Henryk Sienkiewicz

"Mikołaj Sęp Szarzyński"

Studium literackie

Sympatycznym urokiem przyobleczone imię Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, zwłaszcza po poznańskim wydaniu jego rymów 1827 r., niezwykłą budziło przez niejaki czas ciekawość w czytającej, poważnej publiczności. Wydanie Muczkowskiego wkrótce wyczerpniętym zostało; następnie tu i owdzie pojawiać się zaczęły mniej więcej obszerne artykuły o życiu i pismach tego poety. Kraszewski w Nowych studiach literackich, t. II, str. 115 do 126 włącznie, Maciejowski w Rysie dziejów piśmiennictwa polskiego, podali dosyć szczegółowe oceny pism jego. Że jednak żadna z tych prac nie wydaje nam się dosyć bezstronną, dalej, że dzieła, w których one są zawarte, więcej w bibliotekach, niż w ręku publiczności się znajdują - sądziliśmy, że nie będzie zbytecznym podać w niniejszym piśmie obszerniejszy nieco rozbiór tych zwłaszcza utworów Sępa, na których głównie sława jego u spółczesnych, a pamięć u potomnych polega.
Trudność zadania leży tu głównie w braku wszelkich szczegółów z życia tego pety. Wzmianki, jakie tylko mogliśmy zebrać u spółczesnych mu i późniejszych pisarzy, podamy czytelnikowi w dalszym ciągu naszej pracy; są one jednak zaledwo najogólniejszymi rysami działalności Sępa, nigdy zaś nie wystarczają do dokładniejszego wyjaśnienia charakteru jego utworów.
Większą tu wskazówką może być wiek, w którym żył Szarzyński. Działalność pojedynczego człowieka, choćby najwięcej podmiotowa, będzie zawsze do pewnego stopnia odbiciem wpływów zewnętrznych. Ale z drugiej strony nic łatwiejszego, jak zabłąkać się w tych drogach. Pierwszym stadium, na które musimy zwrócić pilną uwagę, jest pytanie, o ile człowiek, którego utwory krytycznie rozbieramy, pojmował ogół, a o ile był podmiotowym. Żeby na to odpowiedzieć, trzeba by koniecznie mieć jakieś dane o jego charakterze, temperamencie, dążności, a przede wszystkim o wykształceniu i rozwinięciu umysłowym. Jak mniejsze ognisko mniejsze koło światła rozrzuca, tak i umysł ludzki w mniejszym lub większym zakresie ogarnia otaczający go ogół. Jest to bardzo ważną rzeczą, bo jeśli umysł taki objawi się na zewnątrz, to w swych objawach udowodni niezawodnie ów szerszy lub ciaśniejszy wpływ czasu, miejsca i otoczenia. Ustawiamy te wyrazy naumyślnie w ten sposób, albowiem z trzech owych pojęć pojęcie czasu jest najogólniejszym, dwa pozostałe bardziej szczegółowymi. Im większa jest zdolność objęcia umysłowego, tym więcej w dziełach umysłu odbije się czas, to jest idee wieku; wpływy zaś miejsca i otoczenia rozpłyną się w nim prawie niedostrzegalnie, i na odwrót. na pozór wypada z tego, że chcąc zrozumieć charakter jakiego pisarza, trzeba danych szukać w jego utworach, a utwory same wyjaśnić można tylko na mocy znajomości charakteru osobistego człowieka. Ale taki circulus vitiosus nie doprowadziłby nas do niczego, i nie z tej zasady chcielibyśmy oceniać utwory i odgrzebywać charakter Sępa. Panujących cech epoki, w której żył Szarzyński, nie potrzebujemy szukać w nim samym; należą one do historii i z niej poczerpniętymi być winny. Zbadawszy więc pierwej dążności epoki, dopiero uzbrojeni w nie, przystąpimy do rozbioru utworów Mikołaja Szarzyńskiego, bacząc, czy i o ile odbijają one czas równoległy. W ten tylko sposób poznać można umysł człowieka, a raczej rozwinięcie jego ogólnie ludzkie, z którym bogactwo materiału naukowego nie zawsze chodzi w parze.
O Sępie pisze Paprocki w Herbach rycerstwa polskiego, że był uczonym; sam ten wyraz jednak jest tylko jednostronną wskazówką. Uczonymi, w zwyczajnym sensie, byli i owi manierowani, o ciasnych głowach panegiryści epoki makaronicznej. Nam jednak głównie chodzi nie o to, co Sęp umiał, lecz o ile był objawem życia społecznego, o ile zdołał w utworach swoich urzeczywistnić dążenia, wypowiedzieć myśli społeczeństwa.
Mógłby kto zarzucić, że i makaroniści odbijają tak dobrze charakter epoki jak pisarze złotego wieku. Prawda, ale zachodzi tu jedna wewnętrzna różnica, którą łatwo dostrzeże każdy badawczy umysł. Makaroniści, wzięci wszyscy razem, malują doskonale epokę upadku; każdy z nich, wzięty pojedynczo, niczego by nas pod tym względem nie nauczył. Zajmowali się oni bowiem kwestiami najbliższymi, rzadko kiedy podnosząc się aż do wysokości interesu ogólnego. Jako tacy, wszyscy razem są doskonałym obrazem owego wieku, w którym tyle prawie było interesów odrębnych, ile dworów magnackich.
Inna rzecz z pisarzami wieku złotego. Sęp, zmarły w 1581 roku, stoi już w epoce przejścia z fazy rozumu w fazę uczucia religijnego. Idea jedności religijnej zaczęła się powoli wyłaniać pod koniec XVI wieku w Polsce. Początkowo nie miała ona i nie mogła mieć jasno określonego charakteru: widzimy ją naprzód jako objawiającą się tu i owdzie reakcję praktycznego kierunku przeszłości. Zawsze się tak dzieje: kiedy stare ma upadać, nowe w zawiązku jest tylko jego negacją. Już reforma, swobodnie krzewiąca się u nas, zwracała po części najzdolniejsze umysły ku rzeczom wiary, z czego w chwili, o której mówimy, jako owa bezwiedna jeszcze negacja przeszłości objawiać się poczęło pewne zniechęcenie, pewna obojętność na sprawy doczesne. Głosy te, rozumie się, początkowo były słabe i rzadkie, że jednak zaczęły się gdzieniegdzie podnosić, niech nam za dowód posłuży jeden z najpiękniejszych sonetów Sępa, noszący charakterystyczny tytuł:

