Henryk Sienkiewicz

Teatr

Z powodu Intrygi i miłości (Cabale und Liebe), dramatu Fryderyka Szyllera, przedstawionego na benefis p. Modrzejewskiej
w Teatrze Wielkim warszawskim.

Wiek XVIII w Niemczech dziwny, a ze wszech miar dla dziejopisarza i historyka literatury zajmujący przedstawia obraz. Były to czasy tak obfitujące we wszelkiego rodzaju sprzeczności, tak pełne świateł i grubych cieni, walki, oporu, przesileń, zwątpień i nadziei, że historia może spoglądać na nie tylko jak na epokę przejściową, jak na wielki zaczyn dziejowy, z którego później dopiero miał się wytworzyć normalny rozwój społecznego żywota.
Przypatrzmy się bliżej tym sprzecznym żywiołom. Wzrok nasz ściągają przede wszystkim na siebie dwory książęce, niby jasne ogniska po całym obszarze Niemiec rozsiane. Wszystko tu pozornie błyszczy i świeci; koło dworów skupia się purpurowe duchowieństwo i świetna szlachta miejscowa, pełna poloru i elegancji. Rzekłbyś: co rezydencja - to Wersal, co książę - to Ludwik XIV. Życie tu płynie wśród przepychu i zabaw, jakby wśród bogów na Olimpie. - Wielkie rewie wojskowe, polowania, mitologiczne uroczystości, w których role półnagich bogiń grają żony i córki baronów, przedstawienia teatralne i zabawy muzyczne następują jedna po drugiej; miesiąc płynie po miesiącu i dzień po dniu bez troski i chmury, a choć huk dział starego Fryca towarzyszy bezustannie tym uroczystościom, to zdaje się, że i wojnę dał Pan Bóg dlatego tylko, żeby książę miał sposobność ćwiczyć swych grenadierów, żeby szlachta mogła pokazać, jak trzeba ginąć dla księcia, a damy - jak powiewać chustkami z balkonów witając upudrowanych zwycięzców.
Jednym słowem: czasy to świetne, czasy wersalskie, klasyczne czasy książęcych miłostek, pudru, francuszczyzny, elegancji, poloru i grenadierskich popisów, ale to dopiero jedna i co więcej, pozorna strona medalu. Przypatrzmy się teraz drugiej. Ci świetni książęta, z krwi i kości Niemcy, z duszy i przyzwyczajeń to cudzoziemcy, nie mający nic wspólnego z narodem; z wierzchu wypolerowani na wersalski sposób, w gruncie rzeczy to azjatyccy władcy, którzy nie znają i znać nie chcą żadnego hamulca dla swych uniesień i namiętności; liberalni wolterianiści za młodu, stają się niemieckimi gburami na starość. "Ani słowa o tych reinsberskich głupstwach" - mówi po wstąpieniu na tron Fryderyk Wielki - i na wzór ojca okłada kijem swych ministrów i generałów, dawnych towarzyszów reinsberskich marzeń i młodzieńczych liberalnych porywów. W innej stronie Niemiec stary a zacięty konserwatysta Karol wirtemberski uciska żelazną dłonią wszystko, co tylko nad miarę państwową wyrasta, gnębi literaturę i sztukę i z zimną krwią dokonywa bolesnych pedagogicznych ćwiczeń w swej szkole wojskowej Karola; jeszcze gdzie indziej Józef II, dość liberalny, aby wprowadzać reformy, nie jest dość liberalnym, aby nie wprowadzać ich przemocą, aby nie przykrawać swych ludów, do swych idei i aby nie rozciągać ich na prokrustowym łożu, które za krótkie lub za długie, w żadnym razie nie było dość wielkie, aby pomieścić historyczne prawa austriackich narodowości. I w całych Niemczech widzimy mniej więcej to samo, a w każdym razie takie dwory jak weimarski do niezbyt odskakujących od ogółu wyjątków śmiało policzyć możemy. Mitologiczne uroczystości dworskie - były świetne bez kwestii i wspaniałe, ale żeby skarb na nie starczył, jakież to sumy trzeba było wyciskać z zubożałego, zniszczonego wojną i