Henryk Sienkiewicz

Kronika teatralna

Wit Stwosz, dramat w pięciu aktach z faktów dziejowych, napisał Wincenty Rapacki, artysta dramatyczny.

W ostatniej scenie tego dramatu, gdy Wit Stwosz, piętnowany i okuty w łańcuchy, zwracając się do swej córki, mówi:

Pójdź, drogie dziecię, wrócimy do gniazda,
Żebraczy kosztur weźmiemy do ręki
I z piosnką szczęścia iść będziem przez drogę,

wówczas widz patrząc na upokorzenie i krzywdę, jaką wyrządzono bezbronnemu starcowi, pyta mimo woli, jaka jest wina tragiczna tego człowieka? Istotnie: był Wit, jak wiadomo, słynnym czasu swego rzeźbiarzem, przeniósł się do Norymbergi, którą wieloma pracami swymi przyozdobił, jak każdy nowator wywołał do walki żywioły konserwatywne w sztuce, a kiedy do walki tej domieszały się jeszcze i pierwiastki osobistej niechęci, upadł w niej. Oto cała jego historia - historia, jaka powtarza się w życiu każdego prawie bądź z artystów, bądź z uczonych, wprowadzających naukę lub sztukę na nowe tory. Autor usiłuje wprawdzie odnaleźć w swym bohaterze winę tragiczną, ale czyni to bez powodzenia. Opuścił Wit swój kraj rodzinny i poszedł obcych szukać bogów, poszedł u obcego grzać się ogniska. Na próżno do powrotu wzdycha jego towarzysz w sztuce, na próżno córka, przenosząc się duszą utęsknioną w rodzinne strony, błaga go prawie co dzień o powrót. Wit pozostaje nieubłagany. Upór ten istotnie zmniejsza sympatie dla niego, zarówno jak i litość nad jego losem w chwili gdy przyciska go dłoń niedoli, ale winą tragiczną jeszcze nie jest. W owym czasie zwyczajem było, że artyści i uczeni niby ptactwo wędrowne opuszczali rodzinne strzechy przechodząc z jednego miasta do drugiego, z jednego dworu książęcego na drugi, szukając otoczenia, które by sztukę ich najlepiej umiało czcić i cenić. Historia dostarcza tylu przykładów podobnych podróży, że i cytowanie ich uważamy za zbyteczne. Był to po prostu zwyczaj, dajmy na to, że ze względu na interesa narodowej sztuki naganny, ale nie stanowiący winy tragicznej, zwłaszcza gdy rozważać go będziemy ze stanowiska nie dzisiejszego, ale wieków ówczesnych. Pobyt Stwosza wśród obcych zaostrza wprawdzie charakter prześladowań, jakimi ściga go cech miejscowy, ale jest to okoliczność postronna, okoliczność nie wypływająca bezpośrednio z charakteru Wita i niezdolna nadać temuż charakterowi tragiczności.
Dalej jest Wit Stwosz, jak chce pan Rapacki, pysznym i zuchwałym.

W głowie ma wielkie i zuchwałe myśli.
Duma go pędzi do rzeczy nadludzkich.

