wyrąbek wszystkich posiekał"; natomiast pan Pągowski wracając z Wyrąbek wpadł po drodze do domu i powiedział, jak co było. Po prostu obawiał się, aby wiadomość, że to Jacek był wyzwany, nie doszła do panny z innych ust i nie osłabiła jej gniewu, więc wolał sam sprawę oznajmić, przy czym nie omieszkał dodać, że Taczewski srogimi obelgami zmusił tamtych do wyzwania. Liczył też i na to, że panna Sienińska, po kobiecemu rzeczy biorąc, będzie zawsze po stronie tych, którzy ucierpieli więcej.
Wszelako Jackowi zdawało się, że ukochane oczy spojrzały na niego mniej surowo, więc powtórzył pytanie:
- Waćpanna wiedziałaś o tym?
- Wiedziałam - odrzekła, alem pamiętała o tym, o czym i waćpan byłbyś nie zapomniał, gdybyś miał choć trochę dla mnie życzliwości: że tym kawalerom życie zawdzięczam. Wiem i to także od opiekuna, że musieli waćpana wyzwać.
- Ja nie mam dla waćpanny życzliwości? A to niech już Bóg sądzi, któren patrzy w serca ludzkie...
Oczy dziewczyny poczęły się nagle mrużyć raz po razu. Nagle wstrząsnęła głową, aż warkocz przesunął się jej na drugie ramię, i rzekła:
- Tak!...
A on mówił dalej, nieco zdyszanym i głęboko smutnym głosem:
- Ale prawda! prawda! Powinienem się był pozwolić posiekać, byle waćpanny nie zasmucać. Nie byłaby popłynęła ta krew, która ci milsza... Ale na to już nie ma rady! I na nic już nie ma rady! Opiekun mówił waćpannie, żem ja ich zmusił do wyzwania. To zdaję też na sąd boży. Ale czy powiedział, że mnie pod moim dachem bez miary i miłosierdzia insultował? Przyjechałem jeszcze, bom wiedział, że go tu teraz nie zastanę! Przyjechałem aby moje nieszczęsne oczy ostatni raz widokiem waćpanny nasycić. Wiem, że to waćpannie wszystko jedno, alem myślał, że choć...
Tu urwał Jacek, bo mu łzy głos zdławiły. Usta panny Sienińskiej poczęły też drgać i coraz bardziej przybierać kształt podkówki - i tylko hardość, a zarazem nieśmiałość dziewczęca walczyła w niej ze wzruszeniem. Pohamowała je jednak, może dlatego, że nie wierzyła, aby on naprawdę miał pójść sobie i więcej nie wrócić. Nieraz już bywały między nimi nieporozumienia, nieraz i pan Pągowski wyrządzał mu wielkie przykrości, a jednakże po krótkich gniewach następowały milczące lub głośne przeprosiny i wszystko pozostawało po staremu.
- Tak i teraz będzie! - myślała panna Sienińska.
Że zaś słodko jej było go słuchać i słodko patrzyć na tę wielką miłość, która lubo nie śmiała wypowiedzieć się wyraźnymi słowy, biła jednak od niego z równą pokorą jak mocą, przeto chciała, aby mówił tak do niej jak najdłużej swoim cudnym głosem i jak najdłużej pokładał u jej nóg młode, rozkochane i zbolałe serce.
Lecz on, niedoświadczony w rzeczach miłości i ślepy jak wszyscy zakochani, nie dostrzegł i nie zrozumiał, co się w niej dzieje. Milczenie jej poczytał za zatwardziałą obojętność - i gorycz poczęła mu stopniowo zalewać duszę. Spokój, z jakim mówił pierwej, jął go opuszczać, oczy nabierały innego blasku, krople zimnego potu uperliły mu skronie. Coś rwało mu się i łamało w duszy. Chwytała go taka rozpacz, w której człowiek o nic nie pyta i gotów własnymi rękoma rozdrapywać własne serdeczne rany.
Mówił jeszcze niby spokojnie, ale już i głos jego brzmiał inaczej, twardziej, chrapliwiej.
