Henryk Sienkiewicz

"O powieści historycznej"

Tym, którzy by chcieli mi zarzucić, że występując z odczytem o powieści historycznej występuję zarazem pro domo mea, odpowiadam z góry, że pośrednio - tak jest. Stanowisko piszącego u nas, jak i wszędzie, jest służbą publiczną. Służymy literaturze, a przez nią społeczeństwu. Gdy więc odzywają się zdania dowodzące, że droga, którą się obrało, jest błędną i wiedzie na manowce, każdy ma prawo wystąpić w jej obronie.
Wszelako nie idzie tu o rzeczy czysto osobiste. Żaden z piszących nie stanie przed publicznością po to tylko, by jej dowodzić, że pisze dobrze. Ale gdy naokół powieściopisarza rozlegną się głosy, że nowsza krytyka odmawia racji bytu powieściom historycznym - więc błądzi, kto je pisze - naówczas powieściopisarz ma nie tylko prawo, ale i obowiązek odpowiedzieć: - Tego rodzaju krytyka myli się - a oto moje dowody.
Ponieważ chodzi właśnie o powieść historyczną, zatem należy mi na wstępie stwierdzić, że zdania odmawiające jej słusznych podstaw odbijają się o uszy niemal codziennie. U nas w ostatnich czasach zabrał głos w tej sprawie Brandes i z właściwą sobie zręcznością przytoczył cały szereg argumentów na dowiedzenie, że powieść historyczna w zakresie literatury jest tym samym, czym "prawdziwa kawa figowa" w zakresie handlu. Równie jak kawa figowa, przez to samo, że jest figową, nie może być prawdziwą, tak powieść, która z natury rzeczy jest utworem fantazji - nie może być historyczną.
Zanim wrócimy do tego określenia, któremu zresztą przyznać należy, że jest równie dowcipne jak zręczne, wysłuchajmy całego aktu oskarżenia, jaki ułożono przeciw powieści historycznej, począwszy od Gervinusa, skończywszy na Tainie, Brandesie i wielu innych.
Sprawa tyle ma związku z walką rozmaitych kierunków w literaturze i sztuce, że przez to samo staje się do wysokiego stopnia zajmującą.
W literaturze i sztuce każde niemal pokolenie ludzkie wytwarzało odmienny zwrot, odmienny kierunek, który póty był zwykle uważany za nowy, postępowy i słuszny, póki nie przyszedł następny i nie ogłosił swego poprzednika za starca, zacofańca i kłamcę. Jest rzeczą godną uwagi i to, że mimo doświadczenia wieków, mimo detronizacji tylu kierunków, między przedstawicielami każdego najnowszego znajdowały się zawsze całe zastępy zapalonych, głoszących z zupełnie dobrą wiarą, że ów kierunek ostatni jest zarazem i ostatecznym i że literatura, a względnie sztuka, pójdą już raz na zawsze po nowo odkrytej drodze.
Wytwarzało się z tego wiele nietolerancji, ale i wiele dobrego, bo powstawały dzieła szczere, zrodzone z zapału i głębokiego przekonania, więc mające w sobie i siłę, i żywotność - naturalnie o tyle, o ile talent piszącego był mocen zadaniu sprostać.
Przychodziło następnie nowe życie, nowe umysłowe objawy, nowe wymagania i potrzeby, którym dany kierunek nie mógł zadość uczynić i który nie mógł pomieścić; przychodzili nieudolni twórcy, przemycający swój lichy towar pod najpopularniejszą etykietą, poczynało się tworzenie konwencjonalne i panujący kierunek kostniał, stawał się suchą formułą, estetycznym przepisem bez życia, więc przyrodzoną koleją - życie rozdzierało go na strzępy.
Kto się nad ową koleją rzeczy zastanowi, musi dojść do przekonania, że kierunki, zwroty, słowem wszystko, co w danym razie przedstawia się jako nowy krok naprzód, jest tylko odmiennym objawem twórczości, która szuka sobie odpowiednich dróg, względnie warunków a potrzeb umysłowego i społecznego życia. Kierunków nie ma złych i dobrych; są tylko takie, jakie w danym czasie być muszą, jakie wytwarza życie. Pogląd ten nie jest bynajmniej równoznaczny z nihilizmem literackim. Bo jeśli nie ma kierunków złych lub dobrych, są natomiast dzieła złe lub dobre, szczere lub konwencjonalne, wychodzące z bezpośredniego uczucia i przekonania lub tworzone zimno, wedle formuły, w których niemoc twórcza zasłania się szychem chorągwianym, zapożyczoną barwą, pokrywającą jakby różem i bielidłem twarz starą i pomarszczoną.
Tym się tłumaczy, dlaczego ze wszystkich czasów i kierunków pozostały dzieła znakomite, które ludzkość pochowała do skrzyń z kosztownościami. Z tego również powodu każdy kierunek wiądł i kostniał, gdy pod jego sztandarem stanęły hałaśliwe zastępy nieudolnych, które poczytawszy formę za treść, posunęły go do ostateczności, uczyniły zeń szkolarstwo bez ducha i więzy dla ducha.