nad miarę wyciągniętymi podatkami ludu! A kiedy wreszcie wyczerpały się wszelkie źródła dochodów, wówczas sprzedaż ludzi na najemników wojskowych nie zdawała się wcale rzeczą przechodzącą prawa książęce, toteż nie same tylko ołowiane hanowerskie głowy ginęły w stepach i w dziewiczych lasach Ameryki. Jak się pokazuje z dzieła Fryderyka Kappa o handlu żołnierzami niemieckimi do Ameryki w XVIII wieku, była to rzecz nader rozpowszechniona. Płacono po 50 talarów od głowy i zabierano ludzi na wieczne czasy z duszą i ciałem. W latach 1776-1777 w Brunświku, w Kassel, w Kanau, w Waldeck, w Anspach sprzedawano corocznie od dwu do czterech tysięcy ludzi młodych, ze zdrowymi zębami, silnych i zdolnych do boju. Ten żywy towar nigdy już nie miał oglądać ojców, matek, dziewic ukochanych ani miłych wiosek rodzinnych. Jednym słowem, pod złotem, puchem, pudrem i koronkami - pod maską czy konserwatyzmu, czy modnego liberalizmu, pod przepychem i świetnym polorem dworskim egoizm najpotworniejszy, posunięty aż do granic niemal naturze przeciwnych, toczył serca ówczesnych panów Niemiec. Jacy zasię książęta, taką była i szlachta. I tu pod glansowanymi rękawiczkami kryły się niedźwiedzie pazury. Z drugiej strony, służalczość względem książąt, intrygi dworskie, brak godności osobistej i ostateczne upodlenie poniżyły tak dalece tych wyrodnych synów wielkich ojców, że jedno tylko uczucie: uczucie wzgardy, budzić w narodzie mogli. W czasie wojny, wśród dymu, huku strzelb i połysków szpad umieli jeszcze, strząsnąwszy puder z żabotów, rzucać się na oślep na baterie najeżone bagnetami; grała wówczas potężnie błękitna krew w szlacheckich żyłach; umieli krokiem menuetowym brać na wzór muszkieterów francuskich szturmem działa forteczne. Ale czasu pokoju szli do antykamer książęcych intrygować, czołgać się, wysadzać wzajemnie z łaski książęcej, byle wszelkiego rodzaju lokajskimi posługami ściągnąć na się uwagę i fawor pański. Pod pozorami przyzwoitości dworskiej rozpusta gnieździła się w tych ludziach jak ptak nocny w pustkowiach. Dziewice wysokich rodów szły na nałożnice dworskie i nie tylko nie poczytywały za ujmę roli kochanicy książęcej, ale chlubiły się nią jakby wysokim dworskim zaszczytem. Poczucie religijne wygasło, dusze wyschły do dna, wychłodły i zobojętniały zarówno na złe jak i na dobre. Religia dworska, urzędowy konserwatyzm form zastępował prawdziwą wiarę, ateizm stał się modą tam nawet, gdzie jako coś przeciwnego państwu, odrzucany i potępiany był przez władzę. Ten sam posiew wolteriański, który dla niższych warstw miał być czynnikiem prowadzącym do przewrotu, rozkładał i toczył od wewnątrz jak rak klasy wyższe; tamte ośmielał i zachęcał, te osłabiał i pogrążał w przepaść swawoli, rozpusty i znikczemnienia. Taka to była wyższa społeczność Niemiec, społeczność do wysokiego stopnia strupieszała, wychłodła, żyjąca życiem sztucznym, wysilonym, pozbawionym wszelkiej potężnej treści, a niby świetnym i błyszczącym jak bańka mydlana. Egoizm, despotyzm, fałszywy liberalizm lub krańcowy obskurantyzm, służalstwo, rozpusta, wyzyskiwanie ludu, centralizacja, sztuczna religia, formami zastępująca niewiarę, sztuczna literatura służąca za zabawkę możnym, więzy - niemiłosiernie ciężkie więzy - dla ciał i duchów, oto posępne rysy ogólnego obrazu wyższych warstw niemieckiego społeczeństwa. U góry świecące próchno, u dołu wielka fala ludu, ciemna, rozległa a nad podziw dotąd spokojna i cierpliwa.
