Henryk Sienkiewicz

"Wojna szwedzka" Kubali

Ludwik Kubala. Wojna szwedzka w roku 1655 i 1656. (Szkiców historycznych seria IV). Lwów 1914.

Między historykami należy Kubala do pierwszorzędnych talentów pisarskich. Ma on w wysokim stopniu dar wskrzeszania. Umie budzić wieki, które od dawna zasnęły, umie tchnąć życie w to, co zmarło, i pod tym względem od czasów Szajnochy mało kto może iść z nim o lepszą. Świeżym tego dowodem jest najnowsze jego dzieło pod tytułem Wojna szwedzka 1655-1656. Jest to przede wszystkim świetna galeria portretów. Ale z woli autora królowie, kanclerze, biskupi i wojownicy opuszczają sczerniałe ramy i stają przed naszymi oczyma, biorąc jak żywi udział w wielkiej tragedii, która dwieście sześćdziesiąt lat temu rozegrała się na naszych ziemiach. A tragedia dziejowa nigdy przedtem, nawet w czasie wojen krzyżackich, nie groziła państwu polskiemu większą katastrofą. Chmielnicczyzna na współkę z Tatary wytoczyła zaledwie przed kilku laty z narodu morze krwi; na wschodzie rozgorzała wojna moskiewska, a w ostatku, po całym szeregu klęsk, strat i spustoszeń, na wycieńczony kraj, na skłócony z królem i rozrywany przez frakcje magnackie naród zwaliła się od zachodniej rubieży burza szwedzka. Gdy na domiar z nowym najezdnikiem połączył się przeniewierczy lennik, zdawało się, że to koniec. Tak myśleli magnaci, którzy przeszli na stronę Karola Gustawa, tak myślała szlachta i wojsko, które znalazło się w obozie szwedzkim.
Ale Karol Gustaw zdobywszy rękoma Polaków Polskę nie zrozumiał, że tylko rękoma Polaków może ją utrzymać. Potęga szwedzka była poniekąd podobna do meteoru, który rozbłyska na chwilę jaskrawo, a potem gaśnie. Była ona do pewnego stopnia złudą. - Batory, który miał poczucie siły polskiej, nazywał władców Szwecji "królikami". Rzeczpospolita, słaba jako państwo, była przynajmniej w trójnasób zasobniejsza i ludniejsza od całej Skandynawii i gdyby Polacy nie kochali więcej wolności niż ojczyzny, Polska stałaby się głównym arbitrem na północy i wschodzie Europy. Drzemały w niej utajone siły, których nie należało najeźdźcom budzić. Toteż, gdy nowy władca jął deptać wiarę i uczucia wielkiego narodu, naród ów dźwignął się z upadku i od tej chwili godziny panowania szwedzkiego były już policzone.
W plastycznym, pełnym ciepłych a mocnych barw opowiadaniu Kubali rozwija się przed oczyma czytelnika ów łańcuch olbrzymich zdarzeń. Pierwsze rozdziały obejmują znakomicie skreślony portret Karola Gustawa i płonne wobec z góry postanowionej wojny rokowania dyplomatyczne. W dalszych następuje wybuch wojny i jej niesłychany przebieg, więc: kapitulacja pod Ujściem i w Kiejdanach, zajęcie Warszawy, ustąpienie Jana Kazimierza do Śląska, kapitulacja Krakowa, przejście do Szweda wojsk, szlachty i ogólny upadek. Najezdnik poczyna patrzeć od tej chwili na Polskę jak na łup wojenny, łamie obietnice, depce przysięgi i nie waha się podnieść świętokradzkiej ręki na największą świętość narodową, na Częstochowę.
I tu następuje przełom. Wojna, która zdawała się być skończona, wybucha na nowo. Powstaje Wielkopolska, Mazowsze, Małopolska, Litwa i Ruś. Zaczyna się to powstanie, jakby jakiś straszny "kulig", w którym, zgodnie ze słowami manifestu Jana Kazimierza, jeden szlachcic łączy się z dwoma, ci trzej z trzema innymi, tych sześciu z takąż albo większą gromadą. W ten sposób tworzą się hufce zbrojne i pożar ogarnia cała Rzeczpospolitą. Potem chwyta za cepy i kosy lud wiejski, a powszechnemu wybuchowi przychodzi w pomoc groźny Czarniecki. Król wraca ze Śląska, wojsko porzuca obozy szwedzkie i rozpala się wojna na śmierć i życie, która po ślubach Jana Kazimierza staje się zarazem narodową i religijną. Zwycięstwa i klęski przeplatają się nawzajem, gdyż "z Karolem Gustawem bitwę przegrać łatwo". - Ale jego wyprawa na Ruś kończy się odwrotem, a z obłogu w widłach Sanu i Wisły ratuje go tylko odejście Czarnieckiego pod Warkę. Śpieszy wówczas Carolus do Prus, by ostatecznie przeciągnąć na swą stronę chytrego Kurfirsta, a tymczasem zastępy polskie zwalają się na kształt chmur pod Warszawę i biorą ją szturmem. Stolica wydarta, więc znowu zda się, że wojna skończona.
