Henryk Sienkiewicz
Przegląd teatralny
Wystąpienie gościnne p. Wincentego Rapackiego w roli Caussade'a w komedii Nasi najserdeczniejsi.1
Znacie Naszych najserdeczniejszych?... znacie! któż by od nich wolny, zacząwszy od szczura z Ispahanu aż do Caussade'a, któremu nie brakło na tego rodzaju serdecznych, co to w imię przyjaźni jeden obrzydza dom, drugi kwasi humor, trzeci snuje intrygę, a czwarty dzielić się pragnie nawet żoną! A więc ich znacie nawet z poprzedniej recenzji, co nam pozwala w dzisiejszej minąć sztukę, zająć się samą tylko postacią Caussade'a, w roli którego po raz pierwszy na deskach naszego teatru wystąpił p. Rapacki.
Niekorzystna to jednak rzecz rozbierać mierną postać miernej sztuki, odartą jakby umyślnie przez autora z wszelkich efektów i wybitnej charakterystyki, jedności w zasadzie, jak to zaraz zobaczymy kreśląc ten portret takim, jakim go narysował p. Sardou.
Prostoduszność, łatwowierność i otwarte każdemu k'woli serce - oto najwybitniejsze cechy tej postaci. Że pod tą pokrywą leżą w pojęciu autora inne dodatnie przymioty - sztuka dostatecznie tego nie wskazuje. W tym jej niekonsekwencja i trudność. Nie masz bowiem większej trudności dla artysty dramatycznego, jak gdy charakter, który ma oddawać, jest nielogicznym. Nam się wydaje, że Caussade takim jest. Jeżeli p. Sardou chciał go mieć głupcem pospolitym, dobrze gdyby był ukaranym, bo ukarano by go słusznie i sztuka miałaby może wówczas moralniejsze rozwiązanie, niż je ma dziś. Ale że się tak nie stało - przeto ze względu na rozum ludzki, na prawo umysłowe człowiecze artysta nie może i nie powinien pojmować Caussade'a jako głupca - i tak też nie pojął go p. Rapacki. Ale z drugiej strony, zastanówmy się, że charaktery tego rodzaju jak p. Caussade, z natury bierne, nie dobijają się szczęścia przez własną energię, przez tęgość charakteru indywidualnego, że go nie biorą - tylko odbierają. Spokój, na którym ich szczęście polega, owa równowaga zakrawająca może na martwotę wewnętrzną zasadza się u nich na wszystkich warunkach poprzednich i teraźniejszych.
Żadnej tam cegiełki wytrącić nie można, bo cały gmach, stawiony trafem od losu, runie natychmiast. Ludzie tacy jak Caussade nie mają szlachetnej natury muszli perłowych, które każdą ranę, każde ziarnko piasku, każden ból w perłę krysztalą. Rzuć kamień w wielką rzekę - woda ledwo się poruszy i uniesie go własnym biegiem, ale mały, spokojny strumyk zamąci się z lada powodu i długo kołysać się będzie, nim trafi w dawne koryto.
"Nasi najserdeczniejsi" z chwili na chwilę podkopują pod Caussade'em grunt, na którym stoi. Powoli ziemia obsuwa mu się spod nóg - rozpacz budzi drzemiące w nim pierwiastki czynne, zaczyna działać, aż oto doktór (p. Królikowski), jedyny uczciwy, choć nie bezinteresowny człowiek spomiędzy przyjaciół Caussade'a, podsuwa mu pod nogi mały kamyk, a ten staje na nim, kontent jak dawniej z siebie i drugich. Przyczyny uspokojenia Caussade'a naciągane, nienaturalne, nieprawdopodobne do najwyższego stopnia, zdają nam się zupełnie niewystarczającymi. Podejrzliwość takiego człowieka, raz rozbudzona, nieprędko się uspokaja. Miłość jego ku żonie, jakkolwiek z jednej strony może być tu powodem łagodzącym, tak z drugiej - właśnie ta miłość, zraniona w najserdeczniejszych swych posadach, winna go pobudzać tym bardziej do ostateczności.
