Henryk Sienkiewicz
"Na jedną kartę"
Akt piąty
Ten sam salon.
SCENA VI
Józwowicz. - Jan Miliszewski.
Jan
(Ukazuje się w uchylonych drzwiach) Psst!
Józwowicz
Kto tam jest?
Jan
To ja, Miliszewski. Czy doktor sam?
Józwowicz
Wejdź pan! No i cóż?
Jan
Skończone. Ach, doktorze! nie żył i pięciu minut. Kazałem odwieźć ciało do Miliszewa do kościoła.
Józwowicz
Wszak matki pana nie ma?
Jan
Wyprawiłem ją do miasta. Dziś są wybory, a mama nie wie, że ja się cofnąłem, więc będzie czekała na wieczorne dzienniki w nadziei, że moje nazwisko znajdzie między wybranymi.
Józwowicz
Nikt po drodze nie widział?
Jan
Boję się, że zobaczą krew: krwawił po drodze okropnie.
Józwowicz
Dziwna rzecz! Strzelał, jak mistrz!
Jan
Doktorze, on umyślnie dał się zabić. Przecie tam byłem, widziałem doskonale: nie położył nawet palca na cynglu. On wcale nie chciał Drahomira zabić. Sześć kroków, taka bliska meta! Och! to okropne patrzeć na cudzą śmierć! - naprawdę wolałbym sam zginąć. Strzelali na komendę: raz! dwa! trzy! słyszymy strzał, ale jeden. Lecimy - Pretwic postąpił dwa kroki i ukląkł, chciał mówić: krew rzuciła mu się ustami; potem wziął pistolet i strzelił w bok. Myśmy już stali wkoło, a on powiada do Drahomira: "Laskęś mi zrobił, dziękuję. To życie do ciebie należało, boś je uratował. Przebacz - powiada - bracie!" Powtórzył jeszcze raz: "Daj rękę" i zaczął konać... (Ociera chustką pot z czoła) Drahomir rzucił mu się na piersi... O, doktorze! doprawdy to okropne. Biedna panna Stella! Co się z nią stanie teraz?
Józwowicz
Cicho! na miłość boską, przy niej ani słowa! Ona chora.
Jan
Będę milczał.
Józwowicz
Opanuj pan wzruszenie.
Jan
Kiedy nie mogę nóg opanować, bo się pode mną trzęsą.