Ale na tym kończy się tylko dzieło Kubali - wojna, nie. Niewielu autorów bada tak sumiennie i dokładnie źródła, których ogrom wymaga długich lat pracy, mało opowiadań historycznych drga taką prawdą i takim życiem, przeto i książkę czyta się nie tylko z pożytkiem naukowym, ale i z rozkoszą artystyczną. A jednak trzeba powiedzieć, że zakończenie jej napełnia czytelnika zdziwieniem. Dlaczego autor urwał na pierwszym odebraniu Warszawy i kapitulacji Piotrkowa? - Na to pytanie, które sobie każdy niewątpliwie zada - nie ma odpowiedzi. Można by przypuścić, że to jest tylko tom pierwszy, ale książka tego nie zaznacza. Zapewne, wolno jest historykowi napisać monografię tylko jednego roku wojny, jednego nawet miesiąca, ale naprzód, Kubala wybiera się w tę podróż historyczną z takimi zasobami, jakby miał zamiar odbyć ją całą, a po wtóre, łatwo zrozumieć, że widz, któremu pokazano z tragedii o czterech aktach tylko dwa pierwsze, a na pozostałe zapuszczono zasłonę, czuje pewien zawód. W ogóle ma się takie wrażenie, jakby dzieło Kubali zostało przerwane z powodu nieprzewidzianej przeszkody. Wynikają z tego braku i inne, które czynią książkę tym bardziej niezupełną. Oto czytelnik historycznego dzieła szuka w nim zawsze pewnej syntezy, szuka krytyk, szuka ogólnego poglądu na epokę, na ludzi, na wypadki - i pewnej historiozoficznej nauki, pewnych wskazań i wniosków wyciągniętych z wiru zdarzeń. Tymczasem nic z tego. Opowiadanie jest czysto obiektywnym przedstawieniem rzeczy i płynie tak, jakby je spisał bardzo ścisły i bardzo utalentowany kronikarz. Na krytyczny pogląd, zda się zbrakło czasu. Tylko przy kreśleniu portretów rzuci niekiedy autor kilka uwag. Są one na ogół trafne i doskonale charakteryzują takie kapitalne postacie, jak Karol Gustaw, Jan Kazimierz, Kurfirst, Witemberg, Oxenstierna, Leszczyńscy, Opaliński, Radziejowski itd. - lecz wypowiadane bywają czasem z rozmachem i fantazją godną pana Paska. Bo gdy autor odsyła "do lasu" pewnych polityków, można się jeszcze na to zgodzić, ale gdy przy charakterystyce Bogusława Leszczyńskiego czytamy np.: "Diabli wiedzą, skąd się taki wziął w Polsce", wówczas ogarnia nas wątpliwość, czy takie wyrażenie licuje z powagą historii.
A potem jeszcze jedna uwaga. Kubala włącza ustawicznie do opowiadania listy współczesnych, ustępy z tychże listów, a nawet dialogi. Naszym zdaniem, wolno tak czynić tylko wówczas, gdy chodzi o osoby główne, a w książce nie zawsze tak jest. - Niewątpliwie obfite cytowanie listów i dialogów ułatwia czytanie i dodaje życia opowiadaniu, ale natomiast zbliża je nadto do historycznej gawędy i pstrzy zbytecznie jego tok. Historia jest nie tylko nauką, lecz i sztuką. Gmachy przez nią wznoszone mają pewien właściwy sobie styl, baczyć zatem należy na architektonikę dzieła i unikać wszystkiego, co przeciąża i psuje czystość i dostojeństwo linii.
Lecz to są zastrzeżenia mniejszej wagi. W ogóle można powiedzieć, że nauka polska zyskała w książce Kubali dzieło ozdobne, ciekawe i świetne. Złożyły się na nie i głęboka wiedza, i przedziwny talent, wskutek czego będzie ono żyło i błyszczało nie tylko w ścisłej nauce, ale i w literaturze!
Kończymy też życzeniem, by autorowi, bliskiemu już wieczornych dni życia, danym i dozwolonym było obdarzyć wkrótce powszechność polską taką następną pracą, która by była uzupełnieniem i koroną napisanej obecnie przez niego Wojny szwedzkiej.

Pierwodruk "Książka", 1914, nr 1-2.

[powrót]