W ten sposób, gdy z romantyzmu uciekła dusza, gdy przestał być szczerym, a stał się przy całej swej fantastyczności szkolarstwem, musiał nastąpić zwrot w stronę prawd rzeczywistych i nastały czasy panowania realizmu. Wprawdzie dzieła tworzone realistycznie istniały od najdawniejszych wieków we wszystkich gałęziach sztuki, ostatnie jednak dopiero czasy podniosły realizm do stanowiska doktryny artystycznej. Ponieważ w znacznej części było to objawem reakcji, więc jak zwykle bywa, reakcja poszła tak daleko, jak tylko iść mogła - i powstał naturalizm, w duchu którego każda prawda płaska i szpetna wydała się prawdziwszą od każdej podnioślejszej i piękniejszej. Również koniecznym następstwem takiego zapędu w stronę rzeczywistości było i to, że kierunek, który postawił prawdę jako najwyższy ideał, począł ją przedstawiać fałszywie, bo pierwiastki dobra i zła, piękna i szpetoty w innej proporcji występują w naturze i w życiu niż w naturalistycznych książkach. Chcąc stwierdzić w imię prawdy, że każda wieś pachnie nawozem, opisują ją skrajni przedstawiciele naturalizmu, jakby pachniała tylko nawozem, zapominając, że pachnie także skoszonym sianem. Zresztą w tej chwili jest mi to wszystko jedno - i nie myślę rozstrzygać, czy w przyszłości znajdą się podobne utwory w bibliotekach czy w kompostach. Chodziło mi tylko o zaznaczenie, że w twórczości czasów dzisiejszych postawiono prawdę jako najwyższy ideał i że w imię tej prawdy wydawano wyroki na przeróżne literackie rodzaje.
Na powieść historyczną padł z wielu ust wyrok potępiający - i inaczej nie mogło być. - Czym ona jest? - pytano. - Jeśli chce być prawdą, to musi pozostać tylko historią; jeżeli zaś fantazja piszącego zerwie historyczne cugle i na kształt rozhukanego konia poniesie go w krainy nierzeczywiste - to utwór jego będzie historycznym fałszem. Ścisła historia - a zatem nie powieść; powieść - a zatem nie historia. Między tymi dwiema drogami nie masz wyboru. Połączenie prawdy dziejowej z fantazją wychodzi tylko na szkodę i prawdy, i fantazji, z takiego związku mogą się rodzić tylko kalekie dzieci.
Inaczej mówiąc: historyczna powieść - to contradictio in adiecto. Zamiast historii może ona dać tylko surogat historyczny; zamiast złota prawdy - szych zmyślenia. To kawa figowa, z etykietą tym śmieszniejszą, że czytamy na niej dodatek: "prawdziwa figowa".
Nawet głębsze umysły wygłaszały takie zdania. Że zaś płytkie uczyniły sobie z nich chorągiew, ze najgłośniej powtarzają je dziś ci powieściopisarze, którym nie starczyłoby ni wiedzy, ni zdolności do napisania powieści historycznej, to - nie wina opinii, z którą liczyć się trzeba i z którą policzymy się w dalszym ciągu tej rozprawy.
Tymczasem przejdźmy do następnych zarzutów.
Pokolenia ludzkie (mówią przeciwnicy powieści historycznej) zmieniają się tak dalece w ciągu wieków, że w niczym nie są do siebie podobne. Człowiek z czasów przedchrześcijańskich, człowiek z epoki feudalizmu, Włoch z czasów Odrodzenia, purytanin angielski z XVII wieku, jakobin z epoki w wielkiej rewolucji francuskiej - i na koniec człowiek dzisiejszy są to typy pod względem pojęć, wierzeń, wyobrażeń, obyczajów i psychicznego nastroju zupełnie dla się niezrozumiałe. Chcąc poznać i zrozumieć jakiekolwiek objawy życia, musimy je obserwować w chwili, gdy się dokonywują.
Człowiek dzisiejszy mógłby w takim tylko razie odtworzyć człowieka z XVII wieku, gdyby mógł go obserwować w jego życiu, ruchu i działalności. Obserwacja taka jest niemożliwą. Historia nie zostawiła tak szczegółowych materiałów, by one zdołały zastąpić obserwację bezpośrednią, której zresztą nic zastąpić nie może.
Cóż stąd wynika? Oto, że dzisiejszy pisarz może odtworzyć człowieka lat minionych tylko zewnętrznie. Da mu ubiór, zbroję, pióra na hełmie, zwroty językowe, właściwe epoce minionej, ale na tym koniec. W piersi takiego tworu, pod średniowieczną zbroją, będzie biło nowożytne serce; w mózgu jego, pod hełmem, będzie myślała nowożytna dusza. A gdybyśmy nawet przypuścili, że będzie to jaki typ psychiczny od dzisiejszego odmienny, gdzie jest kryterium na to, że jest to typ prawdziwy? Powieściopisarz odtwarzający życie dzisiejsze może zawsze na swą obronę powiedzieć: dostrzegłem, obserwowałem - i oto synteza, oto treść tej obserwacji. Co więcej, czytelnik we własnej duszy, we własnym sposobie myślenia, we własnych spostrzeżeniach ma gotowy sprawdzian, czy wnioski autora są prawdą, czy fałszem.
Inaczej rzecz się ma w powieści historycznej. Autor ma tu tylko prawo powiedzieć: - Na podstawach, które mi dała historia - fantazjowałem, a czytelnik nie ma w sobie żadnego środka sprawdzenia, o ile fantazja autorska była bliższą lub dalszą od minionej, ukrytej pod kurhanami dawnego życia prawdy.
Więc oto zamiast człowieka takiego, jakim był w danej epoce, autor daje nam znów jakiś nowożytny, skrzywiony twór, nie mając duszy ani o odrobinę więcej staroświeckiej niźli aktor grający rolę pierwszego lepszego bohatera czasów ubiegłych. - Ty nie masz danych, by prawdę stworzyć - mówi autorowi krytyka; czytelnik nie ma danych, by prawdę odczuć, więc znów dostaje kawę figową zamiast prawdziwej - i znów figową sprzedano mu z zapewnieniem, że jest prawdziwą.
Słowem: fałsz i bałamuctwo na każdym kroku. Epoce dasz koloryt taki, jaki będziesz chciał, to się znaczy nie taki, jaki miała. Pod względem psychicznym, jeśli nie masz talentu, wytworzysz manekiny, dobre do tego, by na nich porozwieszać średniowieczne stroje, a równie martwe i sztuczne jak owe drewniane głowy, na których kapelusznicy wieszają kapelusze. Jeśli masz talent, stworzysz jakieś pozory życia i jakichś ludzi, których wartości życiowej, względnie do danej epoki, nie sprawdziłeś przez bezpośrednią obserwację, a do których czytelnik także nie ma klucza. Będą to, prawdopodobnie, mniej więcej tragiczne lub zabawne dziwolągi, w najlepszym razie współcześni aktorowie i aktorki, poprzebierani za dawnych rycerzy i damy. Być może, że czynisz to wszystko z dobrą wiarą; niemniej jednak twój człowiek z minionych epok jest fałszem, bo - musi być fałszem.