O NIETRWAŁEJ MIŁOŚCI RZECZY ŚWIATA TEGO

I nie miłować ciężko, i miłować.
Nędzna pociecha, gdy żądzą zwiedzione
Myśli cukrują nazbyt rzeczy one,
Które i mienić, i muszą się psować.

Komu tak będzie dostatkiem smakować
Złoto, sceptr, sława, rozkosz i stworzone
Piękne oblicze, by tym nasycone
I mógł mieć serce, i trwóg się warować?

Miłość jest własny bieg życia naszego:
Ale z żywiołów utworzone ciało,
To chwaląc, co zna początku równego,

Zawodzi duszę, której wszystko mało,
Gdy ciebie, wiecznej i prawej piękności
Samej nie widzi, celu swej miłości!

Chociaż zaprawdę owa religijność chwili przejściowej nie była jeszcze czym innym, jak tylko pieśnią wyrywającą się przez usta wieszczów z przepełnionej piersi, nieraz dziękczynną, częściej pochwalną - zawsze piękną. Sęp jest doskonałym objawem tej wygórowanej religijności. Już Maciejowski zauważył to w Rysie dziejów piśmiennictwa na str. 518, t I, gdzie porównując go do Kochanowskiego, mówi: "Pogan bowiem miał przed oczyma pierwszy (Kochanowski) i jak powinien był, pojmował ich światowo; chrześcijan, a do tego gorliwych katolików, miał przed sobą drugi (Szarzyński) i musiał ich pojmować bosko, jako ten, którego nie ziemskie, ale niebieskie zajmowały istoty, który takież jak i włoski wieszcz miał uwielbień cele, religię i miłość opiewając, który więcej pierwszą, niż drugą przejęty, lub ilekroć się na nią puścił (?), więcej ją religijnie niż ziemsko pojmując, w religijnym tylko, jak Petrarka, duchu umiał świeckie opiewać przedmioty." Kraszewski przypisuje, w przytłoczonych już przez nas słowach, temu kierunkowi religijnemu wziętość Sępa u spółczesnych. Zdanie to słuszne, a wypada ono i z samej konsekwencji historycznej. Jak z jednej strony naturalnym skutkiem rozwoju była łatwość szerzenia się reformy, tak z drugiej taż reforma, zwracając umysły ku rzeczom wiary, była przyczyną rozbudzenia się interesu religijnego.
Z tego tedy względu był Mikołaj Sęp Szarzyński więcej dziecięciem swojego wieku jak ktokolwiek inny. Nie zdawał on sobie sprawy z tego, że kierunek taki w dalszym biegu kolei przerodzi się i odmieni, niemniej jednak był doskonałym jego objawem. Młodość i przeważnie poetyczne usposobienie Sępa nie dozwalały mu inaczej jak przez pieśń wstąpić w szeregi bojowników wiary. Inni tam słowem gorącym, namiętną polemiką, inni zabiegliwością o rzeczy kościoła, inni ostrą satyrą występowali w imię idei - on bił pięścią zapału w struny własnej duszy, śpiewając jakby pieśń zachęty tym, którzy czasem walczyli.
Oceniając Sępa jako poetę, wyznać należy, że właśnie ogarnięcie w poezji tego kierunku dowodzi w nim bystrego umysłu i owej łatwości odczucia stosunków spółczesnych, właściwej tylko wrażliwym, poetyckim duszom.
Tyle o Sępie jako o objawie wieku. Drugi element, według nas bardzo ważny jako punkt wyjścia analogiczny w badaniu charakteru tego poety, stanowi pewna myśl filozoficzna, przebijająca się w nim wszędzie, a szczególniej w oryginalnych jego utworach. Ta szczególniejsza zdolność do refleksji, ten dar zagłębiania się w siebie - jako nowe źródło poezji - jest jedynym względem, na który bacząc, można by przyznać wyższość Sępowi nad Kochanowskim. Jan z Czarnolesia ma więcej werwy, więcej jędrności w wyrażeniu, nieraz więcej natchnienia - Sęp celuje przede wszystkim filozoficzno-moralną myślą. Ze zdumieniem napotykaliśmy niejednokrotnie w jego utworach głębokie psychologiczne uwagi, zdania moralne, nie takie, które wszyscy powtarzają i które zwykle z ojca na syna przechodzą, ale jak gdyby wykopane dopiero przez poetę z gruntu natury ludzkiej, oparte na głębokiej filozoficznej świadomości siebie i drugich.
Sęp filozofuje w sonetach, w pieśniach; gdziekolwiek z toku rzeczy przychodzi mu na myśl jakaś uwaga ogólniejsza, gdzie tylko prawda ze świata wiedzy lub uczucia ukaże się jako przykład, jako skutek, jako naturalny, choćby niewyraźny, wynik słów jego - tam Sęp niezawodnie ją pochwyci, odczuje i rzuci na świat w prawdziwie nieraz zadziwiającej formie.
Tak np. w sonecie V, już wyżej przytoczonym, mówi:

Miłość jest własny bieg życia naszego:
Ale z żywiołów utworzone ciało,
To chwaląc, co zna początku równego,
Zawodzi duszę, której wszystko mało.

