Henryk Sienkiewicz

Przegląd piśmiennictwa polskiego

Kurs historii wieków średnich, napisany przez Tadeusza Korzona (z dołączeniem tablic genealogicznych i czterech map historycznych).
Nakładem Jana Brzozowskiego. Warszawa 1872; przejrzał Henryk Sienkiewicz

Od dawna dawała się czuć u nas potrzeba dokładnego podręcznika do historii wieków średnich; potrzebie tej starał się zaradzić p. Tadeusz Korzon w świeżo wyszłym w Warszawie podręczniku. Nie jest to praca oparta na samodzielnym i bezpośrednim badaniu współczesnych źródeł, ale jasne i treściwe przedstawienie rezultatów prac najnowszych, tak naszych jak i zagranicznych historyków. Autorowi chodziło przede wszystkim nie o uczonych, ale o uczących się; dlatego głównym jego celem było skreślić dokładny i proporcjonalny w szczegółach obraz wieków średnich, a przez to wyjaśnić główne czynniki: "pochodzenie i rozwój cywilizacji, z której tak dumnym jest nasz wiek XIX". Ale wobec takiego zadania autor nie mógł ograniczyć się stroną faktyczną dziejów, winien był dotknąć zarówno strony ich wewnętrznej, winien był z masy faktów wydobyć na jaw i systematycznie wykazać główne nerwy społecznego życia w wiekach średnich.
Czy i o ile pan Korzon uczynił zadość temu zadaniu, będziemy starali się rozpatrzeć w dalszym ciągu tego artykułu; tu tylko z góry nadmienić musimy, że szczupłość miejsca nie pozwala nam zwracać uwagi na szczegóły i sprawdzać kartka po kartce strony faktycznej opowiadania. Zresztą pan Korzon, jako czerpiący z drugiej ręki, brał materiał mniej lub więcej gotowy, a zatem i wartość jego książki polega nie na materiale samym, ale na sposobie, w jaki go zebrał, uporządkował i przedstawił.
Ogólny taki przegląd wypada na korzyść pana Korzona. Te podręczniki, które przedtem istniały w literaturze naszej, mało rzucają światła na historię wieków średnich. Podręczniki dotychczasowe, poprzestając po większej części tylko na opowiadaniu faktów, nie dają klucza do zrozumienia treści żywota ówczesnych społeczeństw, skutkiem czego każdy z uczących się same nawet fakty pojmuje w fałszywym świetle. Łatwo to zrozumieć. Młody umysł nie jest zwykle w stanie ze szczegółowych faktów dojść do ogólnych poglądów i jeżeli z góry, drogą syntezy, nie podadzą mu skali, według której ma mierzyć fakty, będzie je mierzył według skali pojęć dzisiejszych. I tak się zwykle dzieje.
A rozumienie historii wieków średnich jest niemal trudniejsze niż rozumienie wieków starożytnych, które jeżeli odleglejsze są od nas co do czasu, za to zamknięte w szczuplejszym zakresie kotliny Morza Śródziemnego1, nie przedstawiają takiego ogromu ani takiej mieszaniny różnorodnych narodowości, urządzeń, instytucji, obyczajów i pojęć. Przy tym zasada bytu średniowiecznych społeczeństw jest już dziś prawie dla nas obcą, jak i zasada starożytnych. Dzisiejsze wyobrażenia religijne, państwowe, socjalne itp. stosowane do wieków średnich zamiast tłumaczyć fakty zaciemniłyby je raczej. Chcąc pojąć średnie wieki, a raczej, chcąc nauczyć kogoś, jak je należy rozumieć, trzeba przede wszystkim odsłonić uczącemu się źródlisko całego ówczesnego ruchu życiowego, trzeba, jeżeli rzec można, pokazać mu jak na dłoni duszę pojawów zewnętrznych.