Niemniej jednak wrzała już przeciw takiemu stanowi rzeczy reakcja. Na próżno niektórzy książęta wszelkimi siłami tamowali przypływ idei zachodnich. Nie pomagało nic. Jak w Prusach po konserwatywnym Fryderyku Wilhelmie następował Fryderyk II, który na rozcież otwierał wrota myśli francuskiej, tak i w życiu społecznym całych Niemiec: im silniejszą nowy przypływ myśli napotykał tamę oporu, tym też uderzał w nią silniej. Zresztą w obozie, który powinien był bronić konserwatyzmu, panował rozstrój wewnętrzny. A tymczasem nowe pojęcia wkradały się, rzekłbyś, przez powietrze, rozpalały serca i głowy, ramionom ludzkim przyprawiały skrzydła orle. Od zachodu, ze stepów i borów Ameryki, przez ocean dochodziły odgłosy walki - tam młody naród budził się do życia i w kolebce już urywał głowę hydrze; we Francji po spokojnym dotąd niebie królewskości przebiegały błyskawice niby złowróżbne oznaki wielkiej burzy, aż wreszcie zerwała się i burza tak straszna, że świat zatrząsł się w posadach. Młodzież niemiecka gorączkowo zwracała oczy i wyciągała ramiona na zachód. Poczyna się najgwałtowniejsza reakcja w życiu umysłowym, a pierwsze jej ciosy uderzają w dworską pseudoklasyczną literaturę. Upadają dotychczas czczone powagi. "Pokażcie mi najpiękniejszą sztukę wielkiego Kornela, woła Lessing, a przyrzekam wam, że natychmiast lepszą napiszę". Niespokojny, a na wskroś buntowniczy Szubart rzuca się na wszystkie strony, napada na wszystkich i na wszystko; na próżno zamykają go w więzieniu, głos jego przedziera się przez mury i kraty. Oswobodzona z więzów konwencjonalnego francuskiego klasycyzmu, myśl niemiecka toruje sobie nowe drogi; unosi się w zaziemskie sfery religijnych zachwytów w Klopstocku; szuka potężnych uciech zmysłowych w Wielandzie; tworzą się związki poetów. Południowa grupa wielbi Szekspira, pracuje nad dramatem, północna, bardziej liryczna, tonie w religijnym teutonizmie Messiady; słowa: prawa człowiecze, równość stanowa, prawo natury itp., raz wymówione, krążą po wszystkich głowach i ustach i oto w tym wieku książęcej władzy i arystokracji szorstki dolnosaski chłop: Voss, śpiewa przez usta radcy-chłopa, któremu dumny radca-baron wymawiał niskie pochodzenie:

Tak, mój panie baronie, mój ojciec pasł świnie,
Gdybyś mu był synem, pasłbyś je i ninie.