Pragnie wyrzeźbić na jednej wielkiej tablicy ziemię całą, "z góry i lasami, morzem i rzeki, miastami i wsiami, słowem: z tym wszystkim, co tylko na ziemi". Przy tym dumnie i pogardliwie traktuje miejscowy cech rzeźbiarski, złożony z mistrzów, i mistrza owego cechu, Steinbauera. Co do pierwszego, to jest do owego zamiaru Witowego wyrzeźbienia całego świata, pomysł to iście zuchwały i estetycznie zwichnięty, ale maluje on Stwosza nie jako człowieka, nie jako bohatera dramatu, ale tylko jako artystę przeceniającego własne siły. Pogarda jego i lekceważenie cechu płynie również z czysto artystycznych pobudek: nie jest ogólnoludzką namiętnością, nie zrywa równowagi moralnej Wita i nie ujawnia się na zewnątrz w czynach tragicznych płynących bezpośrednio z osobistych Wita namiętności. W ogóle w Wicie rzeźbiarz, artysta zasłania człowieka. Jako człowiek ma Wit jeszcze wady wcale nie sympatyczne, ale bynajmniej wcale nie jest dramatycznym. Nie jest to natura czynna, namiętna, kipiąca nadmiarem czysto ludzkich namiętności. Jako wyłącznie artysta zaś nie może być bohaterem dramatu, bo artyzm jest szczególnym darem, nie ogólnie ludzką namiętnością. Artyzm wytwarza dzieła sztuki, nie zaś tragiczne czyny; jest czymś wyjątkowym, nie mogącym zmienić się w żywą i żywotną akcję. Widz mając przed sobą artystę, a zatem naturę wyjątkową, nie widzi siebie w bohaterze dramatu, nie widzi swych własnych uczuć, swych własnych, mniej więcej rozbudzonych namiętności, dlatego nie odczuwa i całego dramatu, w którym zamiast czynów występują do walki estetyczne idee.
Tak jest, nie ma człowieka w Wicie, jest tylko artysta. Namiętności jego zmieniają się w piękne posągi, nie w dramatyczne czyny. Walczy on z otoczeniem, ale w jaki sposób? Oto: stawiając cymborium, rzeźbiąc wedle nowych zasad estetycznych krucyfiksy, posągi świętych, świat cały, słowem, walczy dziełami sztuki. Ależ czy jest w tym wszystkim to, co stanowi istotę dramatu? Nie! Ale ponieważ autor koniecznie dramat utworzyć usiłował, akcja więc nie mogąc płynąć bezpośrednio z charakteru bohatera głównego, popłynęła bocznymi korytami. Główny bohater zamiast twórcą akcji stał się jej przedmiotem. Nie przez niego wszystko się staje, ale z nim się coś staje. Nie on działa, ale jest przedmiotem działania. Staje się biernym, jest to listek wśród burzy.
Dlatego to pytanie: jaka jest wina tragiczna tego człowieka? jest zarazem głównym zarzutem, jaki postawić można bohaterowi dramatu i samemu dramatowi. Ono to tak! Jest bohater istotą bierną, dlatego akcja nie znajduje w nim swego ześrodkowania, dlatego jest zwichniętą, dlatego nie płynie szerokim korytem wypełniającym całe ramy obrazu, ale przerywa się, chwilami niknie jak owe strumyki na piasku, które lud nasz ponikami nazywa; dlatego czepia się okoliczności zewnętrznych. Raz czepia się weksli fałszywych, lichwiarzy, pokątnych intryg, drugi raz katastrofa przedstawia się jako kazuistyczna kara za opuszczenie kraju, to znowu przybiera odcień mistyczny fatalizmu, słowem, rozstrzela się na wszystkie strony i wreszcie staje się rezultatem działalności nie bohatera głównego, ale postaci pobocznej.
Nic nie pomagają tu ani uroczyste procesje, ani rozprawy estetyczne, ani postaci żywcem ze średnich wieków wyjęte, ani dzwony, ani efektowne bicie wieżowego zegara: wszystko to daje koloryt, daje pyszne tło, na którym tym bezbarwniej, tym bledniej rysuje się gadatliwa postać Wita, gotowa zawsze do dialektycznych rozpraw, a zawsze popychana przez obce zamiary, obce czyny, obce dłonie.
Cały ten dramat, im uważniej mu się przypatrywać, tym bardziej przedstawia się jako obraz, któremu brak ogniska. Znajdziesz tam bardzo udatne grupy, postacie rysowane wytrawną dłonią, doskonałe tło, ale bohater główny, pogrążony w cieniu, stoi mimo woli artysty na drugim planie. Rozproszone światło pada tu na inne postacie. Bohater nie jest duszą obrazu, jest tylko komparsem. Uwaga widza rozprasza się. Widz czuje brak jednolitości; brak tego, co estetycy jednością w rozmaitości nazywają i co jako pierwszy warunek prawdziwego piękna kładą.
