Henryk Sienkiewicz

Przegląd literacki

Głowy do pozłoty, powieść Jana Lama. Lwów 1874 r.

Jest to ostra i zjadliwa krytyka galicyjskiego społeczeństwa. Autor kładzie opowiadanie w usta bohatera powieści, niejakiego p. Moularda, cudzoziemca z pochodzenia, ale urodzonego i wychowanego w Galicji. Opowiadanie jego jest autobiografią, ale tylko pozorną, w gruncie bowiem rzeczy autorowi nie tyle chodzi o opisanie siebie i swych losów, jak o malowidło otoczenia, wśród którego urodził się, wychował i wzrastał. Własne losy dostarczają mu tylko powieściowego wątku, z pomocą którego masy pojedynczych szkiców łączą się w jedną organiczną całość, która, jak wspomniałem, jest jedną z najzjadliwszych satyr na galicyjskie społeczeństwo. Autor z niezrównanym humorem, ale i złośliwością maluje nam urząd, szkołę, instytucje publiczne, wyobrażenia religijne i społeczne, a na koniec zwyczaje i obyczaje wyższych warstw towarzyskich. Obraz to do wysokiego stopnia komiczny, ale zaiste i bardzo smutny zarazem. Według autora, wszystko dzieje się w tym kraju na opak, a najbardziej nawet postępowe idee, jeśli wcielają się tu w życie, to przybierają formę raczej potworności towarzyskich. Panujące znaczeniem ponad wszystkimi innymi stanami obywatelstwo jest zacofane, rozpróżniaczone, obdzierane przez Żydów, wyzyskiwane przez Niemców, tonące po uszy w średniowiecznych wyobrażeniach, egoistyczne i ciemne. Serc poczciwych znajdzie tu wprawdzie dosyć, ale same tylko dobre serce przy głowie "do pozłoty" jest raczej źródłem rozlicznych błędów, płynących z uczuć ślepych, nie rozjaśnionych i nie kierowanych przez rozum. Dodajmy do tego, lenistwo, opieszałość i nieoględność, wrodzone pono silniej jeszcze galicyjskiemu niż naszemu obywatelstwu, a będziemy mieli całość obrazu. Dużo w owych ludziach pochopności do słów, a mało do pracy; zawsze wielkie zamiary a nędzne czyny. Dobro publiczne idzie tu na łup interesów prywatnych. Stowarzyszenia, te potężne dźwignie postępu gdzie indziej, tu dostarczają sposobności do zebrania się, wygadania, zjedzenia, wypicia, wykrzykiwania wiwatów i rozjechania do domów. Rozmaitość mniemań, która w innych krajach dowodzi żywotności umysłów i przedstawia się jako walka w imię światła, tu dzieli tylko społeczeństwo na rozmaite partie, ultra-montańskie, contra-montańskie i Bóg wie nie jakie, których całym zadaniem jest gryźć i szkalować się wzajemnie, posądzać się o zdradę kraju lub krzyczeć wniebogłosy. Wobec takiego stanu rzeczy łatwo zrozumieć, że opinia publiczna jest dzieckiem, które wodzą na pasku oszuści lub straszą "obcymi żywiołami" półgłówki, rodzaj tytułowanych Don Kiszotów galicyjskich, tym tylko różnych od Don Kiszotów z Manszy, że mają równie mało rozumu, a mniej uczciwości. Nepotyzm kwitnie tu w całej pełni, jako "principium zachowawcze", którego zarówno trzyma się ogół obywatelstwa jak i plejada braci śpiących, inaczej zwanych "patres et conscripti" albo jeszcze inaczej "sejmem". Protekcja zastępuje tu prawdziwą zasługę, a pokłony wybijane różnym tytułowanym manekinom kalają poczucie godności osobistej w tej klasie społecznej, która dawniej z dumą twierdziła, że "szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie".
Smutny i posępny to obraz: wszędy chaos, wszędy poswarki, intrygi i mniejsze intryżki, zła wiara, ślepy egoizm, a rzadko tylko na tym czarnym tle błyśnie, niby gwiazdka na nocnym niebie, uczciwość pełna dobrych chęci i... niedołęstwa.
Nie nasze to wnioski, ale Lama, a że są one istotną tendencją autora, na dowód niechaj nam będzie wolno wspomnieć o kilku choć postaciach do książki wchodzących. Pan Moulard, bohater powieści, osierociawszy w młodym wieku, dostaje się pod opiekę niezmiernie szanowanego obywatela, imci pana Klonowskiego, u którego rodzice Moularda złożyli także swój niewielki mająteczek. Eques Klonowski jest wzorem obywatelstwa; opinia publiczna widzi w nim perłę okolicy co do prawości, patriotyzmu i pracy. Kto schodząc z tego świata zostawia nieletnie dziecię, ten opiekę nad nim i majątkiem zostawia panu Klonowskiemu i umiera spokojny; kto ma sprawę z sąsiadem, ten oddaje ją pod sąd pana Klonowskiego. Prezesem rozmaitych towarzystw obywatelskich obierają pana Klonowskiego; towarzystwa akcyjne chcąc zyskać sobie zaufanie okolicy starają się o udział pana Klonowskiego: słowem, jest to znakomitość już nie "cyrkułowa", ale i krajowa, luminarz okolicy, mający "w małym palcu więcej rozumu niż wszyscy okoliczni obywatele w głowach - patriota i polityk roztropny a głęboki, takich właśnie, jakich Galicji w jej położeniu potrzeba".