- Tak! - rzekł - ani jednego słowa?...
Panna Sienińska wzruszyła tylko ramionami.
- Ha! prawdę powiedział ksiądz, że mnie tu jeszcze większa spotka krzywda!
- W czym ja waćpana krzywdzę? - spytała, przykro dotknięta niespodziewaną zmianą, jaka w nim zaszła.
Lecz on brnął już na oślep dalej:
- Gdybym nie widział, jakaś była dla Cyprianowicza, myślałbym, że serca w piersiach nie masz. Ale ty masz serce, jeno dla niego, nie dla mnie! Spojrzał jeno na cię i dosyć.
I nagle schwycił się obu rękoma za czuprynę.
- Bodajem go był na śmierć usiekł!
A przez pannę Sienińską przeleciał od razu jakby płomień. Policzki jej zakwitły, w oczach zamigotał gniew, zarówno na Jacka jak i na siebie samą, za to, że przed chwilą gotowa się była rozpłakać. Głęboka a nagła uraza chwyciła jej serce.
- Waćpan oszalał! - zawołała, podnosząc głowę i odrzucając w tył warkocz.
I chciała odejść, lecz to właśnie doprowadziło Jacka do zupełnego zapamiętania. Porwał jej obie ręce i zatrzymał:
- Nie ty odejdziesz, ja odejdę! - mówił z zaciśniętymi zębami - jeno to ci jeszcze powiem, że chociażem cię od lat całych miłował bardziej niż zdrowie, bardziej niż życie, bardziej niż duszę własną, nie wrócę tu więcej. Pięści z boleści pogryzę, a nie wrócę - tak mi dopomóż Bóg!
I pozostawiwszy na podłodze swą wytartą magierkę, skoczył do drzwi, po chwili mignął w oknach, skręcając do ogrodu, przez który bliżej było do Wyrąbek, i zniknął.
A panna Sienińska stała czas jakiś, jakby piorun w nią uderzył. Myśli jej rozleciały się na wszystkie strony na kształt ptactwa i przez chwilę nie wiedziała nic, co się stało. Lecz gdy wróciły, znikł jej gniew, znikła bez śladu uraza, a w uszach brzmiały tylko słowa Jacka: "Miłowałem cię więcej niż zdrowie, więcej niż życie, więcej niż duszę własną i nie wrócę!". Teraz uczuła, że okropnie ją kochał. Czemuż nie powiedziała mu choć jednego dobrego słowa, o które, zanim go porwało szaleństwo, żebrał jak o jałmużnę albo jak o kawałek chleba na drogę? I chwycił ją zarazem niezmierny żal i strach. Poleciał z bólu, w szaleństwie - może gdzie padnie po drodze, może co złego sobie z desperacji uczynić, a przecie jedno serdeczne słowo mogło wszystko załagodzić i naprawić. Niechby choć głos jej usłyszał. Musi za ogrodem przelecieć przez łąkę do strugi, tam ją jeszcze usłyszy.
I zerwawszy się wybiegła do sadu. Śnieg głęboki leżał na środkowej ulicy, ale ślady Jacka były w nim widoczne, biegła więc po nich, zapadając chwilami do kolan, gubiąc po drodze różaniec, chustkę, woreczek z nićmi i zdyszana dopadła wreszcie do ogrodowej furty.
- Panie Jacku!...
Ale łąka za furtką była już pusta. Przy tym ten sam wiatr, który rozwiewał mgłę poranną, czynił teraz szum wielki między gałęziami grusz i jabłoni. Jej słaby głos zniknął zupełnie w tym szumie. Wówczas, nie zważając na chłód i na lekką swą odzież pokojową, siadła na ławce przy furtce i poczęła płakać.
Łzy wielkie jak perły spływały jej po różanych policzkach, a ona nie mając nic innego do ich obtarcia, poczęła obcierać je warkoczem.
- Nie wróci.
Wiatr tymczasem szumiał coraz mocniej, strząsając mokry śnieg z czarnych gałęzi.

[powrót] [rozdz.VIII]