Następnie zamydlasz prawdę historyczną. Możesz nie przekręcać nawet zdarzeń dziejowych, ale jako powieściopisarz, nie unikniesz jednego szkopułu. Oto nadzwyczaj małym przyczynom przypiszesz nadzwyczaj wielkie skutki. Buckingham, w powieści Dumasa-ojca, kocha się w Annie austriackiej. Ponieważ po zwycięskiej wojnie mógłby wrócić jako ambasador do Paryża i być blisko ukochanej, przeto wypowiada wojnę, pomaga hugonotom, oblężonym w Rochelli, rozbudza dawną nienawiść między Francją i Anglią, gotów wylać potoki krwi i zgubić własny naród. Owóż, czy wielkie zjawiska dziejowe mogą mieć tak błahe przyczyny? Ale dla powieściopisarza niczym to jest kazać się prywatnie zakochać Napoleonowi I w jakiejś pasterce z Pirenejów i tym wytłumaczyć jego wyprawę hiszpańską. Oto gotowy temat i wzór tworzenia powieści historycznych - wzór zapewne przesadzony, lecz można by przytoczyć mnóstwo przykładów, że większość powieści powstaje wedle podobnej modły. Aramis wydobywa z Bastylii sobowtóra Ludwika XIV - i gdyby nie instynkt d'Artagnana, nie wiadomo, czy król-Słońce nie osiadłby w Bastylii na miejscu swego rzekomego bliźniaka, a wówczas - co za zmiany! Świat cały inaczej by wyglądał.
Mniejsza o to, że wiemy już, kto był "Żelazną maską"; ale jakimże przyczynom przypisuje powieściopisarz historyczny, i to jeden ze znakomitszych, tak olbrzymie skutki, w jakie obfitowało panowanie Ludwika XIV? Oto instynktowi kapitana muszkieterów, który prawdopodobnie nigdy nie istniał. A dalej: jakie sposoby ma, zwłaszcza mniej wykształcony czytelnik, odróżnić fakta zmyślone od rzeczywistych, osoby fantastyczne, a tak nieraz przemożnie wpływowe - od postaci istotnie historycznych. Sponiewieranie prawdy dziejowej i bałamuctwo nie może iść dalej. Że zaś powieść historyczna poczytniejsza jest od historii, czymże ona będzie, jeśli nie fantazją, tym szkodliwszą, że nie jest tylko fantazją, ale posiada w sobie domieszkę dziejową? Oto będzie ogromną propagandą bałamuctwa i fałszu.
Niczego nie uczy, bo zaciera różnicę między rzeczywistością i zmyśleniem; podrywa zasady logicznego myślenia, rozszerza błąd. Ten tylko może się z nią zgodzić, kto by miał odwagę twierdzić, że fałsz nie jest mniej wart od prawdy i że wszystko jedno, czym się duch ludzki karmi.
Ale to jeszcze nie wszystko.
Powieść historyczna odrywa ludzi od rzeczywistości życia, odwraca umysły i dusze od nowoczesnych ideałów. Upaja ona wyobraźnię obrazami przesadzonego bohaterstwa, dla którego nie masz miejsca w dzisiejszym życiu. Przedstawia ona przeszłość lepszą i doskonalszą, niż była, więc przedstawia ją nie tylko fałszywie, ale tak jeszcze, że wobec niej teraźniejszość wydaje się szarą, zimną, pozbawioną ciepła i życia. Koniecznym tego następstwem jest zniechęcenie.
W warunkach, jakie wytwarza powszechna walka o byt, w której wszystkie siły umysłu i ciała winny być natężone, w której czujność na wszystko, co się dzieje, nie powinna nigdy, pod grozą upadku, zamykać oczu, powieść historyczna wytwarza półsennych marzycieli, pewnego rodzaju palaczy opium, nie mających ni ochoty, ni energii do walki. Jest przeto powieść nie tylko surogatem prawdy, ale czymś gorszym, bo narkotykiem, który odurza i osłabia.
Oto są mniej więcej zarzuty, jakie czyniono powieści historycznej.
Piętrzą się one w ten sposób, że powieściopisarzowi historycznemu należałoby tylko złamać pióro i pójść rozpocząć pokutę. Szczęściem, istnieją i inne poglądy na całą sprawę. Akt oskarżenia przytoczyłem w formie tak mocnej, jak go spisano. Obecnie postaram się kolejno odpowiedzieć na zarzuty.
Przede wszystkim - powieść nie potrzebuje przekręcać historycznych zdarzeń. Jeśli autor tak czyni, ujma spadać powinna na niego, nie na rodzaj, który uprawia. Przypuściwszy nawet, że każda powieść zabarwia wypadki dziejowe pewną tendencją, można by zaraz spytać, czy istnieje jeden historyk, a raczej jedna księga historyczna tak przedmiotowa i bezstronna, aby ludzi lub zdarzeń nie przedstawiała w pewnym oświetleniu? Zachodzą tak rdzenne różnice w poglądach najznakomitszych historyków na największe postacie i czyny dziejowe, że wedle tych różnic Cezar może być albo warchołem, tyranem, zabójcą porządku społecznego, albo zbawcą ówczesnego Rzymu; Kato może być republikańskim wzorem cnót i rozumu albo upartym i głupowatym kozłem, który nie rozumiał nowego porządku rzeczy. Mówiąc nawiasem, taką opinię ma o nim znakomity badacz Mommsen. Nie widzę zresztą potrzeby przytaczać przykładów, choćby ze względu na zbyt wielką ich liczbę; rozumiem tylko, że skoro owe różnice nie uwłaczają powadze historii tym bardziej pewien osobisty pogląd powieściopisarza na czyny dziejowe nie może służyć za podstawę do orzeczenia, że powieść historyczna musi być z natury rzeczy fałszem.