Tymczasem Moulard, który jako pupil p. Klonowskiego, od najmłodszych lat był z nim w bezpośrednich stosunkach i miał sposobność poznać owego luminarza doskonale, sądzi go trochę inaczej niż cała okolica. Pan Klonowski, jak się pokazuje w historii skreślonej przez Moularda, był wprawdzie zręcznym politykiem, albowiem majątki swych pupilów przywłaszczał sobie z taką zręcznością, że nie tylko nie spadała nań za to odpowiedzialność, ale po każdym takim czynie opinia jeszcze bardziej szła w górę; był także mężem silnego charakteru, albowiem gdy co raz wpadło do jego kieszeni, tego już nikt wyciągnąć nie zdołał; miał na koniec więcej rozumu od innych, był po prostu złodziejem prywatnego i publicznego grosza, a wszyscy pod nieba wynosili jego uczciwość.
Trudno zaiste odmalować kogoś bardziej czarnymi farbami, przytaczając zarazem wszystkie hymny pochwał, jakie na cześć tego człowieka śpiewała opinia publiczna, ale może trudniej jeszcze bryznąć w oczy większą ironią tejże opinii publicznej, a przez to całemu miejscowemu społeczeństwu.
Jednakże typ to nie jedyny. Drugim ujemnym, lubo innej barwy charakterem jest syn tegoż Klonowskiego, kolega Moularda, Gucio Klonowski, hulaka, kostera, warchoł jakich mało, zaczynający karierę po wyjściu (nie po skończeniu) ze szkół od austriackiego munduru, a kończący w kozie za rozmaite, nie dość dokładnie podpisywane weksle. Ideał obywatelskiej głupoty jest znowu uosobiony w kawalerze Pomulskim, który trzech zliczyć nie umie, a któremu nieźle się jednakże powodzi między miejscową płcią piękną. Inne postacie, mniej lub więcej ujemne, uosabiają jeszcze rozmaite, śmiertelne lub powszednie grzechy społeczne. Uczciwość nawet nie występuje tu nigdy inaczej jak w pantoflach i szlafroku, to się znaczy w szacie lenistwa i niedołęstwa, w której jej dobrze i ciepło drzemać.
Jednakże zjadliwa ironia, którą przepełniona ta książka, nie leży w powyższych postaciach, ale w stosunku ich do społeczeństwa. Mniejsza o to, że Klonowski-ojciec jest oszustem, syn warchołem, Pomulski głupcem. Takich jest wielu, ale rzecz w tym, że tym ludziom doskonale powodzi się na świecie, że oszustwo, warcholstwo i głupota są monetą kurs w kraju mającą, którą wszyscy chętnie biorą. Wnioski stąd łatwe. Gdzie ją biorą, tam jest w cenie, gdzie zaś taka moneta w cenie, tam wart biorący dającego, jak Pac pałaca, a pałac Paca. Oto, na czym polega znaczenie, a zarazem satyryczny charakter książki. Nie o pojedyncze postacie idzie, ale o ogół, który autor maluje nie od siebie, ale przez jego własne słowa i mniemania.
A teraz pytamy, czy obraz to nie zbyt przesadzony. Trudna odpowiedź - trzeba by chyba lepiej znać tamtejsze stosunki lub przynajmniej, jak je zna autor. Nie możemy jednak pominąć jednego faktu, który przemawia za prawdziwością obrazu, tj. przewagi satyrycznego kierunku w całym piśmiennictwie galicyjskim; w dziennikarstwie, powieści, utworach dramatycznych, broszurach, wszędzie spotykamy satyrę i satyrę, rzadko tak dowcipną i subtelną jak u Lama, wszędzie jednakże wytykającą podobne zboczenia i wady. Powiadam, że przemawia to za prawdziwością obrazu Głów do pozłoty, albowiem nic nie dzieje się bez przyczyny, nic, a zatem i satyra nie jest dowolnym wytworem autora, ale krzewić, tj. kwitnąć może tam tylko, gdzie grunt społeczny dostarcza jej obfitej karmi. Inaczej mówiąc, satyrę pisze autor, wytwarza społeczeństwo. Gdzie rola nieodpowiednia, tam ziarno, choćby sztucznie skądinąd przeszczepione, ginie i usycha. W Galicji pleni się ono bujnie jak las. Wnioski stąd jasne.
Słówko jeszcze o samej powieści. Jest to książka nie tylko wysokiego znaczenia co do tendencji, ale i jako powieść zajmuje niepoślednie miejsce w rzędzie najnowszych utworów beletrystycznych. Ślady wysokiego talentu znajdują się tu na każdym miejscu, a charaktery utrzymane konsekwentnie przez ciąg całego opowiadania; rysunek, niewieścich zwłaszcza postaci (np. Elsi), delikatny i subtelny dowodzi, że autor nie tylko jest satyrykiem i prawdziwym na angielski sposób humorystą, ale i bystrym znawcą serc ludzkich. Jeżeli jednak treść powieści i wewnętrzna jej technika zadawalniają w zupełności wymagania krytyczne, język za to grzeszy nadzwyczajnym zaniedbaniem. Miejscami jest to mieszanina wyrazów najrozmaitszego pochodzenia, że mimo woli bierze chęć przetłumaczyć niektóre ustępy na język polski.

Pierwodruk "Przegląd Tygodniowy", 8 III 1874, nr 10

[powrót]