I nie ma się wydawać rzeczą ani dziwną, ani na historiozoficzne rozmyślania zasługującą, że reakcja umysłów objawiła się najpotężniej i najpotężniejszych znalazła przedstawicieli tam, gdzie stosunkowo i opór był najtęższy. Chcę tu mówić o Szyllerze i o Karolu, księciu wirtemberskim. Ten ostatni to w swoim rodzaju typ czystej wody. On to przecie więził Szubarta, on rządził tak, że nadmiar despotyzmu pozwala go chwilami o pomieszanie zmysłów posądzać; on to przecie dopuszczał się takich wybryków, że aż kurier wysłany z imienia cesarza musiał publicznie ujmować się za ludem a strofować i grozić władcy. Była to dziwna mieszanina konserwatysty, głupca i tyrana. A jednak niedźwiedź ten miał okruchy dobrego serca, cóż, kiedy nawet wówczas, gdy chciał głaskać, głaskał tak, że zdzierał skórę. Chciał być ojcem swego ludu, na nieszczęście rozumiał, że obowiązek ojcowski polega na ćwiczeniu skóry kochanych dzieci. Niezawodnie był mniej nikczemny od współczesnych mu książąt, ale między współczesnymi nie było chyba ani jednego, którego panowanie byłoby cięższym. W tej równie tępej jak zaciekle konserwatywnej głowie nie mogło się pomieścić, żeby ktoś śmiał kochać i wyznawać, i rozszerzać inne idee niż te, które przyprawne urzędowym sosem, podawały ku spożyciu pedagogiczne zakłady państwowe, których to zakładów typem była jego szkoła wojskowa. Owe nowsze idee, ów ruch ogarniający coraz gwałtowniej młode głowy, owe porywy rozmarzonych dusz młodzieńczych uważał za złe i niebezpieczne zabawki niedowarzonych chłopców, których należało karcić kozą i rózgą.
Ale znowu bardzo jest naturalnym, że im taki człowiek dalej na prawo w stronę zastoju odciągnął wahadło umysłowego żywota, tym ono gwałtowniej, wedle prostych praw matematycznych, musiało spaść i zatoczyć się na lewo. Owóż na drugim końcu tego wahadłowego ruchu stoi w pierwszych utworach Fryderyk Szyller. Wprawdzie nie on pierwszy poczyna ów znany Sturm und Drang Periode. Już przed nim widzimy cały szereg postaci, cały szereg prób, cały pochód większych i mniejszych reformatorów, prawdziwych i fałszywych geniuszów, głębokich myślicieli i fanatycznych wartogłowów - krzykaczy. Nie Szyller także zachodzi najdalej w walce z ówczesnymi stosunkami. Jak przed potężną falą toczy się mętna piana i dalej brzeg od fali zalewa, tak i przed Szyllerem nie brak ludzi posuwających aż do zdziczałości i opętanego warcholstwa myśl reformy. Szyller w młodocianych swych utworach stoi co do czasu raczej na końcu Sturm und Drang Periodu, niemniej jednak słusznie stawiamy go na czele, naprzód dlatego, że to, co u innych było instynktem, często niejasnym poczuciem, mętnym majakiem, w nim zmienia się w doskonałą świadomość, a po wtóre, zbrojny większym od innych geniuszem, najsilniej wstrząsa ówczesną społecznością i najpotężniej uderza toporem w pień drzewa, które podrębywali przed nim inni.
Mówię tu wyłącznie o pierwszym okresie twórczości Szyllera, w którym to okresie nad poetą-artystą, jakim był Szyller później - góruje poeta-socjolog albo, nie obwijając w bawełnę, poeta-burzyciel. Do tego okresu należą: Zbójcy, Fiesko i Intryga i miłość. Ogólny stan społeczeństwa, o którym wspominałem wyżej, i rozpoczęta już z nim walka nastroiły odpowiednio poetę; dwór wirtemberski dał pierwszy impuls i poeta przemówił. Nie miał Szyller jeszcze wówczas wyrobionych pozytywnych ideałów, które by się dały ówczesnemu porządkowi rzeczy przeciwstawić, dlatego przede wszystkim negował. Z pierwszych utworów nie można wyrozumieć, jak chyba bardzo ogólnie, czego poeta chce, ale jasnym jest to, czego poeta nie chce. Negatywizm jego przelatuje na kształt płomienia nad posępnymi obszarami życia, myśl jest jak wulkan: przede wszystkim niszczący. Zrozpaczone serce poety druzgoce, burzy, rzuca palące się głownie w mieszkania ludzkie, rozbija więzienia państwowe, depce stosunki towarzyskie, kruszy podstawy religijne, rozrywa węzły rodzinne i w nadmiarze rozpaczy wzywa samo niebo na sąd przed zbolałe serca ludzkie - owo niebo, co zawsze równie głębokie, błękitne, spokojne, zawsze również zatopione we własnej wielkości, zdawało się spoglądać z godną Brahmy obojętnością na nędzę ludzkiego żywota.