Pan Korzon z wszelką słusznością pierwszą przyczynę nowej epoki w dziejach widzi w pojawieniu się nowych ludów i nowych zasad, na jakich ludy te byt swój oparły; przy czym dla wyjaśnienia tych zasad pan Korzon używa metody porównawczej, zestawiając je umyślnie z zasadami bytu u starożytnych. Na pierwszą z nich zgadzamy się prawie zupełnie. Starożytne państwa były pierwotnie miastami tylko i formy ich społeczne okazały się nie wystarczającymi wówczas, gdy miasta te doszły do panowania nad obszernymi krajami. "Germanie zaś miast nie znają (mówi pan Korzon), zająwszy obszerne ziemie, od razu tworzą taki porządek, jaki obejmuje całą ludność kraju."
Różnica okazana wybitnie, i uczącemu się te kilka słów wiele mogą wyjaśnić. Nawiasem tylko zwracamy uwagę szanownego autora, że wyrażenie: "Germanie miast nie mają" - mimo całej swej tacytowskiej powagi - w podręczniku naukowym jest może zbyt silne. Germanowie nie z tego powodu tworzą porządek obejmujący całą ludność, że nie mają miast. Brak ich w pierwotnej Germanii da się po prostu wytłumaczyć dzikością i niskim stopniem oświaty jej mieszkańców. Owszem, Germanowie zetknąwszy się z rzymską cywilizacją poznali wkrótce miasta, a następnie i nauczyli się je zakładać. Należało powiedzieć, że Germanowie dlatego tworzyli nowy i obejmujący całe społeczeństwa porządek, ponieważ nie znali miast w sensie starożytnych, nie odróżniających pojęcia miasta od pojęcia państwa.
Ale to są mało znaczące niedokładności. Mniej właściwą, lubo dość upowszechnioną jest druga zasada podawana przez p. Korzona: jakoby ludy starożytne pogardzały sobą wzajemnie, Germanowie zaś nie znali tego uczucia. "Gdy zakładali swe państwa (mówi p. Korzon), wiedzieli oni, że wszystkie plemiona są cząstkami jednego szczepu." Otóż czyż wiedzieli? Śmiałym by było przypuszczenie, że pojęcia o wspólnym pochodzeniu aryjskim do tego stopnia były już rozszerzone między Germanami. Rzecz da się wytłumaczyć inaczej. Prawdą jest, że nie spotykamy u Germanów pogardy dla obcych tak silnie rozwiniętej jak u ludów starożytnych, ale nie zapominajmy, że tak Grecy jak i Rzymianie stali do sąsiadów swych w stosunku wprost odwrotnym jak Germanowie. Ci ostatni w stosunku do Rzymian, zromanizowanych Iberów i Gallów byli barbarzyńcami, którzy mimo woli poddając się urokowi rzymskiej cywilizacji nie mogli pogardzać Rzymianami dla tej samej przyczyny, dla której ongi Rzymianie, lubo zwycięscy, nie mogli pogardzać Grekami. Nie wiemy, jakimi byli poganie-Germanowie względem narodów na równi z nimi lub niżej jeszcze stojących co do oświaty, wiemy za to, jak obchodzili się chrześcijanie-Niemcy ze Słowianami nadbałtyckimi - ten zaś ostatni stosunek niewiele mówi na korzyść zdania pana Korzona.
Nie! owo pewne poczucie jedności i braterstwa, jakim średnie wieki różnią się tak wybitnie od starożytnych, nie leży w charakterze Germanów, ale w wspólnym wyznaniu religijnym - w chrześcijaństwie2. Chrześcijaństwo łączy ludzi nie tylko moralnie zasadą miłości bliźniego, ale jako kościół wiąże je i politycznie w jeden potężny i jednolity organizm, którego wszystkie nerwy zbiegają się w Rzymie, jako w widomym przedstawicielu tej jedności.
Nie czynimy autorowi zarzutu, jakoby o tym zapomniał; owszem, wypowiada on i tę zasadę; tylko że w dalszym ciągu swego opowiadania nie dość ją uwydatnił zwłaszcza tam, gdzie mówi o skutkach wojen krzyżowych.