Z takiego usposobienia Sępa wynikają w nim jakoby dwie natury psychiczne: jedna głęboko poetyczna, uczuciowa, objawiająca się w jego krańcowym pietyzmie, druga - filozoficzna, odnośnie do świata zewnętrznego. Tam, gdzie mówi o Bogu, jest na wskroś i tylko poetą; w stosunkach ze światem jest moralistą. Świat wyobraża sobie jako jedno szerokie pole walki z namiętnościami. Co płynie z ducha, jest dla niego świętym, niepokalanym, wiecznym, co z materii - marnym i przemijającym w czasie. Stąd wynika ów rozbrat między życiem wewnętrznym a zewnętrznym, który widzi wszędzie, którego dopatruje i w sobie, wołając w sonecie VI:

Nie dosyć na tym, o nasz możny Panie!
Ten nasz dom - ciało, dla zbiegłych lubości
Niebacznie zajźrząc duchowi zwierzchności,
Upaść na wieki żądać nie przestanie

Cóż będę czynił w tak straszliwym boju,
Wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie?

Albo w owych prześlicznych słowach sonetu I, gdzie mówi:

A ja, co dalej, lepiej cień głęboki
Błędów mych widzę, które gęsto jędzą
Strwożone serce ustawiczną nędzą,
I z płaczem ganię młodości mej skoki

O moc, o rozkosz, o skarby, pilności, [starania]
Choćby nie darmo były, przedsię szkodzą,
Bo naszą chciwość od swej szczęśliwości
Własnej (co Bogiem zowiemy) odwodzą.

Niestałe dobra, a stokroć szczęśliwy,
Który tych cieniów wczas zna kształt prawdziwy!

Charaktery takie, w których obok głębokiej uczuciowości widać skłonność do rozmysłu i refleksji, są nader ciekawymi objawami w dziedzinie psychologii. Razem namiętne i rozumujące chłodno, przedstawiają jakoby zgodę dwóch pozornie sprzecznych pierwiastków. Jednakże charaktery takie zdarzają się i nie są sprzeczne w sobie. Istota namiętności niekoniecznie jest gwałtowną. Temperamenty delikatne, nerwowe, w młodym zwłaszcza wieku, nieraz bywają palone jaką głęboką a cichą namiętnością, która nigdy nie wybucha na zewnątrz jako rozpacz, jako namiętna skarga, jako przekleństwo - niemniej jednak jest płomieniem trawiącym zwolna ciało i rzucającym w groby tyle przedwczesnych kwiatów. Szczególniejszą, a właśnie filozoficzną cechą takiej namiętności jest drugostronna, chłodna świadomość siebie. Szuka ona pokarmu dla siebie w świecie zewnętrznym, a nie znajdując go dosyć odpowiednim narzeka, tęskni, wyrabiając w sobie przez ową tęsknotę pewien filozoficzno-poetyczny pogląd na rzeczywistość. Pogląd zatem taki nie tylko nie będzie sprzecznym z istotą namiętności, ale owszem, będzie naturalnym jej wpływem. Nam się zdaje, że Sęp jest doskonałym przykładem takiego temperamentu. Młody, trochę marzyciel, czuł i potrzebował kochać głęboko. Wychowanie i ogólny kierunek ówczesny popchnęły serce jego ku niebu. Tęsknota za życiem przyszłym, życiem niezmąconego, jak je sobie wystawiał, szczęścia i spokoju, owładnęła całą jego istotę. Przechodząc szybko coraz wyższe stopnie rozwoju tęsknota owa stała się namiętną; była mu wówczas pryzmatem, przez które w niezbyt jasnych kolorach widział ziemię i życie. Ona wreszcie rzuciła na jego utwory ów smętny, a przy tym filozoficzny odcień.
Dla dopełnienia obrazu Sępa podajemy czytelnikowi historyczne wzmianki o życiu jego. Jest ich bardzo niewiele. Muczkowski i Turowski w wydaniach poezji Sępa (Poznań 1827 i Kraków 1858), Kraszewski w Nowych studiach literackich, Maciejowski w Rysie dziejów piśmiennictwa polskiego wyczęrpnęli je zupełnie. Ze spółczesnych pisarzy znajdujemy w Kronice Bielskiego zaledwo trzy wiersze. Pod datą r. 1851 (wydanie warszawskie 1764 r., str. 726) mówi: "Tegoż roku umarł Mikołaj Sęp herbu Junosza, który, by był doszedł lat swych, byłby z niego poeta znamienity polski. Leży w Przeworsku." Więcej nieco powiada o nim Paprocki. Na str. 323 wydania Turowskiego 1858 r. czytamy: "Dom Szarzyńskich w płockim województwie starodawny, z których jeden pojął Zimnowodzką z Lwowa, z majętnością wielką, tego dziś potomstwo Sępami zową. Był wieku mego Joachim Sęp podstolim lwowskim, człowiek cnotliwy i bogobojny; zostawił dwóch synów, Mikołaja, człowieka uczonego i poetę, po Janie Kochanowskim przedniejszego w polskim wierszu. Umarł r. 1581. Ciało jego w Przemyślu pochowane. Jakub, syn tegoż Joachima, mąż godny i do posług kraju habilis."
Spostrzegamy tu sprzeczność między Bielskim a Paprockim, gdy pierwszy Przeworsk, drugi Przemyśl jako miejsce spoczynku Sępa podaje. Zdaje się jednak, że Paprocki lepiej był zawiadomiony, na co naprowadza nas wiadomość, że spowiednikiem Mikołaja Sępa był niejaki ks. Antoni z Przemyśla; widać stąd, że Szarzyński był w stosunkach kościelnych z Przemyślem, tam więc najprędzej chciał być i był pochowany.
Co do brata Jakuba, o którym wspomina Paprocki, jest to ten sam, który zebrawszy poezje Mikołaja, porozrzucane u Starzechowskich, Pobiedzińskich i Pretwiców, wydał je pod tytułem: Mikołaja Sępa Szarzyńskiego rytmy albo wiersze polskie, po jego śmierci zebrane i wydane R. P. 1601. (Miejsce druku nie jest wymienione.) Rytmy zadedykowane są p. Jakubowi Leśniowolskiemu, podczaszemu ziemi lwowskiej. Jak zaś dalece rzadkie było to wydanie, niechaj posłuży za dowód, że Juszyński w Dykcjonarzu poetów polskich, str. 230, mówiąc o Sępie, dodaje: "Poezyj jego drukiem ogłoszonych nigdzie nie znalazłem." Prócz wymienionych wspomina o Sępie ksiądz Andrzej Wargocki w dziele swoim: O Rzymie pogańskim, wyszłym w Krakowie, w drukarni Łukasza Kupisza r. 1648 (wcześniejsze wydanie u Jana Szarfenberga r. 1610).
Słowa jego także w całości podajemy czytelnikowi.
"Cudny zaprawdę wiersz o Rzymie (mówi Wargocki) Włoch jeden napisał, który acz łaciński, przecież dla jego piękności, tudzież że tu przynależy, nie słuszna opuścić."
"Co wszystko (to jest ów wiersz, który Wargocki przytacza) daleko ozdobniej i żywszymi słowy przełożył nasz jeden poeta polski, którego mi skrypta w bibliotece swej ukazać raczył jaśnie wielmożny pan, jegomość pan Jakub Przedfic z Gawron, wojewoda etc. etc. starosta etc."
Tu następuje przekład Mikołaja.
Na tym kończą się wzmianki o Mikołaju Sępie - na tym i my kończymy pierwszą część naszej pracy, przystępując w drugiej do szczególniejszego rozbioru pozostałych po nim poezji.