Jeżeli doktór, który przecie powinien przynajmniej tyle co i widzowie ufać skuteczności swych środków, wykrzykuje po strzale: "Caussade zabity!", pytamy się, komuż z widzów z rozwoju sztuki przyjdzie na myśl, że jest inaczej? To byłoby najnaturalniejsze rozwiązanie.
Są to niekonsekwencje autora, z tym wszystkim odpowiedzialność za nie spada najczęściej tak w przekonaniu publiczności jak i niektórych naiwnych recenzentów - na artystę. Zaprawdę, że p. Rapacki nie najwdzięczniejszą miał rolę na pierwsze swe wystąpienie w Warszawie - i gdyby mu wybierali nasi najserdeczniejsi... przyjaciele, to by nie wybrali trafniej.
A jednak: "Młodości! ty nad poziomy ulatuj!" Cóż się dzieje dopiero, jeżeli jeszcze ową młodość poprze taki talent wrodzony i sumienne zrozumienie rzeczy, jakie ma pan Rapacki? Na czwartkowym przedstawieniu Naszych najserdeczniejszych zapomnieliśmy o niekonsekwencjach Caussade'a, widzieliśmy tylko grę, i grę samą połączoną z doskonałą charakterystyką, z akcją tak naturalną, tak rzec by można plastyczną, iż lepszej nie podobna żądać od najwytrawniejszego artysty.
Caussade nielogicznym jest u Sardou - w rozwiązaniu komedii u p. Rapackiego jest zawsze sobą. Głos jego, w pierwszych aktach pełen tych tonów wewnętrznej swobody, wesołości - głos dobroduszny i naturalny, w akcie trzecim i czwartym, gdy drga boleścią i zwątpieniem, ani na chwile nie przestaje być głosem Caussade'a. Świat konsekwencji istnieje wszędzie, a w głosie i ruchu tak samo jak i w myśli. Za myśl w sztuce odpowiada autor, za przedstawienie jej - artysta. Pan Rapacki, ile mógł, pokrył niekonsekwencje autora w myśli; w zewnętrznej jej formie czyż było co, czego by nie mógł?
Pan Rapacki ma przy tym szczególniejszą zdolność przywiązywania do siebie uwagi publiczności. Na czwartkowym przedstawieniu, rzec by można, rozłamywali się sztuką i publicznością, jakby kawałkiem chleba, z p. Królikowskim. I dziwna rzecz. W takim personelu Nasi najserdeczniejsi rzeczywiście stają się naszymi serdecznymi, ale odejmijmy im naszych serdecznych - zlecą z pewnością na stopę zwykłych obojętnych znajomych.
Skala talentu p. Rapackiego podobno nadzwyczaj szeroka. Wszystko, co leży między łzami smutku a śmiechem radości, między promienną namiętnością nieokiełznanej natury ludzkiej a spokojem mnicha, między burzą a pogodą, światłem a ciemnicą - wszystko ma być dlań przystępne. Cóż to za ogromny świat uczuć i myśli! A pamiętajmy, że prawdziwy artysta kładzie niekłamane momenty życia w charaktery, które przedstawia. Czuć za stu ludzi to żyć za stu! Oto świat artyzmu! Ale z tych westchnień, łez, bólu, żądz, pragnień i rozkoszy, z tego rozhoworu wewnętrznego, z rozumu i głupoty, z miłości i nienawiści, z szalonych bluźnierstw i cichej modlitwy wydobyć piękną i moralną prawdę - oto cel artyzmu! I dlatego raz w imię młodości, drugi w imię sztuki, trzeci w imię jej przyszłych ideałów - z radością witamy p. Rapackiego na naszej scenie.
Spodziewamy się jeszcze zobaczyć artystę w innych, bardziej poważnych i dramatycznych rolach. Jakkolwiek trudno i zamarzyć nawet o lepszym ich jak dotąd przedstawieniu - sądzimy jednak: głowom laurowanym nie może chodzić o to, że i inne skronie mogą się z czasem zieloną gałązką ozdobić.
Ze szkodą publiczności Nasi najserdeczniejsi wypadli przeszłego czwartku równocześnie z benefisem p. Artôt. Przy dzisiejszym personelu tej sztuki trudno by pomieścić ciekawych nawet w Wielkim Teatrze.
Pierwodruk "Przegląd Tygodniowy", 18.IV.1869, nr 16