Henryk Sienkiewicz

Przegląd literacki

Pamiętniki Daniela Józefa Tretiaka.

Są to raczej pamiętniki dziwaka, który z rozmaitych przyczyn rozczarowawszy się wcześnie do świata, staje poza społeczeństwem i spogląda na nie tak jak widz na scenę teatralną. Ludzie odgrywają dla niego komedię: kochają się, nienawidzą, zabiegają z mrówczą pracą wedle spraw własnych, bawią się w złych i dobrych, w cnotliwych, wspaniałomyślnych, wielkich, on zaś spogląda na wszystkie te usiłowania z ironicznym uśmiechem i ową wyższością, jaką mu daje niewiara we wszystko i dość zresztą nieuzasadnione przekonanie, że "ludzie są głupsi od niego".
Pesymizm ów względem ludzi, a optymizm względem siebie jest wynikiem z jednej strony rzeczywistych rozczarowań, zawodów, doświadczenia i nudy, z drugiej wynikiem zarozumiałości i po prostu braku zajęcia. Pan Daniel nie jest bogatym, ale ma niezależne stanowisko: nie potrzebuje pracować na chleb powszedni, nie potrzebuje zdobywać go ani trudem, ani podstępem, ani kosztem bliźnich. Nic zatem dziwnego, że może spoglądać na ową walkę o chleb trochę z góry. Nie potrzebuje nic od nikogo, nie kocha nikogo, sam sobie wystarcza zarówno w zakresie uczuć, rozumu jak i praktycznego życia, dogadza więc swoim fantazjom, filozofuje sceptycznie nad światem i ludźmi i na koniec nudzi się serdecznie, sam przyznając zaraz na początku swych pamiętników, że nie wie, "po co żyje na świecie".
Na dnie podobnej refleksji jest jednak ból. Jeżeli nie jest on sztucznym pozowaniem na bajronizm lub coś podobnego, wówczas oznacza bankructwo serca i rozumu - i jest początkiem suchot duszy, tej strasznej choroby, na którą najłatwiej zapadają umysły żywe, obdarzone z natury wielką wrażliwością, i samodzielne. Wywołuje ją wielka sztuczność i brak prawdy w warunkach życia, a przy tym i sama jednostajność tychże warunków, obłuda, z której tworzy życie chleb powszedni, niewola, jaką los większość ludzi przytłacza, a na koniec fałsz w stosunkach ludzkich i ów jakiś kwaśny ferment, którym przesiąkło całe nasze i nie nasze towarzystwo, a który oznacza podobno, że już rozpoczął się rozkład.
W tej atmosferze więdnie kwiat serca, czyli wysycha pierwsza połowa duszy.
Ale są powody, dla których więdnie i poczyna się rozkładać druga połowa duszy, to jest kwiat rozumu. Kto by chciał się przekonać, jakim to dzieje się sposobem, niechaj przeczyta wszystkich filozofów, od Sakya-Muni i Thalesa aż do Hegla, Szopenhauera i Hartmana; niechaj pocznie rozmyślać nad tym, czym jest czas, przestrzeń, nicość, Bóg, duch i cel wszechświata; niechaj zapuści wzrok w ciemności nocy, w odwieczne blaski świateł niebieskich i w ową nieskończoność bez granic i końca; niechaj poprobuje ogarnąć myślą, zbadać, zrozumieć i wykryć prawa i cele ludzkości, Boga, natury, ten - mówimy - zrozumie, jak to poczyna słabieć, więdnąć i schnąć kwiat rozumu. Zrozumie z chwilą, kiedy sam sobie powie: niczego nie doszedłem, nic nie zrozumiałem, wszędy tylko błędne kółko, ciemność, wieczna praca Syzyfa, próżnia, fajerwerki słów tylko, rakiety erudycji, trochę blasku, a zresztą: dym! dym i nicość.
Stara i dobrze znana rzecz. Teraz pytanie, czy jest jaki ratunek, jakie lekarstwo na powyższe choroby?
Różni różnie mówią i różne podają lekarstwa; wiadomo przecie, że Stańczyk utrzymywał, jako stan doktorski jest najliczniejszy ze wszystkich stanów, tak w Rzeczypospolitej jak i na świecie.
Jakież tedy są lekarstwa? Na chorobę rozumu właściwie nie ma lekarstwa, a jest tylko prezerwatywa, coś w rodzaju przepisu higienicznego, coś w rodzaju flanelowego kaftanika zabezpieczającego od przeziębienia - pewna uprzednia rada, równie rozsądna jak następująca: "Nie kładź palca do ognia, to się nie sparzysz."
Czyli, przetłumaczywszy to na język najnowszej szkoły filozoficznej, będzie: "Nie rozmyślaj nad takimi rzeczami, a nie zbankrutujesz umysłowo."
- A nad czymże mam rozmyślać?
- Zostań pozytywistą.
- Aaa!?
- Trudna rada! - odpowiada zwolennik pozytywizmu. - Ja bym sam chciał ogarnąć, poznać, zrozumieć wszystkie transcendentalności tego, tamtego i jeszcze tam jakiego innego świata, ale...
- Jednak to smutno wyrzec się tych pytań, które stawiała sobie ludzkość od najdawniejszych czasów!
- Może smutno, ale... trzeba. Jest wiele rzeczy obok ciebie, które pierwej i jak najdokładniej poznać powinieneś, a których nie poznałeś dotąd. Bierz się do nich.