Pożar w domu Jakuba Pretwica przyczynił się zapewne do zaguby niemałej liczby utworów Sępa. Już brat jego narzekał, że nie mógł zebrać ani rozpytać się u ludzi o wiele jego wierszy. Wszystko, co po nim zostało, zawiera się dziś w sześciu sonetach, sześciu pieśniach śpiewanych na kształt psalmów Dawidowych i dziewięciu pieśniach więcej już świeckiej treści. Kończą zbiór epitafia, epigramata, nagrobki i inne drobiazgi, pomiędzy którymi na samym końcu umieszczają pieśń nie oznaczoną numerem, zapewne okolicznościową.
Niewdzięczna forma sonetu nie była, o ile mi wiadomo, w użyciu u naszych poetów przed Szarzyńskim. Wpływy włoskie, a w szczególności Petrarki, skłoniły, jak się zdaje, Mikołaja do posiłkowania się sonetem. Jako nowy, a przy tym wsławiony już przez Petrarkę nabytek, mógł sonet w swoim czasie podobać się czytelnikom; jest to forma ze wszech miar obmyślana i wykończona. Pośrednie pokrewieństwo jego z heksametrem, a bezpośrednie z dystychem, nadając mu z jednej strony zewnętrzną powagę formy, z drugiej, ze względu na krótkość i wewnętrzne znaczenie treści, skłania go ku liryce. Wiersz trzynastozgłoskowy toczy się w nim zwykle spokojnie; jednostajne rymy, uderzając o siebie wzajemnie w ośmiu krańcowych wierszach, budzą jakby echo odpowiadające im ze środkowych. Od tej dźwięczności pochodzi nazwa sonetu. Późniejsi zaprowadzili więcej dowolności w układzie i liczbie rymów, ale sonety par excellence mają ich zawsze po pięć. Dźwięczność sonetu, zwłaszcza w włoskim języku, istotnie jest wielka. Niby szmer liści drzewnych, niby fale wodne płynie tam rym roztapiając się w drugim, podobnym; wreszcie w ostatnich sześciu wierszach uczucie, przyobleczone inaczej, zadźwięczy jeszcze, rzekłbyś: melodyjnym westchnieniem wyrwie się z piersi i ścichnie. Ale ta właśnie dźwięczność sonetu jest zarazem przyczyną jego stron ujemnych. Jednostajność i stosunkowa wielość rymujących ze sobą końcówek, zamykając sonet w pewnej z góry obmyślanej a szczupłej liczbie wierszy, robią zeń formę do najwyższego stopnia sztuczną. Uczucie poety wtłaczane przez gwałt w czternaście, koniecznie czternaście, wierszy nie może się rozwinąć swobodnie, musi się kurczyć i stosować do formy. Sonety przypominają nam strzyżone drzewa w szpalerach. Trzeba nadzwyczajnej świadomości sił własnych, nadzwyczajnego taktu artystycznego, żeby w sonet nie przelewać tego, co się w nim pomieścić nie da. Dlatego nie znamy nic więcej grzeszącego przeciwko wszelkiemu artyzmowi, nic więcej nienaturalnego, jak sonet napisany bez talentu. Że jednak wszyscy pół- i ćwierćpoeci chwytają się tego rodzaju wiersza, łatwo to sobie wytłumaczyć. Cokolwiek wleje się w tę formę, ona jako taka nie przestaje być sonetem. Lepiej być czymś, jak niczym - ot i sekret!
Ciasnot sonetu wynagradzali Włosi, jak mogli. Wprowadzono tak zwane sonety z dodatkiem (colla coda), dalej sonety odpowiednie (sonetti a risposta) i wieniec sonetów. Celem tych usiłowań było, aby pojedyncze sonety następne uczynić dalszym ciągiem poprzednich, opiewając jakieś uczucie w kilku lub kilkunastu. Między sonetami Szarzyńskiego nie widać takiego związku. Treścią wprawdzie wszystkich (oprócz szóstego) jest uczucie religijne, ale chwytane w pojedynczych momentach, nie w rozwoju. Z tego zapewne powodu spostrzegamy i u niego nieraz widoczne łamanie się z trudnościami formy; stąd powstaje nie dość ścisły logiczny związek pomiędzy pojedynczymi wierszami, stąd ów nienaturalny niekiedy układ wyrazów, który jeszcze nieraz w utworach tego poety wykażemy. Trudno było Sępowi, kiedy struny serca raz uderzone wzbierały uczuciem, uniknąć pewnego zatłoczenia pojęć w za małą stosunkowo liczbę wyrazów i wierszy. Robił w tym względzie, co mógł, a mógł więcej niż wielu późniejszych i powszechniej znanych.
Rozszerzyliśmy się głównie dlatego nad formą sonetu, żeby pokazać, iż w sonetach Sępa usterki, jakie są, płyną więcej z nieuniknionych do pewnego stopnia wad formy niźli z niedostatków autora. Owszem, ani w pieśniach, ani w żądnych innych utworach Sępa nie ma takiej obfitości wyrażeń poetycznych, takiego natchnienia jak w sonetach.
Jakie śliczne jest np. przytoczone już wyżej wyrażenie, które Maciejowski porównywa z podobnym Mickiewicza:

A ja, co dalej, lepiej cień głęboki
Błędów mych widzę, które gęsto jędzą
Strwożone serce ustawiczną nędzą,
I z płaczem ganię młodości mej skoki.

Albo to:

Niestałe dobra, a stokroć szczęśliwy,
Który tych cieniów wczas zna kształt prawdziwy!

Na koniec w sonecie II Na one słowa Jopowe jakże poetyczną jest cała pierwsza strofka:

Z wstydem poczęty człowiek, urodzony
Z boleścią, krótko tu na świecie żywie
I to odmiennie, nędznie, bojaźliwie;
Ginie, od Słońca jak cień opuszczony.

Sonety są bez zaprzeczenia najcelniejszymi utworami Szarzyńskiego. Unikamy w ogóle porównywania go z Kochanowskim, gdyż nie uważamy za stosowne mierzenia wszystkich poetów skalą jednego; wyznać jednak należy, zgodnie z Maciejowskim, że Sęp w sonetach siła i natchnieniem nieraz wyrównywa Janowi z Czarnolesia.
Sęp mało pisał oryginalnie, bo łacińskie i włoskie wpływy, wydzierając go sobie wzajemnie, najczęściej podawały mu rozmaite pomysły co do treści i formy utworów; żaden jednak z naszych poetów nie umiał tak naśladować obcych wzorów jak Szarzyński. Trafi się tu i owdzie podobieństwo między nim a Petrarką, ale podobieństwo tak luźne, że można by powiedzieć, iż ody lub sonety tamtego dawały mu tylko inicjatywę tworzenia. Pod wpływem Horacjusza lub Petrarki porywa pióro i w pierwszej chwili naśladuje; dalej jednak im więcej rozgrzewa się w nim uczucie, im więcej natchnienia zbiera się nad czołem, tym bardziej oddala się od wzoru, aż wreszcie porzuca go zupełnie i staje się prawie oryginalnym.
Sonet I np. zaczynający się od słów:

Ehej, jak gwałtem obrotne obłoki
I Tytan prędki lotne czasy pędzą...

jest naśladowaniem ody XVI ks. II Horacjusza. Oda ta, do Postumusa, zaczyna się podobnie:

Eheu fugaces, Postume, Postume,
Labuntur anni...

Początkowe silne, bo nawet do wyrażenia rozciągające się, podobieństwo w dalszym ciągu sonetu znika zupełnie. Ale jeszcze osłabia donośność przekładu miejscowy i osobisty charakter ody Horacjusza; weźmy więc inny przykład.
Sonet III ma być napisany według kanzony XXIX Petrarki. Porównajmy nieco ściślej oba utwory.
Kanzona Petrarki (której początek, o ile można, w dosłownym podajemy tłumaczeniu) brzmi, jak następuje:

Dziewico piękna, w szatach słonecznych,
W świetnej, gwiaździstej koronie!
Ty w zorzy mieszkasz blaskach odwiecznych
I słońce kochasz, bo w twoje skronie
Całą swą światłość schowało.
Dzisiaj, Prześwięta, pieśń tobie śpiewam
Bijąc o struny dłonią zuchwałą
I tęskny śpiewak, znów się spodziewam
Twojej pomocy. - O Archaniele!
Nieraz sennemu mi się zdawało,
Żem cię w swych marzeń widział kościele... itd.

Odpowiedni sonet Sępa:

Panno bezrówna, stanu człowieczego
Wtóra ozdobo, niepsowała w której
Pokora serca ni godność pokory,
Przedziwna Matko Stworzyciela swego!
Ty głowę starłszy smoka okrutnego,
Którego jadem świat był wszystek chory,
Wziętaś jest w niebo nad wysokie chóry,
Chwalebna, szczęścia używasz szczerego.
Tyś jest dusz naszych jak księżyc prawdziwy,
W którym wiecznego baczymy promienie
Miłosierdzia... itd.