Zdarza się zapewne, że powieść historyczna przekręca wypadki lub nawet zmyśla je; zdarza się, że to czyni i historia. Wówczas i pierwsza, i druga będą kłamstwem. Ale mówią, że powieść przekręcać i zmyślać musi. Dlaczego? Bo jeśli tego nie uczyni, to będzie historią; więc albo historia, albo powieść: jedno wyłącza drugie. Czy nie z większą słusznością można by powiedzieć, na przykład, o dzisiejszej powieści fizjologicznej: albo powieść, albo fizjologia? Powieść fizjologiczna - co to jest? Fantazja ożeniona z nauką tak pozytywną jak fizjologia - czy to także nie kawa figowa, najprawdziwsza kawa figowa? Zastanówmy się nad tym pytaniem.
Powieść psychologiczna, równie jak fizjologiczna, bierze bajkę zmyśloną, stwarza ludzi, którzy nie istnieli; chodzi więc o to tylko, by charakterów nie stworzono wbrew zasadom psychologii lub temperamentów wbrew zasadom fizjologii. Jeśli powieść tego uniknie, może być prawdą. Równie jak w sylogizmie: "ludzie są śmiertelni, Jan jest człowiekiem - więc jest śmiertelny", staje się rzeczą obojętną, czy ów Jan istniał rzeczywiście, tak i w tych powieściach równie jest obojętnym, czy ich Janowie lub Piotrowie żyli na świecie. Chodzi tylko o to, by na kształt owego sylogizmu byli zbudowani logicznie. Właściwy jednak materiał powieściowy leży poza tą kwestią i w ogóle poza rzeczywistością; wytwarza go fantazja na modłę życiowego podobieństwa; tworzy ona ludzi, wypadki, przeciwności i walki. Miejsce na nią jest; ma się ona gdzie podziać - i wskutek tego nie staje w przeciwieństwie do logiki, psychologii itp.; owszem, wlewa swój materiał w ich formy; słowem - nie przestając być sobą staje się zgodną z głównymi podstawami dawnej nauki.
Ale jeśli się bierze materiał gotowy, to jest ludzi i wypadki z dziejów - co wówczas ma do roboty fantazja i gdzie jest na nią miejsce? Albo się prawdę uszanuje i skreśli się historię, albo nie - i stworzy się bałamuctwo.
Jest w tym pozorna słuszność, ale - tylko pozorna. Na fantazję jest tyleż miejsca i pełni ona takąż samą służbę w powieści historycznej jak psychologicznej. Przede wszystkim ożywia, przedstawia plastycznie, z przeszłości przenosi w obecność, ukazuje ludzi nie w trumnach, ale w czynach, nie ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i zamkniętymi oczyma, ale ze światłem w źrenicach. Historia odtwarzając wypadki odtwarza tylko ważniejsze; odtwarzając historycznych ludzi daje tylko pewne wytyczne z ich życia, między którymi są ustawiczne przerwy. Wypełnić te przerwy jest zadaniem fantazji. Jest to czynność równająca się logicznemu odgadywaniu.
Czy jakoweś stworzone przez fantazję prywatne zdarzenia, czyny, myśli miały rzeczywiście miejsce lub nie, może być rzeczą równie podrzędną jak to, czy Consuelo, Jean Valjean, Giliat, pani Bovary lub Paul Bretigny żyli lub nie żyli na świecie. Chodzi tylko i przede wszystkim o to, by owe zdarzenia prywatne były logicznie zgodne z barwą i nastrojem danej epoki; by zamiast stawać w sprzeczności z wypadkami dziejowymi i wpływać na nie przeważnie, czyniły raczej wrażenie pojedynczych rzeczywistych pasemek, z których była utkana materia owoczesnego życia. Chodzi dalej o to, by przy wypełnianiu przerw między wytycznymi żywota dziejowych postaci wypełnienia owe stały w logicznej zgodzie tak z czynami publicznymi, jak z ich psychicznym obliczem. Od tych warunków zależy możliwość i prawdopodobieństwo, które w każdej powieści historycznej czy niehistorycznej jest rzeczą główną, stanowczo ważniejszą niż autentyczność opisywanych zjawisk.
Widzimy z tego, że proces tworzenia w powieści historycznej i niehistorycznej jest jednaki. Fantazja na tle dziejów znajduje nie tylko pole, ale i dane ogólne autentyczne, na mocy których może odgadywać logicznie i prawdopodobnie zjawiska szczegółowe.
Dodajmy, że powieściopisarz jeśli nie zawsze jest, to przynajmniej zawsze powinien być obdarzony niepospolitą intuicją, a może nie za śmiałym wyda się wniosek, że powieść historyczna, nie tylko nie potrzebuje być poniewieraniem prawdy dziejowej, ale może być jej objaśnieniem i dopełnieniem. Ona powlecze odpowiednią barwą szare mury wzniesione przez historię, ona wypełni odpowiednio ich szczeliny, odtworzy na mocy analogii odarte przez czas ornamenta, odgadnie to, co być mogło, wygrzebie, co zostało zapomniane, i nie przekręcając zdarzeń dziejowych, może ułatwić ich zrozumienie.
I może, bo odtworzy duszę człowieka lat minionych, jego namiętności, sposób myślenia; pokaże nam go, jak rzekłem wyżej, nie w mroku grobowej krypty, ale w świetle słonecznym.
Co jeśli uczynić zdoła, będzie w całym znaczeniu wyrazu - i powieścią, i historią.
Ale - czy zdoła? - Nie! - mówią przeciwnicy - bo prawda jest owocem obserwacji, obserwować zaś nie można ludzi dawno zgasłych.