W gruncie rzeczy pod owym negatywizmem wywołującym namiętne okrzyki na usta poety leży cały nieprzebrany ocean miłości dla ludzi. Usta poety wyrzucają płomienie, a na dnie jego serca leżą łzy. Tym się nawet tłumaczy czar pierwszych jego utworów. Ale bądź co bądź i ta miłość jego, właśnie dlatego, że jest miłością - oburzona nieszczęsną dolą ludzką - staje się negatywną. Zaiste Szyller w pierwszych utworach jest podobny do swego Karola Moora, który został wodzem rozbójników z miłości dla ludzi. I Szyller jako Karol niszczy, ale nie buduje. Takim jest w Zbójcach, Fiesku i w Intrydze i miłości.
Scherr, który Fieska nazywa dalszym ciągiem Zbójców, twierdzi jednak, że Fiesko jest postępem, bo owe pierwotne burzenie i zapęd stają się już w ostatniej sztuce pozytywnymi, jako republikanizm. Nie sądzę, aby to zdanie było słuszne. Miał Szyller potężną sympatię dla republikanizmu, ale republikanizm we Fiesku istnieje jako ideał ściślej określony dlatego tylko, że wypływa z samego historycznego przedmiotu, a po wtóre, że służy poecie jako coś, co jest przeciwne ówczesnemu stanowi rzeczy w Niemczech. Nie republikanizm więc jako dodatni ideał, jako postulat dla Niemiec, ale tylko jako negacja rządów książęcych występuje we Fiesku. Najlepszym dowodem tego jest, że w późniejszej co do czasu sztuce, tj. w Intrydze i miłości, staje znów na stanowisku negacji, to jest nie przeciwstawia dworowi książęcemu i ówczesnym stosunkom społecznym żadnego ni politycznego, ni socjalnego ideału.
Rzeczywiście Intryga i miłość jest tylko posępnym malowidłem tych stosunków, o których wspomnieliśmy wyżej. Rozważana ze stanowiska historycznego, z którego to stanowiska, wedle mego zdania, powinna być rozważaną, staje się dla nas jasną i zrozumiałą: rozumiemy ów entuzjazm, jaki wywołała w całych Niemczech, a nawet i za granicą; dziś maluje ona rzeczywistość przebrzmiałą, stojącą już na sądzie historii, ale wówczas przedstawiała jaskrawo równie jaskrawą rzeczywistość obecną, a była zarazem namiętnym przeciw niej protestem. Poeta roztacza w sztuce przed oczyma widzów straszliwy obraz i woła: "Przypatrzcie się i zbudźcie się. Oto prawda jest uciśnięta przez fałsz, prostota przez podstęp, swoboda przez niewolę, miłość przez egoizm; a to wszystko to my, to nasza dola, to nasze społeczeństwo; przypatrzcie się więc i zbudźcie się". I zaiste trudno się oprzeć uczuciu zwątpienia i rozpaczy, gdy w końcu sztuki staje nam przed oczyma ta tylko pozytywna prawda, że ostatecznym i jedynym schronieniem dla nieszczęśliwych jest grób, a poza grobem cisza tylko i ukojenie bezwiednie wszystkiego, a dalej ciemność ogromna, głucha, niepewna, jakby noc bez gwiazd i księżyca.