Kanzona Petrarki ma zresztą sto kilkadziesiąt wierszy, nie podobna więc było naśladować jej całej, ale i to, co przytoczyliśmy, może posłużyć jako dowód niezależności Sępa w naśladowaniu.
Do najpiękniejszych należy także sonet V. Ze wszystkich oryginalne tylko są IV i VI. Ostatni, poświęcony Mikołajowi Tomickiemu, daleko gorszy od innych, jest sztywną, bez prawdziwego uczucia pochwałą.
W pieśniach, śpiewanych na kształt psalmów Dawida, język znacznie słabieje. Poeta, mimo natchnienia, widocznie nie dosyć jeszcze włada swoim materiałem poetycznym, a raczej nie może znaleźć dlań równie poetycznej formy. Oczywiście, że i tu znajdują się wyrażenia porywające pięknością, ale w ogóle technika znacznie słabsza. Wyjątek co do treści i formy stanowi Pieśń II, na psalm Dawidów LII: "Quid gloriaris in malitia, qui potens es in iniquitate". Jest to przykład w swoim rodzaju znakomity. Nie rozumiem, dlaczego ani Kraszewski, ani Maciejowski nie zwrócili na nią uwagi. Obok najcudowniejszej prostoty - jakaż tu czystość języka, co za ruch, co za żywość dykcji!
Ogólny koloryt tak doskonale odzwierciedla ducha poezji psalmisty, że pomiędzy wszystkimi przekładami, jakie w języku naszym istnieją, trudno coś podobnego znaleźć.
Kraszewski w Studiach literackich porównywa jego pieśń I (na kształt psalmu Dawida XIX Coeli enarrant gloriam Dei) z przekładem tegoż psalmu Jana Kochanowskiego. Autor Studiów utrzymuje pomiędzy innymi, iż wyższość Kochanowskiego polega i na tym, że jest bliższy nam językiem. Zapewne, że dziś żyjący poeta, który by pisał językiem na przykład Reja, nie przypadłby do smaku większej części czytelników. Trudno jednakże wymagać, aby ktokolwiek z piszących nie pisał językiem takim, jakim mówią za jego czasów, ale jakim będą mówili kiedyś. Te wyrazy, które nam się dziś wydają archaizmami nie były nimi dawniej, cieszyły się tak samo zupełnym prawem obywatelstwa jak i wszystkie inne, które do dziś się przechowały. Zresztą w zacytowanych słowach Sępa prócz jednego "wżdy", którego często i Kochanowski używa, nie mogliśmy znaleźć wyrazów dziś uważanych za archaizmy.
Pieśń III: Lament kościoła powszechnego, dobrze oddaje miłość i zaufanie śpiewaka ku Panu. Drga ona cała serdeczną modlitwą. Poeta, choć prostym językiem, ale przez łzy wyciąga ręce ku Bogu, jako jedynej swojej obronie.
Jakże rzewną skargą brzmią np. następne słowa:

Wszakże choć we dnie, choć strach obciążliwy
Mnie w nocy ciśnie, ojcze dobrotliwy!
Tyś jest nadzieją moją, mój obrońca,
I będziesz w każdej potrzebie do końca.

Z następnych dwie ostatnie pieśni daleko niżej stoją od innych. Wiersz staje się ciężkim, rymy pospolite do najwyższego stopnia; wspaniała a poważna forma trzynastozgłoskowego wiersza przechodzi tu w rozwlekłość. Pomimo wszelkich usiłowań w obydwóch (V i VI) nie znaleźliśmy ani jednego wyrażenia, które by można nazwać pięknym.

Po przekładach psalmów następują pieśni numerami tylko znaczone, po większej części oryginalne. Jest ich dziewięć. Najlepsza z nich trzecia O wielmożności Bożej, pisana w takiej formie jak Flis Klonowicza. Odznacza się pięknym, a nawet wzniosłym obrazowaniem, co się Sępowi nader rzadko zdarza. Przytaczamy zwrotkę IV i V pieśni, na które także Maciejowski zwraca uwagę.

Opiewając Dawida poeta mówi:

Do Pana śpiewa, który niebo sprawił,
Dał światła gwiazdom i jedne zabawił
Na miejscu, drugie jego wdało chcenie
              W rządne błądzenie.

Ogniem wiatr przykrył, dierżą ziemię wody,
Różnym naturom kazał użyć zgody,
Temiż zwierz, ptaki, ryby, drzewa z zioły
              Trzyma żywioły.

W pieśni IV O cnocie ślacheckiej zwrotka pierwsza wyjęta z Horacjusza 4 IV 71. Pieśń ta jest wezwaniem do szlachty, aby zacne swe urodzenie uzacniała jeszcze nauką i cnotami. Autor z wielką trzeźwością powiada, że nie szlachectwo, ale szlachetność czyni człowieka prawdziwie szlachcicem. Urodzenie, według autora, daje tylko sposobność łatwiejszego odznaczenia się, otwierając podwoje zawodu publicznego. Sens moralny tej pieśni zawiera się w przedostatniej zwrotce, która w interesie tego utworu powinna być ostatnią, następna bowiem osłabia jej siłę.
Przedostatnia opiewa:

Droga ku sławie - w sławnym urodzenie
Domu, nie sama sława. Przeto w cenie
Kto chce być, porzuć nikczemne zabawy;
Nie na herb przodków patrz, ale na sprawy.