Przypatrzmy się temu bliżej.
Cuvier powiedział w swoim czasie: "Dajcie mi ząb zaginionego zwierzęcia, a ja potrafię odtworzyć jego całokształt." Więc ze szczątków, z podobnych do cieniów odcisków w pokładach kredowych można odbudować ciało, a z zapisanych na pomnikach myśli i uczuć nie można odtworzyć duszy ludzkiej? Gdzie zaś są takie pokolenia, które by nie zostawiły po sobie świadectw uczuć i myśli? W jakież zamierzchłe czasy trzeba by się na to wracać! Istotnie, niewielkim ustępstwem byłoby darować je przeciwnikom powieści historycznej.
Ale weźmy czasy nawet tak odległe jak te, w których rozgrywały się losy Wschodu, Grecji i Rzymu. Co to za morze nieprzebrane świadectw! Kto choć na godzinę wstąpi na Akropol, wraz zobaczy, ile tam duszy greckiej siedzi w tych zrujnowanych kolumnach i przecznicach. Zostały więc pomniki architektury, zostały posągi bóstw i nagrobki prywatnych osób, zostały płaskorzeźby z obrazami politycznych zdarzeń i narodowych obyczajów; zostały księgi historyczne, filozofia, epos, tragedia i pieśni liryczne, w których brzmią wszelkie uczucia, począwszy od religijnych i wojowniczych, skończywszy na skargach rozkochanego serca na obojętność ukochanej. Jeślić to mało, masz komedię polityczną i mieszczańską. Znajdziesz w Arystofanesie krzykaczów politycznych tak podobnych do naszych współczesnych, że szpony satyry ranią jeszcze dziś, jak dawniej raniły. Masz w średnio-attyckiej komedii i dawne mieszczaństwo; masz w Rzymie Plauta i Terencjusza; satyrę Horacjuszowską i Juwenalową, masz słowem - wszystko, wiesz, jak ci ludzie modlili się, wierzyli, czuli; widzisz zarówno wnętrze ich dusz jak wnętrze ich domów i spiżarni. Niechże ci literacka doktryna powie teraz, że nie potrafisz tych ludzi odtworzyć lub odtwarzając musisz kłamać. Odpowiesz jej, że w zaślepieniu oszukuje samą siebie.
Zwłaszcza jeżeli jesteś przy tym poetą, jeśli wyobraźnia twoja stawia ci natychmiast przed oczy obrazy, a ty je widzisz tak dobrze, jakby nie w twojej duszy, ale zewnątrz ciebie powstały.
Ta wyobraźnia poetycka, plastyczna, w połączeniu z Cuvierowskim darem analogicznego odtwarzania będzie cię wiodła ze względną pewnością nawet przez takie czasy, które nie zostawiły po sobie tylu świadectw. Annale, które mnich spisywał w celi romańskiego klasztoru, rzucą-ć snop światła w pomroki wieków średnich. Zdarzenia publiczne, zapisane w nich obok wypadków codziennego życia, nieraz drobniuchnych, odtworzą ci duszę i powszechną, i indywidualną. Później przyjdą kroniki, dzieje rozumowane, pamiętniki, zabytki muzealne - wszystko to razem wzięte, utworzy podstawę, na której, doprawdy, łatwiej budować i odtwarzać niż na podstawie Cuvierowskiego zęba. Należy tylko umieć odtwarzać prawdopodobnie i logicznie.
W tym także leży odpowiedź na zarzut, że czytelnik nie ma w sobie kryterium względnie do powieści historycznej. O czytelnikach pozbawionych daru logicznego myślenia lub nie posiadających elementarnych wiadomości nie ma co mówić; troska o takich byłaby ze strony przeciwników powieści historycznej tylko hipokryzją. Ale przypuścić musimy, że poza takimi każdy czytelnik posiada pewien stopień wykształcenia, a nade wszystko poczucie logiczności i odpowiedniości. Na mocy tego poczucia kontroluje on wszelkiego autora. Gdy idzie o powieść psychologiczną lub fizjologiczną, czytelnik również na mocy tylko tego poczucia orzeka, czy dany postępek bohatera zgodny jest z jego charakterem lub temperamentem. Przy ocenie powieści dziejowej sąd krytyczny wspiera się na tejże samej podstawie; nawet wykształcenie historyczne czytelnika mniejszą stosunkowo ma tu wagę. Niejednokrotnie dopiero sam autor dostarcza czytelnikowi szczegółowych danych dziejowych, ów zaś wspierając się na nich sądzi przez poczucie logiczności i odpowiedniości, czy czyny i ludzie przedstawieni przez autora, dadzą się ze stanowiska historii, epoki, ówczesnych pojęć i wyobrażeń usprawiedliwić.
Że tak jest, niech mi wolno będzie przytoczyć przykład z osobistego doświadczenia. Oto o pierwszej mojej powieści historycznej, między innymi sprawozdawcami i krytykami, wygłosił sąd nie tylko ustnie, ale i piśmiennie jeden z literatów, z fachu przyrodnik. Jest więcej niż prawdopodobnym przypuszczenie, że o przebiegu zdarzeń z epoki Chmielnickiego dowiedział się ów piszący nieco dokładniej dopiero z mojej książki. A jednak ogłosił drukiem, (mówię to bez żadnej złośliwej myśli) ocenę mego utworu, w której zarzuca mi pewne niedokładności w rozumieniu wypadków, zbyt osobisty pogląd na dzieje, na koniec rozmaite niezgodności z duchem epoki. Na mocy czegoż piszący ów wystąpił z własnym sądem, nacechowanym zresztą zupełnie dobrą wiarą?
Oto naprzód, na mocy tych podstaw, które w samej książce znalazł i być może naprędce w podręcznikach stwierdził. A po wtóre, na mocy poczucia mniejszej lub większej logiczności, prawdopodobieństwa i odpowiedniości przedstawionych przeze mnie wypadków i ludzi względnie do ogólnej prawdy historycznej.