Taką jest ogólna myśl tej sztuki, a raczej tego obrazu stosunków ówczesnych. Poeta nie występuje w niej jako obiektywny myśliciel spoglądający z wysokości swego fotelu na stosunki ludzkie, ale jako jednostka oplatana w owo ogromne koło życia, kręcąca się z nim razem, cierpiąca i czująca z nim razem. Poeta bierze bezpośredni udział w doli społecznej, zlewa się ze swymi poetycznymi postaciami, zamyka w nich siebie, a zarazem i cale Niemcy, nie obmyśla, ale odczuwa, nie czerpie z głowy, ale z serca, i stąd ten ogień, stąd niekłamany zapał, stąd ta prawda serdeczna i poetyczny pełen uniesienia polot, który sprawia, że sztuka mimo wszelkie swe wady techniczne chwyta za serce i porywa.
Tendencja jej, jeżeli ją tak nazwać można, nie jest to żadna dodatniaidea społeczna poruszająca niby ukryta sprężyna wchodząca do sztuki postacie. Poeta bierze życie i z niezmiernym przejęciem się jego bolesnymi stronami maluje je takim, jakim mu się naówczas wydawało. Ale właśnie z owego młodzieńczego przejęcia się przedmiotem, nie miarkowanego jeszcze przez wytrawny, i spokojny artyzm, płynie zbytnia jaskrawość obrazu. Młody szlachcic, potomek znakomitej rodziny, kocha całą potęgą serca córkę ubogiego mieszczanina, która równą odpłaca mu miłością. Ale uczucie owo natrafia na czynny opór ojca młodego szlachcica, prezydenta, który o innych dla syna myśli związkach. Stary prezydent to nikczemny dworak, dążący przez wszelkiego rodzaju występki i zbrodnie do wyniesienia się i utrwalenia w łaskach książęcych. Pragnie on syna ożenić z kochanicą książęcą, aby w ten sposób zapewnić księciu spokojne nadal posiadanie kochanki, sobie zaś i synowi otworzyć szeroko wrota do zaszczytów i godności. W planach pomaga mu jego sekretarz i pomocnik Wurm, prawdziwy potwór moralny, który, zapłonąwszy niskim uczuciem do biednej córki mieszczańskiej, dąży na równi z prezydentem do zerwania związków, jakie łączą ją z młodym oficerem. Stąd wywiązuje się kolizja, w której z jednej strony występuje do walki miłość uzbrojona w rozpacz, z drugiej - intryga, podeptanie godności ludzkiej, przemoc kastowa, gwałt władzy, podstęp, fałszerstwo, słowem: wszelkiego rodzaju występki i zbrodnie. Dwa te obozy walczą na śmierć i życie - i wreszcie miłość chroni się przed intrygą do grobu. Oto i cała treść sztuki. Obraz zaiste potężnie jaskrawy. Poeta, władnąc światłem i cieniem, rozporządził tymi środkami w ten sposób, że cały cień rzucił na stary obóz, całe światło - na młody. Prezydent, Wurm, pozbawiony rozumu i godności Kalb, to uosobienie tego społeczeństwa, z którym walczył nowy duch niemiecki. Jaskrawa przesada, z jaką postacie te zostały odmalowane, świadczy, jak zaciętą była walka, niekłamana zaś namiętność tej przesady, świadczy, jak smutną była rzeczywistość. Miłość, gołębia miłość, pełna prostoty i poświęcenia, to przejasne, bezinteresowne uczucie, szuka niby roślina gruntu, na którym mogłaby się zaszczepić i zakwitnąć na ziemi. Ale ówczesna społeczność, wychłodła, strupieszała, zbrodnicza, nie jest odpowiednim gruntem. Mniejsza tu o prezydenta, o Wurma, o Kalba - to są tylko przedstawiciele owych stosunków społecznych, w rzeczywistości zaś nie oni jako tacy wyłącznie - ale właśnie stosunki społeczne i zbrodniczy nastrój moralny tych stosunków jest tego rodzaju, że wyłącza prawdę, bezinteresowność, poświęcenie, prostotę i miłość, które niby spłoszone gołębie ulatują od ziemi i chronią się w niebie. A cóż stąd za wniosek, jaka w tym myśl poety? Oto dłoń jego pisze straszliwe, baltazarowe słowa na owym gmachu społecznym, w którym jakby w kościele bez Boga lęgną się tylko puszczyki i gady. "Delenda Carthago!" - zdaje się mówić poeta i nic więcej. A potem? a potem, poeto? co na miejscu owego gmachu wybudować?... Cisza!... na próżno ucho czeka odpowiedzi. Delenda Carthago! - oto wszystko, co mówi w Intrydze i miłości Szyller. I istotnie: czyż burza troszczy się, jakie drzewa odrosną na miejsce tych, które wicher połamie?
