Henryk Sienkiewicz

[Przegląd teatralny]

[Sztuki: Kotzebuego Nieszczęśliwi, Dumasa-syna Pan Alfons i Barière'a i Tibousta Fałszywi poczciwcy,
grane w Teatrze Letnim w Ogrodzie Saskim, Eldorado i Alhambrze].

W ciągu ubiegłych dwu tygodni teatry nasze wystawiły trzy nowe sztuki, z których dwie lepsze grano w ogrodach Alhambrze i Eldorado, trzecia zaś, najgorsza, ukazała się na scenie warszawskiego Teatru Letniego w Saskim Ogrodzie. Mówiąc nawiasem, taki stan rzeczy przynosi wielki zaszczyt naszej reżyserii, która - jak wieści chodzą, trzyma po kilkanaście lat dobre sztuki na półkach teatralnej biblioteki, czekając widocznie "aż się przedmiot świeży jak figa ucukruje, jak tytoń uleży" - a tymczasem troskliwie wystawia jednoaktówki zdolne największych nawet miłośników sztuki wyleczyć raz na zawsze od manii chodzenia do teatru, ile razy grają coś nowego.
Do takich miłych nowalijek należy między wielu innymi i ostatnia jednoaktówka, komedyjka Kotzebuego pt. Nieszczęśliwi. W gruncie rzeczy nowalijka owa napisana była jeszcze w tych czasach, kiedy to "wujaszek z Ameryki" był nowością wygodnie kończącą powieść lub sztukę. Umierał on sobie w New Yorku lub zjawiał się nad Wisłą w chwili największego niebezpieczeństwa dla bohaterów sztuki - i dowiódłszy kilkoma okrągłymi frazesami, że w "jasnym niebie daleko jest chłodniej niż w piekle", nagradzał milionami dolarów cnotę, karał zamknięciem kieszeni występek i łączył zakochaną parę.
Wszystko to było niegdyś, ale nie dzisiaj - "o nie, na Peruna!" Dziś "wujaszek z Ameryki" jest postacią tak wyzyskaną, opatrzoną i oklepaną, że istnienie jej prędzej nawet w rzeczywistości przypuszczalnym niż w sztuce uprawionym być nie może. Przecież to postać przysłowiowa! a jednak - któż by uwierzył - że oto przed dwoma tygodniami czerwony afisz zwiastował przyjście takiej figury na naszą scenę jako nowość. Istotnie była to taka nowość, że każdemu mimo woli przyszła na pamięć owa bajka, której to dzieci słuchają z niewyczerpaną cierpliwością: Była to czapla na wysokich nogach, chodziła sobie po rozstajnych drogach, siadła na desce - czy powiedzieć jeszcze?
A kiedy rozciekawieni słuchacze błagają, by powiedzieć jeszcze - ciągnie się w ten sposób:
Była to czapla etc.
Sztuczka bez pretensji wprawdzie, ale mierna do wysokiego stopnia i równie nudna jak mierna. Bogaty wujaszek, którego nie zna ani jedna z osób do familii jego należących, przyjeżdża do kraju i podaje się nie za siebie, ale za egzekutora testamentu zmarłego niby bogacza, który cały swój majątek zapisał najnieszczęśliwszemu ze swoich krewnych. Naturalnie, nieszczęśliwi, a pragnący otrzymywać milionowy spadek krewni poczynają się schodzić jedni za drugimi. Ma to być niby galeria portretów czy typów, które oglądamy z kolei. Naprzód więc widzimy pijaka, potem złotego młodzieńca, potem nauczyciela tańców, potem aktorkę, potem woltyżerkę z cyrku, a potem jeszcze czułą i cnotliwą parę, która na koniec otrzymuje względy i miliony wujaszka. Czytelnik łatwo sobie wyobrazi, ile jest miłej rozmaitości w tym kolejnym wprowadzaniu spadkobierców; ktoś dzwoni, sługa melduje, pan z powagą wygłasza słowo: prosić, i zza drzwi wyskakuje nowa lala. Ta ceremonia powtarza się z największą dokładnością ośm czy dziewięć razy z kolei, tak że widz z coraz