W całym zbiorku utworów Sępa nie ma żadnego, w którym by autor tak widocznie walczył z językiem i wierszem, jak w dwóch pieśniach historycznych:
O Fridruszu (Fryderyku Herburcie), który pod Sokolem zabit i O Strusie, który zabit na Rastawicy.
Opisy walk w tych pieśniach o tyle chyba przypominają walkę, o ile autor sam walczy z własnym materiałem. Sęp przeważnie był lirykiem; z zewnętrznej strony człowieka zwykł był snować treść swoich utworów. Kierunek ten już wykazaliśmy wyżej. Rozgrzany uczuciem, śpiewał z łatwością owe piękne sonety lub pieśni pobożne. W psalmach, gdzie trzeba było trochę obrazowania, już ciężej wyłamywał się z trudności, a pieśń druga na psalm: "Quid gloriaris in malitia" jest tylko potwierdzeniem naszych słów, bo i w niej nie ma wcale obrazowania.
Tymczasem w dwóch pieśniach O Fridruszu i O Strusie z konieczności należało przejść w dziedzinę poezji opisowej. Była to widocznie dla Sępa terra incognita. Uczucie obywatelskie nie mogło tu dopomóc, przeciwnie, mieszając się w samą opisowość, z natury swej niezgodną z rodzajem talentu Sępa, utrudniało ją tylko do nieskończoności i zrodziło tę niejasność, to zawikłanie, którym się te pieśni odznaczają. Następna za to VII, poświęcona Stefanowi Batoremu, daleko więcej wykończona co do formy, odznacza się rzeczywistym uczuciem. Sęp uwielbia Batorego z tego powodu głównie, że:

Gdy moc wziął błąd bezbożny, sam się oparł iż nie
Zgasła powszechna wiara...

Pieśń VIII jest najwyraźniejszym objawem moralno-filozoficznego kierunku, w jakim pisał Sęp. Nosi ona tytuł: Iż rozum człowiekowi potrzebniejszy niż skarby. W początku pieśni autor mówi o bogactwie, twierdząc, że ono samo przez się, jako rzecz martwa, nie jest ani szkodliwym, ani nieszkodliwym, a dopiero dobre lub złe jego użycie nadaje mu pewien charakter.

Daleko lepsza jest ostatnia IX: Iż próżne człowiecze staranie bez Bożej pomocy. Poetyczne w niej porównanie żywota ludzkiego do łodzi. Autor w tej pieśni mówi o sobie. Łódź jego życia biegnie bez wioseł, fala za falą popycha ją naprzód, a któż wie, kiedy i przy jakim brzegu się zatrzyma? To znowu następuje modlitwa. Autor nie chce być sternikiem nawet własnej łodzi; zamknięty w sobie, z oczyma utkwionymi w niebo, z harfą w ręku, spokojny śród burzy, woła do Pana:

Ty mnie wieź, ty steruj sam: tak skończę bieg w cale.

Na tym kończą się pieśni Sępa. Lubo ogólnie słabsze są od sonetów, trzeba wyznać, że i w nich obok rozlicznych usterków formy pojawiają się tu i owdzie przebłyski prawdziwego talentu. Gdzie tylko poeta modli się, tam natchnienie unosi go w czarowną krainę poezji, tam z wezbranej piersi płyną mu słowa gorące, serdeczne, tam wreszcie może nie jest artystą, ale jest wieszczem. Mozolna forma - oto największy grzech Sępa. Sam język, jako materiał, często nadzwyczaj bogaty i obfity, ale układ sprzeciwia się naturalności i prostocie.
Epitafia, epigramata i inne drobne wierszyki Sępa mniej zasługują na naszą uwagę; z jednej strony, jako okolicznościowe, w niczym nie odnoszą się do samego autora, z drugiej, jako drobne, a także sztuczne, niewiele pouczają nas o jego talencie. Jest w nich gdzieniegdzie wiele delikatności uczucia, wiele tkliwości, ale są też i takie, które przesadą zakrawają na panegiryki epoki makaronicznej. Do najpiękniejszych liczymy Nagrobek jednej pannie. Cztery początkowe wiersze tego nagrobku są zimne i przetkane mitologią, ale dalszy ciąg bardzo piękny. Wyrażenie np. takie:

Pytasz, przecz tak nadobny kwiateczek ku wiośnie,
Gdy inne kwiatki rosną, znowu nie wyrośnie?

Przyniosłoby zaszczyt każdemu poecie. Zakończenie, jakkolwiek jest tylko przekładem łacińskiego sit ei terra levis, także bardzo poetyczne:

Upuść na tę mogiłę którą kroplę z oczy:
Niech go ziemia odwilży, nie tak twardo tłoczy.

Epitaphium Rzymowi należy do najpiękniejszych przekładów, jakie istnieją w polskim języku. Jest to utwór kilkunastowierszowy, a z przytoczonego tu ustępu czytelnicy będą w stanie ocenić jego piękności.

To miasto, świat zwalczywszy, i siebie zwalczyło,
By nic niezwalczonego od niego nie było.
Dziś w Rzymie zwyciężonym, Rzym niezwyciężony
(To jest ciało w swym cieniu) leży pogrzebiony.
Wszystko się w nim zmieniło, sam trwa prócz odmiany
Tyber, z piaskiem od morza co bieży zmieszany.