Młody obóz przeciwstawia wprawdzie w Intrydze i miłości staremu społeczeństwu indywidualizm, ale tylko indywidualizm. Poza czysto osobistym pragnieniem szczęścia nie masz w nim nic dodatniego. Ludwika, owa córka mieszczańska, umie tylko kochać i płakać. Młody major gotów jest burzyć i niszczyć, gotów rozrywać nawet węzły rodzinne. Rozmarzonemu, pełnemu egzaltacji, ciężą wprawdzie więzy społeczne, ciężą obłudne formy towarzyskie, gotów, powtarzam, je burzyć, i targać, ale tylko dlatego, by biegnąc na oślep wśród płomieni i rozwalin, pochwycić w lot przelatującą nieujętą wizję osobistego szczęścia.
Mógłby ktoś wprawdzie powiedzieć, że skoro poeta walczy ze społeczeństwem w imię praw osobistych jednostki, więc ideał jego jest już określony, a zatem i negatywnym nazywać go nie można. Prawda. Cały wiek XVIII przedstawia nam obraz walki w imię praw jednostki, niemniej jednak cały wiek ten wiekiem negacji nazwać można. Prawa jednostki bowiem, nie ujęte w pewne dodatnio określone stosunki społeczne, postawione jako zasada bezwzględna, co więcej: wyłączająca wszelkie ograniczenia swobody w imię ogółu, są rozprzężeniem i rewolucją. Zresztą poeta nie mówi w Intrydze, co w imię praw jednostki zbudować, ale co zburzyć trzeba.
A teraz - błędnym i śmiesznym byłoby mniemanie, jakobym ów negatywizm stawiał jako zarzut wiekowi lub poecie. Kto głębiej patrzy w historię, ten wiekom nie stawia zarzutów, nie dzieli je na złe i dobre, ale tylko objaśnia skutki i przyczyny. Co do mnie, nie poczytuje negatywizmu Szyllerowi za złą stronę jego utworów ani tym mniej, wymagam, by w sztukach swych dawał dodatnie teorie polityczne, by kreślił ideały socjalne i tym podobnie. Rozważałem tylko właściwości sztuki, zastanawiałem się nad procesem myśli autora i na koniec pragnąłem wyjaśnić owe myśli i idee ze stanowiska wieku, z którego to zadania - o ile pozwalał rozmiar artykułu i moje siły - starałem się wywiązać.