Oczywiście, że od wykształcenia krytyka zależy w znakomitej części waga krytyki. Lecz w tej chwili chodzi mi o co innego, mianowicie o stwierdzenie, że owo poczucie, które każdy ma, stanowi osobiste kryterium i że nikt nie jest zmuszony do przyjmowania za dobrą monetę liczmanów, które podoba się złej powieści historycznej wsuwać mu w rękę. Skoro nawet czytelnik pozbawion historycznej wiedzy ma w poczuciu logiczności i odpowiedniości pewien probierz prawdy, skoro nawet taki usiłuje odróżniać nuty fałszywe od prawdziwych, cóż dopiero czytelnik choć średnio przygotowany?
Lecz wracam do głównego pytania: czy jest rzeczą możliwą odtworzyć wiernie i prawdziwie człowieka lat minionych? Wielkiego znaczenia obserwacji nie myślę podawać w wątpliwość, twierdzę tylko, że badanie bezpośrednich a dokładnych świadectw, jakie zostawiły po sobie minione wieki, może ją w zupełności zastąpić, a poniekąd przewyższyć. Wróćmy się na chwilę w wiek XVII naszej historii, z którego tyle zostało pamiętników, i weźmy pod uwagę pamiętniki takiego Paska. Twierdzę stanowczo, że większość z nas może na mocy tej książki zajrzeć dokładniej w głąb istoty pana Paska niż na mocy naocznych spostrzeżeń w głąb istoty np. Bleichroedera lub Rotschilda; mówiąc inaczej: dokładniej w szlachcica XVII w. niż w dzisiejszego bankiera.
Oto życie pierwszego leży przed nami spisane z cała szczerością człowieka, który sam dla siebie pisał; oto jest ono skończone - żadne niespodzianki nie mogą w nim mieć miejsca. Oto mamy człowieka w wojnie i pokoju, w życiu publicznym i prywatnym, na weselach, pogrzebach, ucztach, na łowach i przy gospodarce, na tratwach płynących do Gdańska, w sądzie i gościnie, w kościele i karczmie; znamy jego wierzenia, przesądy; wiemy, jakim stylem listy pisał, jakim mu na nie odpowiadano; jak się śmiał, jak się gniewał, jak zajeżdżał w piersi obuszkiem nieposłusznych czeladników, słowem - przeglądamy jego życie na wskroś. Porównując jego zapiski z zapiskami innych współczesnych, odróżnimy cechy typowe od osobistych i doprawdy żadna najbystrzejsza i najumiejętniejsza obserwacja nie może nam dać dokładniejszego obrazu,, jaśniejszego pojęcia. Dodajmy do tego, że rozumiemy tę duszę przez pewien rodzaj atawizmu, bośmy ludźmi tej samej krwi i kości, i niech każdy nieuprzedzony sądzi, czy człowiek XVII wieku jest istotnie dla nas nieodgadnioną zagadką?
Twierdzenie, że nie potrafimy odtworzyć człowieka XVII w., jest wobec tego prostym uporem lub prostym zaślepieniem. Próżno będzie nam dowodził Taine, że pod wpływem epoki, otoczenia, współczesnych prądów itp. nie potrafimy się oderwać od logiki własnego myślenia i bądź co bądź będziemy tworzyli istoty nowożytne. W naszą współczesną logikę weszło zapewne wiele nowego materiału, ale zasadniczo nie różni się od dawnej, również jak i człowiek dzisiejszy, w podstawach swej natury, nie odszedł - i nie mógł - tak daleko, jak sądzę, od człowieka lat minionych. Tu można by powtórzyć słowa Shyloka: "Czyliż nie mamy takich samych rąk, zmysłów, członków, namiętności, nie żywimyż się takimi samymi pokarmami, nie ulegamy takimże chorobom, nie leczymy takimiż lekarstwami? Czy nie płynie z nas krew, gdy nas zakłują? Czy nie mścimy się tak samo, gdy nas kto skrzywdzi?" Stosując do niniejszej rozprawy słowa Shyloka, można by je zmienić jeszcze inaczej: czy myśląc, myślimy wedle innych praw logicznych od ludzi dawnych? czy nie kochamy, nie nienawidzimy jak oni? czy nie podlegamy takim samym wewnętrznym rozterkom, niepokojom, zwątpieniom, ambicjom? Może zewnętrzne objawy stały się mniej jaskrawe, lecz dusza ich pozostała jednaka, tak dalece jednaka, że z większą słusznością można by powiedzieć: człowiek starożytny, Włoch z czasów Odrodzenia, purytanin angielski, jakobin z czasów rewolucji francuskiej i człowiek nam współczesny są to istoty wprawdzie różne co do zakresu i jakości pojęć, psychicznie natomiast zbudowane jednakowo i które wskutek tego doskonale wzajemnie się odczuć mogą.
Lecz twierdzi jeszcze Taine, że ludzi z lat ubiegłych nie możemy widzieć w ruchu. Wspomniawszy na całe szeregi pamiętników, zarzut łatwo by było zbyć żartem, a przenosząc sprawę na nasz grunt, można by rzecz: komu się za mało rusza pan Chryzostom Pasek, temu chyba nikt nie dogodzi. Odpiera to silniej zarzut Taine'a, niżby się na pozór zdawać mogło; jeśli bowiem istotnie nie możemy ludzi dawnych widzieć w ruchu, to chyba dlatego że w ogóle literatura nie może pochwycić ruchu, a co za tym idzie - i życia. Ale w takim razie po co ona istnieje? po co dalej istnieje krytyka, której racja bytu na literaturze twórczej się wspiera - po co na koniec istnieje Taine?