Z tego, cośmy dotąd powiedzieli, widzimy, 1) że pojawienie się nowych ludów o nowych zasadach społecznych, a 2) chrześcijaństwo, oto dwa punkty wyjścia, a raczej wejścia do historii wieków średnich. Tak też uważa je i autor. W chaosie wieków średnich są jednakże dwie nici przewodnie, które należy podać uczącemu się do ręki: pojawiają się nowe plemiona, mieszają się z pierwiastkiem rzymskim, mimo całego chaosu grupują się prędzej lub później w pewne całości polityczne - i stąd powstaje państwo; równolegle pojawia się chrześcijaństwo - i stąd powstaje kościół.
Państwo i kościół - oto dwie potężne sprężyny średniowiecznego żywota, których piszący nigdy nie powinien tracić z oczu. Są one niby kością pacierzową całego organizmu społecznego, najistotniejszą treścią, wedle której w dalszym rozwoju półbarbarzyńskich ludów grupują się fakty zewnętrzne, obwijają pojęcia społeczne, prawa, instytucje, dążenia i namiętności. Dwie te potęgi z początku zgodne, wkrótce jednakże stają na rozdrożu, a raczej nie mogą znaleźć granicznej linii, gdzie kończy się kompetencja jednej, a zaczyna drugiej. Stąd ustawiczna walka, której koniec leży już poza zakresem wieków średnich.
Szkoda, że pan Korzon, który zresztą rozumie te idee, nie przedstawia ich dość jasno. Należało nie tylko dowodzić ich przebiegiem zdarzeń, ale po prostu nazwać po imieniu. Takich rzeczy nie można zostawiać domyślności czytelnika, zwłaszcza jeżeli ma nim być uczeń. Jeżeli pan Korzon obawiał się, że obciążywszy książkę swą poglądami odbierze jej charakter podręcznikowy, powinien był pamiętać, że i tak podręcznik jego jest zbyt obszerny, by mógł służyć poczynającym dopiero naukę historii; dla starszych zaś, a zwłaszcza dla uczniów wyższych klas gimnazjalnych pogląd wyjaśniający znaczenie kościoła i państwa nie byłby ani niedostępnym, ani zbytecznym.
Powyższe braki nie ujmują jednak wartości książce pana Korzona. Autor, jeśli nie poświęca osobnego poglądu idei państwa i kościoła, za to stara się wyjaśnić ich znaczenie tak w przedstawieniu strony faktycznej jak i w wielu ustępach traktujących wewnętrzne sprężyny dziejów. Schodząc do szczegółów zaznaczamy, że autor za mało mówi o systemie alodialnym, który szczególniej dla niego, jako dla czującego gorąco krzywdę wyrządzoną Słowiańszczyźnie milczeniem zachodnich historyków, tym powinien być ważniejszym.
Za to doskonale, lubo dość krótko, wyjaśniony jest trudny do zrozumienia szczególniej dla naszej młodzieży3 system feudalny i przejście na Zachodzie alodiów w feuda. Również usprawiedliwioną a poniekąd nową w podręcznikach jest rzeczą wprowadzenie osobnych paragrafów poświęconych instytucjom, a szczególniej prawodawstwom barbarzyńskim, administracji i sądownictwu, procedurom, stosunkom rozmaitych warstw ludności itp. Wszystkie te wiadomości uzupełniają niejako stronę faktyczną dziejów, wtajemniczają uczącego się w byt państwowy i prywatny ówczesnych, a na koniec dają sposobność zrozumienia wielu objawów dziejowych, które bez tego pozostałyby albo ciemnymi, albo fałszywie byłyby tłumaczone.
