Henryk Sienkiewicz
"Wiry" tom 2
ROZDZIAŁ XIV
Pani Krzycka udała się istotnie i do kościoła, i do spowiedzi, albowiem w strapieniu, jakie na nią spadło, potrzeba jej było i porady, i pociechy. A strapienie to było rzeczywiste i głębokie. Żyła ona w czasach, w których rozmaite stare uprzedzenia i przesądy zacierały się i gasły coraz bardziej, ustępując miejsca nowym, demokratycznym ideom. Ponieważ o uszy jej odbijało się niejednokrotnie, że fala tych nowych idei może przynieść pożytek i zbawienie krajowi, więc pani Krzycka, lubo i przyzwyczajenia, i dawniejsze jej pojęcia były im przeciwne, nie tylko nie walczyła z nimi, ale zgadzała się na nie w sposób bierny i milczący. Przychodziło jej to tym łatwiej, że ani w głowie nie postało jej nigdy, żeby osobiście mogła mieć z nimi do czynienia. Było to dla niej coś takiego, jakby ktoś do kilku pokoi w Jastrzębiu, w których nigdy stale nie przesiadywano, wprowadził nowożytne meble. Niech sobie stoją, skoro moda tego wymaga i skoro w innych pokojach są stare, odziedziczone fotele, na których można przesiadywać wygodnie! Aż tu nagle kazano jej się przeprowadzić do tej nowej części domu; nagle stanęła wobec faktu, że syn jej zakochał się w chłopce z Rzęślewa i miał się z nią żenić. Wówczas w pierwszej chwili wzburzyło się w niej wszystko: stare instynkty i przyzwyczajenia poczęły krzyczeć. Owa bierna i milcząca zgoda na nowe idee runęła jak budynek z piasku, a cały przebieg zdarzeń wydał się oburzonej obywatelce-szlachciance niegodną intrygą, której igraszką i ofiarą miał być jej syn, a w nim cały ród Krzyckich. Zdumienie, że główną wspólniczką i niemal autorką tej intrygi mogła być istota, którą pani Krzycka uważała za wcielenie wszystkich cnót niewieścich i z którą chciała ożenić syna, wzmogło tylko jej gniew. Próżno pani Otocka tłumaczyła jej, że ten syn był uwodzicielem niewinnego dziecka, a panna Anney aniołem i że przywożąc ją do Jastrzębia nie miała złych zamiarów i uczyniła to tylko, co każda inna kobieta współczująca krzywdzie i tęsknocie, uczyniłaby na jej miejscu. "Jeśli najgorętszym życzeniem panny Anney było zobaczyć jeszcze raz w życiu te miejsca, w których przełamało się jej życie - i człowieka, którego nie mogła zapomnieć, a który był sprawcą tego położenia, to jej się to należało, i każdy, kto ma choć trochę serca zrozumieć to powinien". "A niech ciocia powie - mówiła dalej - czy mogłam zdradzić jej tajemnicę i czy nie stworzyłabym niemożliwego dla niej położenia?" Cicha i łagodna zwykle pani Otocka uniosła się w obronie przyjaciółki do tego stopnia, iż powiedziała wprost pani Krzyckiej, że gdyby nawet Władzio zakochał się był bez wzajemności w pannie Anney, to miałby tylko to, na co zasłużył, a przy tym skoro "Aninka" nie przyjęła jego oświadczyn i dała mu tydzień czasu do namysłu, to może się cofnąć, w takim jednak razie straci szacunek nie tylko "Aninki". Ale wszystko to było dolaniem oliwy do ognia i powiększyło tylko gniew pani Krzyckiej, która oświadczyła, że bądź co bądź, oboje z synem padli ofiarą podstępu. Po czym wyprowadziła się do hotelu zapowiedziawszy w chwili wyjazdu, że noga jej więcej w tym domu nie postanie.
Jednakże gorycz i gniew, które wezbrały w jej sercu, zwróciły się nie tylko przeciw pani Otockiej. Syn zranił także ciężko jej serce i zbudził cały szereg bolesnych wspomnień, związanych z pamięcią męża. Oto mąż ów, człowiek ubóstwiany przez nią w pierwszych latach pożycia za swe rozliczne przymioty i nadzwyczajną piękność, przyczynił jej jednak niemało zmartwień swym niemoralnym życiem w stosunku do kobiet w ogóle, a do mieszkanek Jastrzębia i jego okolicy w szczególności. Dla pani Krzyckiej nie było tajemnicą, że w ciągu długich lat raz wraz wyprowadzano krowy z dworskiej obory jako podarunki, a raczej wynagrodzenia dla rozmaitych Kaś i Maryś i że w Jastrzębiu znalazłaby się spora gromadka przyrodnich braci i sióstr jej dzieci. Wiele jej łez wylało się z powodu takiego stanu rzeczy aż do ostatniego niemal roku życia męża. W swoim czasie cierpiała na tym jej miłość własna oraz kobieca godność małżonki i matki. Potem przebaczyła wszystko, ale po śmierci męża, jako kobieta głęboko religijna, żyła w ciągłym lęku na myśl o sądzie bożym, przed którym stanął nieboszczyk. Od lat całych starała się wybłagać dla niego przebaczenie łzami, postem, jałmużną, modlitwą. Przede wszystkim zaś postanowiła wychować syna w ten sposób, aby nigdy nie wpadł w błędy ojcowskie. Strzegła go od jego chłopięcych lat jak oka w głowie, ochraniała od wszelkich złych wpływów. Po oddaniu Władzia do szkół poleciła dozór nad