Lecz wbrew nowożytnym teoriom i doktrynom: Paska się widzi i obserwować go można lepiej niż wielu współczesnych sobie ludzi. Spostrzeżenia nasze, tyczące się nowożytnego finansisty, mogą być nawet bez porównania więcej powierzchowne. Kto nie ma tradycji handlowej (a mówiąc nawiasem, nie ma jej zwykle literat), ten z trudnością może zrozumieć rozmaite czynniki grające w duszy człowieka, który te tradycje dziedziczył, który urodził się i wychował w atmosferze przesiąkniętej namiętnością zysku i zdobywania bogactw, choćby nad miarę ich użycia.
Prócz tego, człowiek nowożytny staranniej ukrywa wnętrze swej istoty; przy tym nie leży przed nami w całości. Cywilizacja i wychowanie nadają mu pewne cechy ogólne, pod którymi dopatrywać dopiero potrzeba szczegółowych i indywidualnych. W ogóle człowiek dzisiejszy więcej panuje nad sobą, zatem jest mniej szczery. Obserwacja musi go starannie obskubywać z różnych pożyczonych piór, zanim dojrzy, jaką barwę mają jego własne. Nie myślę jednak przeczyć, że bystry obserwator uczynić to może i potrafi. Przeciwnicy to właśnie powieści historycznej pragną zacieśnić zakres obserwacji. Idąc konsekwentnie drogą ich rozumowania można by w końcu powiedzieć: literat jest istotą całkowicie różną od finansisty, chłopa, rzemieślnika; różne usposobienia, upodobania, odmienny kształt umysłu, a więc literat nie zdoła nigdy dobrać klucza do duszy finansisty, chłopa lub rzemieślnika. Nic tu nie pomoże jednoczesność tych ludzi, bo obserwując ich naocznie, dostrzeżemy tylko stronę zewnętrzną zjawisk. Czyżby można wysnuć stąd wniosek, że każdy może pisać tylko o tej klasie ludzi, do której sam należy? Przypuszczam, że na to nie zgodzą się najgorętsi wyznawcy doktryny potępiającej powieść historyczną.
Jak człowiek dawnych wieków może być odczuty, odgadnięty i odtworzony, doskonały dowód w tym, że niektóre powieści historyczne (ot, np. p. Soplicy) czynią wrażenie pamiętników, a jeszcze lepszy, istotnie nieprzeparty, że niemal wszystkie prawdziwe pamiętniki, ogłaszane po upływie wielu lat, podejrzewano o podrobienie. Podejrzewać np. pamiętniki Paska, że są one płodem wyobraźni nowoczesnego pisarza, jest to oddać najwyższy hołd historycznemu powieściopisarstwu i zetrzeć na proch wszystkie czynione mu zarzuty.
Na tym moglibyśmy poprzestać.
Bo na zarzut, że powieść historyczna musi koniecznie małym, prywatnej natury przyczynom przypisywać wielkie dziejowe skutki - nie warto odpowiadać. Zarzut ten czyniono słusznie Dumasowi. Dlaczego podobało się indywidualną wadę pisarza, zresztą znakomitego, poczytywać za błąd nieodłączny od całego rodzaju utworów - trudno wiedzieć; może dlatego, by pomnożyć liczbę zarzutów. Powieść historyczna nie potrzebuje ubliżać prawdzie, zarówno życiowej jak i dziejowej. Może ona być tak realną, tętnić takim życiem jak każda na dzisiejszych stosunkach oparta. Nie należy jednak stąd wnosić, że sama znajomość dziejów, poczerpnięta z kodeksów dyplomatycznych, roczników, kronik lub pamiętników, również jak znajomość archeologii były to warunki wystarczające do stworzenia powieści historycznej kipiącej życiem i prawdą. Nie wystarczy na to i talent, choćby sam przez się znakomity i równie znakomitą wiedzą poparty.
Na mocy tych danych można by tylko dodać i rozświecić dawne stosunki dziejowe i prywatne, ale trudno by było je rozgrzać. Jak pojęcia dostarczane przez wiedzę wciela i zmienia w kształty dopiero wyobraźnia, tak kształty, już przez nią stworzone, ożywia i napełnia ciepłą krwią uczucie. Może ono być głęboką miością pisarza do dziejów swego społeczeństwa; może być tylko rozmiłowaniem się autorskim w pewnym narodzie, w pewnych formach minionej cywilizacji. W pierwszym razie działać ono będzie potężniej, w drugim mniej potężnie, w każdym jednak razie uczucie będzie grało niezmierną rolę przy tworzeniu. Bywa ono nawet częstokroć pierwszym powodem tworzenia. Ono porusza wyobraźnię, daje jej niezwyczajną moc; ono czyni z niej rodzaj soczewki, która ma dar skupiania wszystkich promieni na jeden przedmiot, z czego znów wypływa jasne, artystyczne widzenie rzeczy. Od niego zależy także rozmach tworzenia, dzięki któremu utwór - jeśli się tak można wyrazić - sam się niejako pisze; od niego wreszcie zależy szczerość, główna podstawa wszystkich dzieł sztuki w ogólności i literatury w szczególe.
Im więcej uczucia, tym prędzej różowieje marmur dziejowy. Galatea przestaje być posągiem - pierś jej się podnosi - i ona zaczyna kochać, zaczyna płacić wzajemnością artyście...
Oczywiście, każdy ma najwięcej zamiłowania do tego, co własne. Dlaczego zaś autor w dziejach swego społeczeństwa wybiera taką, a nie inną epokę, dlaczego niekoniecznie najświetniejsza, najbardziej zwycięska przypada mu bardziej do serca - to jest tajemnicą jego organizacji uczuciowej i artystycznej. Rozprawa nad tym byłaby zbyt długą i przechodzącą zakres tych uwag. Co do mnie, pozwolę sobie tylko nawiasowo wtrącić, że wszelkie rady udzielane autorom przez krytykę: jakie epoki lub jacy ludzie stanowią materiał najwdzięczniejszy - są prostą stratą czasu, bo autor, jeśli chce być szczerym, pójdzie i powinien iść zawsze za swym własnym uczuciem i artystycznym widzeniem rzeczy.