Na koniec parę jeszcze słów odnoszących się do czysto artystycznej strony sztuki. O wartości jej artystycznej czytelnik już z tego, co powiedzieliśmy wyżej, mógł sobie wyrobić pewne pojęcie. Uderza nas w niej przede wszystkim brak spokoju i harmonii. Umyślny nierówny rozdział świateł i cieniów spowodował niezmierną jaskrawość charakterów, które przez to zdają się zbyt od rzeczywistości oddalać. Znać tu wszędzie pełen młodzieńczy sposób traktowania rzeczy i brak wytrawności artystycznej. Niektóre postacie zdają się działać z nie dosyć uzasadnionych motywów i do takich należy np. Wurm, którego zaciętość w prześladowaniu Ludwiki dałaby się wytłumaczyć tylko wielką i namiętną miłością do tejże Ludwiki, tymczasem miłości takiej nie zaznaczy z dostateczną mocą poeta. W ogóle cały ten Wurm zanadto jest jaskrawy. Kocha, co złe, dla złego i na kształt jakiegoś średniowiecznego półdiabła, czarownika zdaje się wietrzyć świeże dusze chrześcijańskie, by żywić się ich ciałem a napawać krwią. Również jaskrawym jest i prezydent, obaj zaś, to jest i Wurm, i prezydent, mają jeszcze tę kardynalną wadę, że autor chciał w nich uosobić chytrość, przebiegłość i zręczną intrygę, tymczasem wszelkie sposoby i podstępy, na jakie się ta piekielna para zdobywa, wydają się widzom naiwne. Ktoś bardzo dobrze powiedział, że w sztuce tej miłość jest cudowna, ale intryga trzech groszy nie warta. Istotnie, owe niby arcy-przebiegle sposoby Wurma mogą chyba oszukać tak zapamiętałego i łatwowiernego młodzieńca jak major. - Nie dałbym ja się tak otumanić! - mówi sobie widz paradyzowy, i widz paradyzowy ma słuszność. Owa naiwność intrygi jest może największą wadą sztuki, boć na tych wurmowskich sposobach polega cały ruch dramatyczny. To, co się staje, staje się przez nie. Kolizja z nich wypływa, bohater z nimi walczy i przez nie ginie zakochana para, tym więc słuszniej można wymagać, aby tak wielkie i poważne skutki z równie wielkich i poważnych, a nie błahych wypływały przyczyn. Prawda, ze w czasach owych mniej wymagającą i naiwniejszą była i publiczność, sprężyny dramatyczne mniej zużyte i mniej udoskonalone; rozumiemy i uwzględniamy to zupełnie - skoro jednak w późniejszych utworach Szyllera nie spotykamy już wad podobnych, nie możemy więc oprzeć się myśli, że w Intrydze i miłości, obok wielu wzmiankowanych wyżej okoliczności, przede wszystkim młodość i niewytrawność autora były tych wad przyczyną.
Na koniec niedostatki powyższe spowodowały, że sztuka, lubo przedstawiona u nas starannie i grana w naczelnych rolach znamienicie (p. Modrzejewska, Królikowski), nie uczyniła takiego wrażenia, jakiego można się było po niej spodziewać. A jednak jest to, bądź co bądź, jedno z arcydzieł literatury niemieckiej. Ten zapal, ten nadmiar uczucia nie krępowanego artyzmem, ta egzaltacja młodego pety, która powoduje jaskrawość obrazów, unosi go ustawicznie na wyżyny samym geniuszom dostępne. Tylko miłość prawdziwa i potężna mówi takimi słowami, jakimi przemawia tu bohater do bohaterki. Dal tych słów, dla ich prawdy i głębokości można zapomnieć o wszystkich wadach sztuki. Czytelnikowi zdaje się, że słyszy echo pieśni z innego świata, gdzie nie ma zła, bólu i cierpień, gdzie nie ma brudnych, ciemnych i rozpaczliwych stron naszego życia - ale gdzie panuje miłość i wieczyste zapomnienie świata, i upojenie miłosne, i nieśmiertelna - wiecznie młoda i promienna poezja. Tak jest: sztuka ma swoje wady, ale wady te to niby stara i przyćmiona wiekiem oprawa, w której świeci brylant prawdziwy; lot poety często niewprawny i nierówny jeszcze - ale z takiego lotu poznaje się orła.
Dlatego wprowadzenie takiej sztuki na polską scenę - zasługuje na najzupełniejsze uznanie.

Pierwodruk "Niwa", 1875, t. VII.

[powrót]