nim krewnemu swemu księdzu i Grońskiemu, w którego moralność wierzyła - zresztą słusznie. I oto, gdy syn ten wyrósł, gdy po skończeniu szkół poszedł na uniwersytet, a następnie objął gospodarstwo w Jastrzębiu, miała tę bezdennie naiwną wiarę, jak często zdarza się u kobiet uczciwych i pobożnych, a nie obeznanych z zepsuciem światowym, że "Władzio" czysty jest dotychczas jak lilia. Aż tu niespodziewanie łuska spadła jej z oczu. Syn wstępował w ślady ojca. Na tę myśl ogarnęła ją rozpacz. W duszy jej wybuchnął wprawdzie gorący protest przeciw związkowi syna z chłopką, mając jednak sumienie wielce drażliwe, odczuwała po rozmowie z panią Otocką, że pannie Anney coś się od Władysława należy. Raz i drugi przyszedł jej do głowy taki sposób wyjścia z ciężkiego położenia, by na mocy z góry zawartej umowy Władysław oświadczył się pannie Anney, a ona go odrzuciła. "Ale czy ja wiem - mówiła sobie - ile podobnych Hanek znajduje się już w Jastrzębiu". I zgroza przejmowała ją do szpiku kości na myśl, że między tymi Hankami mogą być siostry przyrodnie Władysława, wydawało jej się bowiem, że zbrodnia ojca ciągnęła za sobą fatalnie jeszcze większą zbrodnię syna - a za nimi musiało iść potępienie. "Ach, Władku, ach, Władku!" - powtarzała bezradnie - i czuła prócz lęku taki ból, taki serdeczny zawód i taką głęboką urazę, że jakkolwiek rozumiała, iż trzeba jej jak najprędzej wezwać Władysława i dowiedzieć się, jak przyjął wiadomość, iż panna Anney jest Skibianką, i jak zamierza postąpić - jednakże nie mogła przemóc na sobie, by zobaczyć się z nim zaraz. Po przeniesieniu się od pani Otockiej wiadomość, że go nie ma w hotelu, sprawiła jej prawdziwą ulgę. Zamknęła się też natychmiast w swoim pokoju i postanowiła go, gdyby nadszedł, nie puścić.
Z rana zaś nazajutrz poszła do kościoła i do spowiedzi, a po spowiedzi prosiła krewnego swego prałata, tego samego, który w swoim czasie opiekował się Władkiem, o poradę. Była już spokojniejsza. Stary prałat przyjął ją u siebie i począł nadzwyczaj dokładnie wypytywać o pannę Anney, o pobyt jej w Jastrzębiu, o przebieg wypadków po zamachu na Władysława i o szczegóły z życia Hanki, o których pani Krzycka wiedziała od pani Otockiej, na koniec o obawy samej pani Krzyckiej - po czym jął chodzić po pokoju a wreszcie po długim milczeniu rzekł:
- Co do grzechów, jakie Władysław poza tym pierwszym grzechem młodości mógł popełnić w Jastrzębiu, to są tylko przypuszczenia i obawy, a ponieważ nie ma na to niezbitych dowodów, więc tego wszystkiego nie należy brać wcale w rachubę. Pozostaje tylko dawna Hanka, a dzisiejsza panna Anney. Z tą jednak sprawą mamy do czynienia, więc chciałbym wiedzieć, jak ty na nią patrzysz jako matka?
Pani Krzycka odpowiedziała, iż wie doskonale, iż ludzie wobec Boga są równi, ale chodzi jej o szczęście syna. Podobne małżeństwa nie bywają zwykle szczęśliwe. Być może, że przyczynia się do tego złośliwość świata; być może, że żonę spotykają upokorzenia tylko ze strony osób próżnych i złośliwych, ale mąż musi je odczuwać - wskutek czego przychodzi rozdrażnienie - i stosunki psują się, nawet bez złej woli stron obu. Co do jej syna, jest on ambitny i drażliwy jak mało kto - i choćby kochał żonę jak najmocniej, będzie cierpiał, jeśli ktokolwiek okaże jej choć cień lekceważenia. Kto żyje w świecie, musi się ze wszystkim liczyć, nawet z głupotą, nawet ze złością, nie mówiąc już o innych względach, od których tak często zależy szczęście pożycia.
Stary prałat słuchał, składając i rozkładając wedle swego zwyczaju fularową chustkę do nosa i wreszcie rzekł:
- Liczyć się z głupotą i złością to może znaczy tylko ubezpieczać się od nich, nie zaś czynić im ustępstwa.
Po czym ją patrzeć przenikliwie na panią Krzycką i zapytał:
- Pozwól, że zadam ci jedno pytanie: dlaczego syn twój ma być koniecznie szczęśliwy?
Pani Krzycka spojrzała na niego ze zdziwieniem:
- Przecie ja jestem matka...
- Tak, ale są rzeczy ważniejsze od szczęścia zwłaszcza ziemskiego... prawda?
- Prawda - odpowiedziała cicho.
- To, co mówiłaś o względach światowych, może być mniej więcej słuszne i może istotnie są przyczyny, które sprawiają, że takim małżeństwom trudniej o szczęście niż innym, ale trzeba przede wszystkim zadać sobie pytanie, co jest w życiu większe, a co mniejsze, co ważniejsze, a co mniej ważne, i postąpić wedle sumienia.
- Więc jak ja mam postąpić? - zapytała pani Krzycka.
Stary prałat spojrzał na wiszący na ścianie krucyfiks i cicho, ale z naciskiem odpowiedział:
- Jak chrześcijanka.
Nastało chwilowe milczenie.
- Poprzestaję na tej radzie - rzekła pani Krzycka - i dziękuję.