Do więcej obszernych, przy końcu zbioru, należy pieśń: Pannie Jadwidze Tarłównie (potem wojewodzinie ruskiej) k'woli. Przyznajemy, że z wielką radością wyczytaliśmy tytuł tej pieśni, sądząc, że w jej słowach dopatrzymy się uderzeń serca autora, nie tylko dla religii i nieba. Dziś wydaje nam się rzeczą niepodobną, iżby młodemu poecie choć czasem nie przesunęła się przez oczy i serce jaka czarowna postać dziewicza, żeby choć czasem nie wyrwały mu się z ust słowa opiewające najpiękniejsze z uczuć: uczucie miłości. Jednak jak w całych naszych dziejach tak i w pisarzach przeszłości brak prawie zupełny elementów erotycznych. Na Zachodzie brzmią pieśni trubadurów i truwerów; nocą, gdy księżyc oświeci mury zamkowe, w niezmąconej ciszy pieśń minesingera, tajemnicza a smutna, cicha a namiętna, razem ze szmerem liści, z wonią kwiatów unosi się ku otwartym oknom komnat dziewiczych. Na kanałach weneckich sunie gondola; pod pałacami dożów słychać dźwięki barkaroli i szmer westchnień i pocałunków - zda się samo powietrze oddycha miłością, rozkoszą, pieszczotą. U nas, gdy na chwilę ścichnie wrzawa lub ustaną pożogi wojen, a razem z jękiem dzwonów wawelskich unosi się ku niebu to poważny chorał, to samotna pieśń religijna, rodzinna - byle nie erotyczna. Z tego zapewne wynika, że pomimo całej dramatyczności naszych dziejów jednostkom brak dramatyczności. Zasadą każdego dramatu jest namiętność, a im więcej ona jest ludzką, rzekłbyś indywidualną, tym więcej nadaje się do dramatu, bo tym więcej przeciwstawia jednostkę ogółowi, tym więcej nosi w sobie zarodków kolizji i katastrofy.

Otóż eros, będąc ze wszystkich najwięcej indywidualnym uczuciem, jest bardzo ważnym pierwiastkiem dramatycznym w życiu człowieka. Są to prawdziwe próby ogniowe; jedni w nich osmalają pióra, drudzy wychodzą brylantami najczystszej wody. Ileż by to światła rzuciła na charakter i utwory Sępa choćby najkrótsza wiadomość o dziejach jego serca! Dlatego z taką radością wyczytaliśmy tytuł pieśni śpiewanej: Panie Jadwidze k'woli. Ani w niej jednak, ani w następnych nie natrafiliśmy na nic podobnego. Są wprawdzie w wierszyku ostatnim, zatytułowanym po prostu: Pieśń, słowa mogące naprowadzić na domysł, że i w życiu Szarzyńskiego były chwile, w których serce dopominało się o swoje prawa. Pieśń ta, opiewająca Afrodytę, ma jedna ze wszystkich dytyrambiczny charakter. Ostatnie strofka, która nam nasunęła powyższe słowa, jest taka:

Jeśli jest cnota chwały godna wszędzie,
Tedy ma lutnia ciebie sławić będzie
I wiersz mój śpiewać, to jest tobie k'woli
             Serce mnie boli.

Kraszewski, oceniając ową pieśń pannie Jadwidze Tarłównie k'woli śpiewaną, w te słowa o niej mówi: "Epitafium pannie Jadwidze Tarłównie, pełne mitologicznych przypomnień, zupełnie zda się chybione i niestosowne, zwłaszcza początek, po którym by się nigdy nagrobku spodziewać nie można." Co prawda to i z końca zarówno trudno spodziewać się nagrobku, gdyż pieśń ta wcale nim nie jest. Już sam tytuł: Pannie Jadwidze Tarłównie (potem wojewodzinie ruskiej), dowodzi, że autor za życia Tarłówny ją śpiewał. Słowa: "potem wojewodziny ruskiej", zapewne dodał brat jego Jakub, co potwierdzają także cztery ostatnie wiersze tej pieśni:

Ozdobo ziemie! Szczęśliwy, szczęśliwy,
Komu cię Pan Bóg naznaczył życzliwy,
Komu cię Hymen słowy statecznymi
I pochodniami połączy wiecznymi.

Jestże to nagrobek?
Kończy zbiór poezji Sępa kilka krótkich napisów łacińskich, w niczym nie wyświęcających talentu autora. Najsilniejszym z nich jest wiersz: Na obraz Herodiady z głową św. Jana. Prócz tych, istnieje jeszcze w dziełku Piotrkowity wierszyk Szarzyńskiego, na herb panów Kostków.

Na tym zakończamy i my naszą pracę o Mikołaju Sępie Szarzyńskim. Trzymaliśmy się dlatego w jej przebiegu drogi dedukcyjnej, że indukcja (pominąwszy konieczne przy tym odwrócenie uwagi od zewnętrznej strony poezji) wykazałaby tylko jako najogólniejszy rezultat - religijność Sępa, która i tak z pierwszego wejrzenia daje się dostrzec.
W części historycznej naszej pracy zmuszeni byliśmy prędzej-później przejść z ogółu historycznego do Sępa jako pojedynczego objawu tegoż ogółu. Gdybyśmy wreszcie upatrzyli podobieństwo między utworami jego a którąkolwiek ze szkół ówczesnych, niezawodnie staralibyśmy się to podobieństwo wykazać drogą indukcji; z zebranych jednak przez nas szczegółów nic podobnego na myśl się nie nasuwa. Może gdybyśmy mieli wszystkie zaginione utwory Sępa, droga pracy naszej nad nim i rezultaty jej byłyby inne. Dziś, po wytknięciu zalet i wad jego, przytoczymy chyba jako ostatni wniosek słowa kroniki Bielskiego: "by był doszedł lat swych, byłby z niego poeta znamienity polski".

Pierwodruk "Tygodnik Illustrowany", 3 i 10 lipca 1869, nry 79-80.

[powrót]