Henryk Sienkiewicz

"Na jubileuszu Stanisława Tarnowskiego"

Dostojny Panie!

Gdy się czci człowieka twych zasług i twego charakteru, to mimo woli jednakie przychodzą ludziom myśli, tak jak jednakie uczucia ożywiają ich serca. Z tego powodu wybacz mi, jeśli słowa, którymi do ciebie przemawiam, podobne będą do tych, które już słyszałeś i które jeszcze usłyszysz. Ale ponieważ wypowiadam je z całego serca, ufam, że przyjmiesz je jako hołd szczery, a zarazem należny ci i głęboki.
Przed chwilą wspomniano o twych ojcach, a poprzednio czytałem, iż już na ostatnim posiedzeniu Akademii powiedziano, że odziedziczywszy po nich świetną tradycję rycerską, przez całe życie wstępowałeś w ich ślady. I powiedziano słusznie. Jeśli bowiem oni walczyli za wiarę i ojczyznę, to ty od lat czterdziestu bojujesz w imię tych dwóch ideałów - i zasługa twoja nie jest od zasług twych przodków mniejsza. Ale z jak różnym uczuciem i w jakże odmiennych warunkach walczyli twoi ojcowie! Oni, rycerze wielkiej i potężnej Rzeczypospolitej, szli w bój gromkim okrzykiem na ustach, przy odgłosie surm wojennych, z rozkołysaną duszą, z radością i wiarą, że jeśli zginą, to nieśmiertelna sława opromieni ich grobowce - jeśli zwyciężą, to król i stany rzucą im senatorskie delie na ramiona, obdarzą ziemią, dostojeństwy i zaszczytami. Twoja walka była inna: dłuższa, cichsza, smutniejsza. Tyś przyszedł w czasach, gdy potęga ojczyzny snem tylko mogła się wydawać i gdy można było powtarzać bez końca słowa starej pieśni:

Ach, nieprzyjaciel wziął sobie na cel,
O nieszczęśliwa dola!
Z tak znamienitej Rzeczypospolitej
Uczynić głuche pola!

Aleś ty walki się nie wyrzekł, bo jednak nie wszystko przepadło. Została tradycja, została wiara w lepszą przyszłość, została cudna mowa polska, została pieśń, została literatura. I wnet stanąłeś na straży tych ostatnich dóbr narodowych.
Lecz w ciągu tych czasów nadeszła jednak chwila bardziej pomyślna, gdy przez ciemne zawały chmur przedarł się jakby jasny promyk słońca i gdy wielkoduszny monarcha, władca jednej części naszej wielkiej ziemi, zwrócił uniwersytetowi tutejszemu jego jagiellońską tradycję i język ojczysty. Wówczas stanąłeś na katedrze literatury, jak na szańcu, by bronić czystości duszy polskiej, czystości myśli, czystości pieśni, czystości piór Białego Orła.
I życie zbiegło ci w tej obronie - i szron pobielił twe włosy, i spracowan a utrudzon jesteś bardzo - i nieraz dolegają ci rany. Bo gdym nazwał tę twoją walkę cichszą, dłuższą i smutniejszą - tom nie dość powiedział. Bywała ona i gorzka bardzo, i tragiczna, bo przecie te pociski, które godziły w pierś twoją, często i najczęściej nie z obcej wychodziły ręki. Aleś ty wytrwał i zwyciężyłeś! Zwyciężyłeś wiedzą, talentem, szlachetnością myśli, dobrą wolą i miłością. I oto głowy chylą się dziś przed tobą - i oto ci nawet, którzy odmiennymi szli drogami, mówią, że twoja prosta była i jasna i żeś na niej wytrwał do końca. Ale źle mówię, żeś wytrwał, bo ty trwasz dotąd. Odchodzi profesor z katedry, ale zostaje nauczyciel narodu, zostaje przewodnik, zostaje narodowy chorąży. I ty tej chorągwi nie złożysz, póki sam Bóg nie wyjmie jej z twojej dłoni! Dajże ci Boże nosić ją jak najdłużej! Dajże ci Boże dożyć po wielu, wielu jeszcze latach drugiej takiej chwili, w której głowy znów pochylą się przed tobą i w której inny, młodszy ode mnie żołnierz, spod tego samego znaku Orła, powtórzy słowa, które wypowiadam w tej chwili: cześć pracy, cześć zasłudze, cześć szlachetnej duszy, cześć służbie czystej jak łza!


Pierwodruk "Czas" 1909, nr 117.

[powrót]