Co do kościoła, autor sprawy tyczące go, o ile odnoszą się do urządzeń czysto kościelnych, administracji, początkowych soborów, misji, postanowień kościelnych, fundacji i regulaminów klasztornych, opowiada albo osobno, albo o ile wkraczają w zakres żywota pojedynczych narodów, przy historii tychże. System to lubo nie nowy, ale pożyteczny; przez to bowiem unika się powtarzania po dwa razy jednych i tychże samych rzeczy.
Walki cesarzów niemieckich, królów francuskich z papieżami wymagały może, prócz udatnego odmalowania ich przebiegu, jeszcze i obszerniejszego wytłumaczenia. Mniejsza, czy ci, którzy je wiedli, oceniali jak należy ich znaczenie dziejowe, to jest, czy waga faktów leżała w intencjach osób działających, czy też wypadała w końcu jako skutek nieprzewidywanych wówczas przyczyn. ówcześni działacze, zaślepieni namiętnością, mogli często postępować bez świadomości - dzisiejsi, bezstronni, powinni zawsze uczyć się ze świadomością nie tylko faktów samych, ale i ich dziejowego znaczenia.
Do najbardziej udatnych ustępów tyczących się spraw kościoła należą te, w których autor opowiada historię soborów: konstancjańskiego i bazylejskiego. Wypadało jednak wspomnieć obszerniej o roli, jaką na tych soborach odegrały uniwersytety, a w szczególności paryski, którego teologowie stanowili zbyt wielką powagę, aby godziło się o niej nie zapominać. Należy oddać autorowi sprawiedliwość, że na sprawy kościoła zapatruje się okiem bezstronnym, i jeżeli z jednej strony nie może odmówić sympatii takim np. znakomitym jego przeciwnikom jak Hus, z drugiej - powodów zepsucia i upadku moralnego duchowieństwa dopatruje nie w zasadzie instytucji, ale raczej w charakterze wieków, w stosunku kościoła do państwa i w niepohamowanych namiętnościach ludzie średniowiecznych.
W ogóle historia Zachodu skreślona jest jasno i zadawalniająco. Lawirując wśród masy zewnętrznych faktów autor stara się nie puszczać z oczu żadnego z główniejszych czynników cywilizacji. W jednym tylko zmuszeni jesteśmy uczynić autorowi ważniejszy zarzut, a mianowicie: dlaczego traktując dość szeroko o prawach, instytucjach i organizacji politycznej Niemiec, tak mało mówi o miastach i o stosunku ich do państwa. Na str. 272 dowiadujemy się w dwunastu wierszach, że istniał związek miast reńskich, a oprócz związku reńskiego istniała Hanza, i prawie nic więcej. O związku szwabskich miast nie ma tam ani słowa. Sądzimy, że nie ma potrzeby dowodzić p. Korzonowi ważności i znaczenia miast w wiekach średnich. Autor jednak zdaje się zapominać, że one na wskutek odrębnych instytucji i samodzielnego rozwoju, tworząc niejako państwa w państwie, o ile z jednej strony stają jako przeszkoda do zaprowadzenia centralizacji i silniejszej władzy królewskiej, o tyle z drugiej podają rękę tejże władzy do wspólnego gnębienia panów feudalnych. Ale ważność ich nie tylko na tym polega. Autor wie zapewne, że nie tylko już niemieckie, ale w ogóle miasta pierwsze wytworzyły ideę asocjacji politycznej, potęgę finansową, kredyt, że przez stosunki handlowe przenosiły zarody cywilizacji w najodleglejsze krańce Europy, że przez też stosunki ułatwiały ludom zbliżenie i poznawanie się wzajemne, że pielęgnowały nauki, sztuki, a nade wszystko, że one to pierwsze wypielęgnowały najwyższą w świecie ideę równości stanowej i wolności.
Przejdźmy teraz do historii ludów słowiańskich.