Na koniec, jestli czy nie jest powieść historyczna narkotykiem, który upaja, odrywa ludzi od ideałów nowożytnych i przepełnia społeczeństwo niezdolnymi do czynu marzycielami? Ze stanowiska estetycznego można by na ten zarzut nie odpowiadać. Sztuka nie ma obowiązku liczyć się i naprawdę nie liczyła się nigdy z kwestiami pożytku; a gdyby jej nawet dowiedziono, że jest dla ludzi szkodliwą, nie przez to przestałaby istnieć. Lecz nawet wychodząc z tego stanowiska, byłoby po prostu doktrynerstwem twierdzić, że dany rodzaj literatury jednako działa na wszystkie społeczeństwa, bez względu na ich rozwój, warunki społeczne, polityczne, charakter itd. Jasną jest rzeczą, że mogą tu zachodzić różnice olbrzymie.
Doktrynerowie jednak istotnie się z tym nie liczą. Przypominają oni doktora Sangrado z Gil-Blasa i jego teorię leczenia, którą stosował bez względu, czy kto miał febrę czy tyfus, czy był stary czy młody, flegmatyk czy krwisty. Na polu literackim spotykamy niemniej często takich doktrynerów. Z ich bezwzględnych teorii wypływa wiele śmieszności, ale i wiele zła i bólu. W imię tolerancji wprowadzają oni nietolerancję; w imię postępu - zacofanie. W doktrynerstwie literackim spotykamy ciągle następujące zjawisko. Oto z jednej strony, pozwala ono na wszelkie skrajności, byle z duchem doktryny zgodne; z drugiej, wygłasza iście dziecinne skrupuły i zarówno przesadzone jak śmieszne obawy. Do takich fałszywych i śmiesznych trosk należy i troska o czytelnika, aby przeczytawszy powieść historyczną nie oderwał się od nowoczesnych ideałów. Wolno mu oddychać atmosferą La Terre, owszem, idzie taka gimnastyka na pożytek jego umysłu i nosa, ale powieść historyczna - to haszysz. Kto go raz spróbuje, musi dać gardło w walce o byt.
Jest w tym naprzód fałsz zasadniczy. Powieść historyczna może być złą lub dobrą, fałszywą lub prawdziwą, zależnie od talentu albo moralnych podstaw autora; ale narkotykiem upajającym nie jest więcej od każdej innej powieści, od poezji, od sztuki w ogóle. Ze stanowiska utylitarnego łatwiej by było dowieść licznych pożytków wypływających z powieści historycznej. Pojedynczemu człowiekowi wychodzi zawsze na korzyść rozważanie swej przeszłości. Ono wyjaśnia mu liczne zjawiska czasu teraźniejszego; uczy go patrzeć genetycznie na siebie i dostarcza wskazówek na przyszłość; uczy niechać zadań, którym nie sprosta, a podejmować odpowiednie. Jeszcze jaśniejsze światło rzucić może obrachunek z przeszłością, gdzie chodzi o całe społeczeństwo. Czym są w ogóle dzieje ludzkości i poszczególnych jej gałęzi? Historią upadków i odrodzeń. Zbytecznym byłoby mówić, ile z rozwagi nad tym falowaniem życia może wypłynąć otuchy. Do wszelkiego napoju można dodać narkotyku, ale nie idzie za tym, żeby nie było napojów pokrzepiających.
Powieść historyczna maluje zarówno dodatnie jak i ujemne strony przeszłości, a tym, którzy bez znajomości dziejów, na wiarę innych powtarzają, że tak nie jest, że autor zawsze otacza nimbem daną epokę, choćby dlatego, że ją wybrał i poczytuje za swoją - można by odpowiedzieć historię o Panurgowym stadzie.
W ogóle krytyka, która zamiast mówić o dziełach dokonanych, wydaje recepty: o czym należy albo nie należy pisać, która stawia rogatki na drogach ducha ludzkiego - wstępuje sama na błędną drogę uproszczeń i powinna być przywołaną do porządku. Przeciwstawiając swoje powody i formułki odtwarzania przeszłości w ogóle, nie pomyśleli chyba oskarżyciele powieści epickiej o jednej rzeczy. Oto większość tych racji jest tego rodzaju, że wobec nich nie ostałby się ni Homer, ni wielcy tragicy greccy, ni Wergiliusz, ni Ariost, ni Tasso, ni Camoens, ni Szekspir ze swymi Henrykami, ni wielu nowszych, którzy bądź dramatem, bądź powieścią sięgali w przeszłość i próbowali ją odtworzyć taką, jaką była. Więc co? Dla konsekwencji trzeba by powiedzieć: "Podobne bałamuctwa mogli ludzie pisać aż do ery Gervinusa, Taine'a i Brandesa. Obecnie odgrzewajmy nimi łaźnie, jak niegdyś z rozkazu Omara ogrzewano je w Egipcie biblioteką Aleksandryjską." Lecz zanim się w tych łazienkach woda na kąpiel dla krytyków zagrzeje, niechże miłośnicy literatury wybierają między takimi dziełami a taką krytyką!
Jest po prostu śmiesznym uproszczeniem żądać od samorodnej łąki, w którą nasiona rzuca wiatr boży, by takimi a nie innymi kwiatami zarastała. W literaturze kierunków i rodzajów nie wprowadzali krytycy - jeno twórcy. "Jam jest pszczołą z Hymettu - mówi starożytny poeta - unoszę się nad wonnymi cząbrami gór, siadam, na którym chcę kwiecie - i zbieram miód mój, skąd chcę."
Taką pszczołą jest twórczy duch ludzki! nie da on sobie odjąć swej wolności, zamykać dróg, otoczyć zastrzeżeniami, wtłoczyć się w formułki i przepisy. Sam on zawsze sobie wybierał i drogi, i ideały - i przy tych, które pokochał, będzie trwał zawsze.

Pierwodruk "Słowo", 30 kwietnia - 3 maja 1889, nry 98-101

[powrót]