I ów ktoś bierze się lub nie bierze - to jego rzecz; ciasno mu z tą radą lub przestronno - to także jego rzecz; dość że jeżeli ją przyjmuje, zabezpiecza się od bankructwa rozumu.
Pozytywizm jest więc prezerwatywą przeciwko chorobie rozumu.
Przejdźmy do lekarstw przeciw chorobom serca. Przypominamy, że powodem ich jest sztuczność, konwenans, fałsz i obłuda w stosunkach ludzkich.
Oryginalność powieści, o której piszemy, polega właśnie na tym, że z jednej strony zdaje się ona ukazywać na źródło choroby, z drugiej - podaje na nią lekarstwo.
ów Daniel piszący swoje pamiętniki był albo udawał zmęczonego ową nienaturalną sztucznością stosunków życia; żył on w mieście, gdzie wszystko jest sztucznym, wysilonym, gdzie wszystkie piersi są "wedle miary krawca, nie Fidiasza", gdzie żadna natura ludzka nie błyszczy pierwotnym bogactwem namiętności, gdzie wszystko jest na miarę i wagę, gdzie pierś nie oddycha czystą atmosferą szerokich pól i borów, gdzie każde uczucie jest niby wątłą, bladą i wysiloną rośliną z trephausu, gdzie ów cały świat, "tak diabelsko wyzłocony z wierzchu", tak pełen brudu i kłamstwa we środku, kręci się i wiruje koło codziennych spraw życia, świat ciasny, zakopcony, bardziej duszny, zabijający wyziewami fałszu, obłudy, żyjący frazesem nie czynem, pozorem nie prawdą.
Daniel poczynał schnąć w tym otoczeniu, poczynał dostawać suchot duszy.
Zaszedł jednak szczęśliwy wypadek, który wyrwał go z tych warunków, a przerzucił na łono natury - tej natury zawsze potężnej, czystej, niepokalanej i tak wspaniałej a prawdziwej, tak wielkiej a tak prostej, zarówno do stosunków z samą naturą i z prostymi jak ona ludźmi, że zmęczony rozbitek miejskiego żywota odetchnął pierwszy raz swobodnie i głęboko. Skupiona w samej sobie i zajęta sobą tylko jego dusza wyszła ze siebie, rozpłynęła się w naturze, a podsycona potężnymi pierwiastkami życia pulsującego w otoczeniu, czuła się jakby młodszą, zdrowszą, żyjącą i silniej, i szerzej.
Potężna a kochająca macierz-natura przyjęła na łono chore dziecię swoje, utuliła je troskliwie i poczęła zabliźniać jego rany. Daniel odżył, odmłodniał - i on, który na początku pamiętników pytał sam siebie, dlaczego żyje na świecie, znalazł teraz i cel, i powab w życiu. Poznał on i pokochał śliczną jak majowy ranek, przy tym pełną prawdy i prostoty dziewczynę, córkę leśnika, ożenił się z nią i odtąd dni jego płynęły spokojnie a trzeźwo, zdrowo i zarówno dla niego jak dla świata pożyteczne.
Myśl książki, jak widzimy, poetyczna, a przy tym i prawdziwa. Niech kto co chce mówi, każdy prawie z nas jest po trochu owym Danielem; każdy mniej więcej czuje na dnie duszy trochę próchna, a no i trochę zmęczenia; każdemu nieraz zbrzydła i zaciężyła sztuczność warunków życia; niejeden rad by się wyrwać na szersze przestrzenie i znaleźć takie jak Daniel lekarstwo.
Lekarstwo dobre, ani słowa. Trudno się z panem Tretiakiem nie zgodzić.
Obok Daniela i zdobnych zdrowym rumieńcem ludzi wiejskich autor wprowadza jeszcze, jakby dla antytezy, blade sylwetki postaci miejskich. Rysunek tych ostatnich jest delikatny, pewny, subtelny, a co godne uwagi - lepszy nawet niż wieśniaków, którzy w ogóle wyglądają zbyt sielsko i idealnie. Podług nas, postacią najniedoskonalszą ze wszystkich jest Daniel. Zwłaszcza w początku swych pamiętników pozuje on tak widocznie, używa porównań tak niesmacznych (np. owo porównanie filantropii do prosięcia z chrzanem), a na koniec spogląda na ludzi tak z góry, że mimo woli chce nam się powiedzieć: - Próżniaku! weź się do jakiejś roboty i nie udawaj tego, czego nie czujesz. - Autor może wprawdzie na swą obronę powiedzieć, że Daniel powinien być sztucznym, my jednakże nie przyjmujemy tego tłumaczenia. Niech sobie będzie, jaki chce, ale niech nie udaje suchot duszy; niech je czuje istotnie, bo inaczej dalszy ciąg powieści nie będzie miał racji bytu.
Na koniec - zarzucimy jeszcze autorowi, że natura, której tak ważną rolę wyznaczył w swym opowiadaniu, występuje w nim nie dość wybitnie. Pochodzi to może z braku obrazowania. W istocie: pierwiastek opisowo-malowniczy przedstawia się w tej książce najsłabiej, a język autora poprawny, ale dość suchy. W ogóle rzecz lepiej i artystyczniej pomyślana niż wykonana.
Forma jednakże artystyczna - to rzecz do nabycia.

Pierwodruk "Przegląd Tygodniowy", 14 grudnia 1873, nr 50

[powrót]