Autor słusznie uskarża się na historyków ludów zachodnich, że ci mało zwracają uwagi na historię Słowian, i losy tego ogromnego plemienia, według własnego wyrażenia p. K., traktują obojętnie lub z niechęcią macoszą. Rzeczywiście! w podręcznikach naukowych, tak tłumaczonych z obcych języków jak nawet i w naszych, historia Słowian nie dość odpowiednie zajmuje miejsce. Pan Korzon zamierzył zaradzić temu brakowi. Pytanie, jak się z tego wywiązał?
Zaraz w przedmowie autor opowiada trudności, jakie dla braku źródeł napotkał przy opisywaniu dziejów południowej Słowiańszczyzny, a mianowicie Bułgarii i Serbii. Mówiąc nawiasem, dziwimy się, dlaczego autor nie korzystał z dzieła ostatniego despoty serbskiego, Jerzego Brankowicza, jeżeli już nie miał sposobności korzystać z kronik bizantyjskich, które szczególniej dla historii Bułgarii są jedynym źródłem. Ale mniejsza o to, jak również i o niedokładności powstałe z opowiadania dziejów Chorwacji w dopisku. Ważniejszym jest, co z przykrością przychodzi nam wyznać, że tenże autor, który tak śmiało domagał się pocześniejszego miejsca dla historii Słowian, dał obraz tejże historii o wiele mniej dokładny niż narodów zachodnich.
I tu mniej nam chodzi o stronę faktyczną dziejów jak o podanie klucza do nich i wytłumaczenie bytu i ustroju społecznego Słowian. Wiemy, że pierwszą jednostką społeczną u Słowian był ród, a ustrój owego rodu pierwszą najwybitniejszą różnicą między słowiańskimi a niemieckimi urządzeniami. Przeniesienie instytucji rodowych w coraz obszerniejszy zakres żupy, a na koniec i związku żup, stanowi właśnie formację państwową u Słowian.
Z tego względu łatwo każdy zrozumie, jak dalece ważnym jest dla pierwotnej historii słowiańskiej wytłumaczenie i jasne przedstawienie samego ustroju rodowego. Oto, jak z tego zadania wywiązuje się pan Korzon. Przytaczamy jego własne słowa. Na stronie 154 autor mówi:
"Ludy słowiańskie mieszkają nie w rozrzuconych, jak Germanie, pojedynczych zagrodach, lecz gromadnymi osadami, wsiami, obcami, czyli obszczynami. Mieszkańcy wsi zwykle spokrewnieni między sobą, stanowiący ród jeden, żyli w tak ścisłej wspólnocie, że poczytywali las, pastwiska, jezioro, czasem nawet rolę za własność ogółu, nie zaś pojedynczego człowieka; nie znali zatem pierwotnie dziedzictwa, czyli rzeczywistej własności. Dobytkiem zaś po śmierci ojca dzieliły się dzieci, tak synowie jak córki, na równe części, ale starszy brat uważany był najczęściej za głowę rodziny."
Pominąwszy już, że nie spotkaliśmy nigdzie wyrazu "obca" w znaczeniu "obszczyzna", wyznać należy, że nie podobna było dać bardziej niedokładnego określenia pierwotnego ustroju rodowego. Najprzód autor nie poczuwał się w obowiązku powiedzieć nawet tego, że ród był główną pierwotną jednostką, czyli ogniskiem, którego rozrost wydał dalsze formy społeczne. Następnie, gdzie, pytamy się, logiczna ścisłość w całym powyższym ustępie? W jednym miejscu autor mówi o "wspólnocie" posiadania i nieistnieniu własności, a zaraz potem dodaje: "dobytkiem zaś po śmierci ojca dzieliły się dzieci". Jeżeli się tedy dzieliły, to wspólna własność nie istniała, jeżeli zaś istniała, to podział był zbytecznym. Podział majątku ojcowskiego służy do zapewnienia każdemu z dzieci własności osobistej; gdzie więc była własność wspólna, tam podział nie miałby sensu. Chociażby na koniec autor pod wyrazem "dobytek" rozumiał wyłącznie majątek ruchomy, to i tak zdanie byłoby fałszywe. O ile nam wiadomo, wszelki ruchomy i nieruchomy majątek był w pierwotnym rodzie własnością wspólną, zatem i ojciec nie mógł mieć własnego dobytku. Ślady tego istnieją do dziś w "zadrugach" serbskich. Pojawienie się obok posiadania wspólnego, i własności osobistej jest późniejsze i powstaje dopiero wtedy, kiedy węzły pierwotnego słowiańskiego rodu zaczynają się rozluźniać.