wzrastającym niepokojem mimo woli zadaje sobie pytanie, jak prędko wszystko to się skończy i czy czasem autorowi nie na dłużej wystarczy konceptu niż jemu cierpliwości? - Istotnie, nie ma żadnej dobrej racji, dla której sztuka ta miałaby się kończyć kiedykolwiek; zupełny brak akcji umożliwia usunięcie zakończenia do chwili, która się będzie autorowi podobała. - Na dobitkę przerobiono sztukę na naszą scenę w ten sposób, iż rzecz niby dzieje się w Warszawie i między Polakami. Nie potrzebujemy dodawać, że popsuło ją to do reszty, niektóre bowiem postacie, możliwe i mające swe znaczenie w Niemczech, przeniesione na nasz grunt, stały się pomysłami nie mającymi nic wspólnego z rzeczywistością. Do takich postaci należy np. woltyżerka cyrkowa. W Niemczech to może i wyrobił się pewien typ woltyżerki - ale proszę powiedzieć, czy kto widział Polkę skaczącą z grzbietu cwałującego konia przez zaklejone obręcze? Podobne postacie należało w przeróbce usunąć; sztuka stałaby się przez to wprawdzie krótszą, ale tego rodzaju sztuki mają to właśnie do siebie, że im są krótsze, tym lepsze.
Co się tyczy Pana Alfonsa, sztuki Dumasa-syna, granej w Eldorado, i Fałszywych poczciwców Barière'a i Thibousta, przedstawionych w Alhambrze, podamy o nich obszerniejsze sprawozdania wówczas, gdy sztuki te przedstawione zostaną w stałym naszym teatrze warszawskim. Tu tylko nadmienimy, że cokolwiekbądź o nich - a zwłaszcza o Panu Alfonsie - mówi tak prasa jak i publiczność, zawsze sztuki to szerszego pokroju, pisane przez ludzi myślących i dla ludzi myślących. Pan Alfons często bywa paradoksalnym; moralność jego podejrzana, a pożyteczność i racja bytu tłumaczy się tylko stanem społeczeństwa, wśród którego szukano dlań odpowiednich postaci. - Gdzie upadek kobiety stał się faktem codziennym, a łamanie wiary małżeńskiej rzeczą powszechną, tam słusznie odkryto wszem wobec ową ranę społeczną i słusznie zwrócono na nią uwagę opinii. Gdy nawie społecznej grozi niebezpieczeństwo, wówczas głosy wołające o ratunek są uprawnione; z drugiej strony, uczyć, jak leży przebaczać winnym, obłąkanym i nieszczęśliwym - po ludzku jest i po chrześcijańsku. U nas wprawdzie do tego rodzaju wołania i nauki za wcześnie, dlatego i Pan Alfons może mieć tylko znaczenie względne, jako obraz z obcego życia i obcych błędów. W każdym jednak razie i taka nawet sztuka w porównaniu z farsami, jakimi traktuje nas reżyseria głównego teatru, może się liczyć do lepszych nabytków miejscowego repertuaru.
Na koniec, co do Fałszywych poczciwców, granych w Alhambrze, jest to jedna z najmoralniejszych, najdowcipniejszych i najlepszych komedii, jakie przedstawiono u nas w ostatnich czasach. Satyra zręczna i cięta; charaktery pomyślane i utrzymane wybornie - a prawdziwy humor i poczciwa, zgodna z wymaganiami moralności tendencja stanowią celne zalety tej komedii. Dodajmy do tego, że grano ją wybornie, ze zrozumieniem i werwą, jakiej by się nie powstydzili bardzo nawet wytrawni artyści. Już to trupa pana Trapszy odznacza się wcale pokaźnym doborem grających, a tacy artyści, jak pan Zaręba lub Morozowicz, mogliby stanowić cenny nabytek dla każdej, a zatem i dla naszej stałej sceny, która ma to znów do siebie, że spotykają się na niej tylko ostateczności.

Pierwodruk "Niwa", 1874, t. VI.

[powrót]