Należałoby także powiedzieć więcej o władzy ojca w rodzinie, władzy, z której wypłynęła następnie władza naczelników żupnych, a na koniec i naczelników państw. Mówiliśmy już, że państwo u Słowian było tylko rozrostem pierwotnej jednostki u rodu, jak nazwa żupa, nim nabrała znaczenia okręgu prowincjonalnego, oznaczała po prostu dom, tak znów nazwy: oc, starosta, władyka, lech, wojewoda, ksiądz, książę, knieź, kniaź itp., nim zaczęły oznaczać wyższy stan, urząd, władzę prowincjonalną a nawet i państwową, pierwotnie były nazwami rodowych naczelników.4
W dalszym ciągu niezupełnie właściwie autor podaje jako identyczne nazwy: opole i żupa. O ile nam wiadomo, opole, przynajmniej w polskim, a szczególnie też w śląskim prawodawstwie, znaczy co innego niż żupa. W rozwoju słowiańskich społeczeństw żupa oznacza jednostkę administracyjną w najobszerniejszym znaczeniu tego wyrazu, a tymczasem opole (vicinia) znaczy czasem sąsiednie role i pola, a najczęściej okrąg policyjny, którego mieszkańcy związani wzajemną odpowiedzialnością obowiązani są do ścigania przestępstw, czyli tak zwanej gonitwy.
Podobnych mniejszych niedokładności można by wiele wykazać, ale są i większe. opowiadając dość obszernie dzieje Słowian należało przede wszystkim wskazać na rdzenne różnice składników państwowych słowiańskich a niemieckich i tym sposobem dać uczącemu się większą możność zrozumienia samej organizacji Słowiańszczyzny. Nie spotykamy np. ani słowa o charakterze miast u pierwotnych Słowian, które to miasta były jednak czymś innym niż u Niemców5; nie spotykamy ani słowa o systemie alodialnym, na którym w przeciwieństwie do zachodniego, feudalnego, była oparta budowa państw słowiańskich. To ostatnie tym ważniejsze, że tylko przez system alodialny da się wytłumaczyć np. różnica potężnego stanu szlacheckiego w Polsce od tegoż stanu na Zachodzie. Gdzie posiadacz ziemski, jako ojciec, dzielił rolę na tyle części, ilu miał synów, a jako obywatel obowiązany był do służebności nie względem panującego, ale względem kraju, tam nieuniknionym następstwem było: 1) rozrodzenie się stanu posiadaczów ziemskich w liczną gminowładną szlachetczyznę, a 2) przejście form państwowych monarchicznych w republikańskie. Przykładem tego wybitnym jest Polska.
Zarówno niedokładnie opowiada autor i przemiany rządów w rozmaitych państwach słowiańskich. Mógłby kto sądzić czytając o podziałach krajów za Brzetysława czeskiego (str. 170), Jarosława ruskiego (str. 185) i naszego Bolesława Krzywoustego (str. 178), że podziały państw dokonane przez tych monarchów były czynem ich widzi mi się zupełnie dowolnym, a jednakże nie było tak. Gdyby autor ściślej był określił ustrój pierwotnego słowiańskiego rodu, łatwo by mu było wytłumaczyć kilkoma słowami, że podziały krajów u Słowian nie były czym innym jak tylko przeniesieniem prawa rodowego o wspólności majątkowej na obszerniejsze pole państwowe. Nie ma w tym niekonsekwencji, bo właściwie mówiąc, podziały te nie były podziałami, tak dobrze jak dzielnice nie były osobnymi i niezależnymi państwami. Nie dzieliło się kraju na niezawisłe części, ale oddawało się go całemu rodowi pod zwierzchnictwo najstarszego. Jak prywatne rody posiadały we wspólnym władaniu pojedyncze cząstki roli, tak zdało się ówczesnym rzeczą cną i sprawiedliwą, żeby książęcy ród posiadał wspólnie pod władzą najstarszego kraj cały.
O wszystkim tym p. Korzon zachowuje milczenie. Wątpimy, czy ktokolwiek z uczących się a nieobeznanych skądinąd z porządkiem państwowym u Słowian zrozumiałby powstanie i organizację ich państw z podręcznika p. Korzona. Należało koniecznie poświęcić osobne ustępy rozwojowi form rządowych u Słowian, należało wyjaśnić seniorat i powolne jego przechodzenie w primogeniturę, a przede wszystkim należało coś więcej i lepiej powiedzieć o rodzie jako o wyłącznie Słowian charakteryzującej instytucji.
Na tym kończymy nasz przegląd historii wieków średnich pana Tadeusza Korzona pozostawiając rozbiór faktycznej strony jego wykładu bardziej specjalnym ocenom. Autor łatwo zrozumie, że ze względu na zakres naszego artykułu nie mogliśmy wyczerpać całej treści jego książki. Niezawodnie więcej by można jeszcze powiedzieć tak na jej pochwałę jak i na naganę. W każdym razie uwagi nasze nie ujmują jej wartości. Nie było odpowiedniego podręcznika do historii wieków średnich - pan Korzon dał najodpowiedniejszy. W czasach panowania u nas lekkiej literatury napisać po polsku poważną i dobrą książkę - to już niemała obywatelska zasługa.


1 Egipt, Palestyna, Fenicja, Azja Mniejsza, Grecja, Italia, Galia, Hiszpania, Mauretania, Numidia, (Kartagina), Cyrenajka. Tu także można zaliczyć Babilonię, Asyrię, Persję, które przez zajęcie Azji Mniejszej i brzegów fenickich zetknęły się z Morzem Śródziemnym. Poza obrębem kotliny leżą więc tylko Indie i Chiny. Patrz atlas Sprunera nr XIII: Mare internum cum populis adiacentibus. Momsen na samym początku swojej historii rzymskiej powiada, że dzieje ludów starożytnych rozgrywają się w kotlinie Morza Śródziemnego.
2 Postępowanie chrześcijańskich Niemców względem Słowian nadbałtyckich można wyjaśnić i tym, że ostatni trwali upornie w pogaństwie.
3 Dla naszej młodzieży trudniej jest zrozumieć system feudalny dlatego, że u nas zostało daleko mniej jego śladów niż na Zachodzie. Dobra rycerskie, majoraty, wysoce arystokratyczny charakter szlachty - oto cechy feudalizmu, których albo mało, albo zgoła nie masz w Polsce, gdzie system feudalny w stosunkach ludzi prywatnych nigdy nie istniał. Litwa - początkowo feudalna - traciła wolno po połączeniu z Polską ten charakter, a przez unię lubelską zasymilowała się z nami zupełnie.
4 Nazwy oc używa Chwalczewski w znaczeniu chan. Nazwy lech i władyka są czeskie, oznaczają szlachtę, tj.: lechy - najwyższą szlachtę, a władycy niższą - coś podobnego do naszych skartabellów. Wyraz władyka, w sensie: szlachcic niższego rzędu, znany jest zresztą i w literaturze polskiej. Tak np. używa go w tym znaczeniu Świętosław z Wojcieszyna, tłumacz statutu wiślickiego. Słowo kniaź jest ruskim.
5 Pierwotne miasta słowiańskie były osadami rolnymi.

Pierwodruk "Niwa", 1-15 listopada 1872, nry 21-22

[powrót]