Wszystkiemu tu winna postać główna. I niechaj nikt nie powołuje się tu na Szekspira prawiąc, że w jego dramatach znajdują się bohaterowie z natury bierni.
Otello jest wprawdzie do czasu narzędziem w obcym ręku, ale jakaż to burza czysto ludzkiej namiętności wre w tym zdziczałym z bólu sercu! A kiedy wreszcie przychodzi chwila przełomu, Otello chwyta sam w ręce całą akcję, sam sprowadza katastrofę, sam rozwiązuje dramat, a czyż rozwiązuje go sam Wit Stwosz? Nie! Zawsze inni robią z nim, co chcą. Jest przedmiotem katastrofy, tak jak był przedmiotem akcji. Hamlet! ów przepyszny, tak serdecznie ludzki Hamlet, mimo swego biernego charakteru ogniskuje tak w sobie cały dramat, że reszta postaci zdaje się być tylko prostym tworzywem dla jego refleksji, dla jego zwątpień, wahania się i głębokich rozmyślań. Inna jest bierność bohaterów szekspirowskich; powiem, że sama ta bierność tam, gdzie ją znajdujemy, jest obmyślaną i użytą umyślnie, jest do wysokiego stopnia psychologiczną, czysto ludzką, jest na koniec arcy-dramatyczną, ona to bowiem stanowi źródło, z którego bije akcja nieubłaganie, fatalistycznie płynąca aż do katastrofy.
Zgoła innego pokroju jest Wit Stwosz, którego ot, szkoda po prostu porównywać z bohaterami Szekspira! Tu akcja nie płynie ani z jego czynności, ani z bierności. Co tu robić w dramacie z taką figurą, która kiedyś, kiedyś żyła na świecie, była wielkim mistrzem, ale która w dramacie, jak ją przedstawił pan Rapacki, nie robi nic, tylko gada o swoich posągach, o swoim powołaniu i o swojej wielkości literalnie dwa razy tyle, co potrzeba. Niechaj nas nikt nie posądza o lekceważenie przeszłości. Umiemy cenić, uwielbiać, podziwiać i wreszcie chlubić się naszym Witem Stwoszem historycznym, ale ani myślimy podziwiać, uwielbiać, a na koniec chlubić się Witem Stwoszem dramatycznym, takim jakiego odmalował pan Rapacki. Powtarzamy: jako postać dramatyczna to nicość, a nawet więcej niż nicość, jest to bowiem postać, która jako główna, a chybiona osłabia cały dramat, odbiera mu interes, niweczy zogniskowanie, a na koniec osłabia i rozprasza akcję, która skutkiem tego czepiać się musi okoliczności i postaci postronnych.
Do takich postronnych postaci skupiających w sobie akcję należy przeciwnik Wita Stwosza, cechmistrz Steinbauer. Wątpliwości, jakie o talencie pana Rapackiego budzi w nas główny bohater dramatu, rozpraszają się jakby pod wpływem jasnego promienia światła na widok tej postaci marmurowo jednolitej, zwartej w sobie i prawdziwie dramatycznej. Rysunek jej pewny siebie, poprawny, często znakomity. Raz wytknąwszy sobie cel, dąży do niego Steinbauer nie przez słowa lub dialektyczne rozprawy, ale przez czyny. Postać to surowa i mroczna, ale pełna energii i woli. Panuje nad wypadkami, prowadzi je, nadaje im kierunek z nieubłaganą logiką nienawiści, umie zużyć wszystkich na swą korzyść, trzyma w ręku warchoła Banera, przez którego gubi Stwosza; umie panować nawet nad sobą.
Łódź Wita płynie tam, gdzie wiatr ją popędza, łódź Steinbauera płynie tam, dokąd Steinbauer steruje. On jest duszą czynów. Cień jego pada na Stwosza i pogrąża go w ciemnościach. Jest to przeciwnik, z którym nie mierzyć się Witowi. Wit umie gadać, Steinbauer - działać i milczeć. Uczucie nienawiści gra w jego sercu, ale nienawiść ta, wyrosła na gruncie artystycznej zazdrości, wkrótce zmienia się w uczucie nienawiści nie artysty dla artysty, ale człowieka dla człowieka i w ten sposób staje się dramatyczną. Wobec tego uczucia nie masz innych względów. Jest ona regulatorem jego czynów, a zarazem jest osią całej akcji, wobec której deklamacje Witowe idą w kąt. Waga dramatu leży w Steinbauerze. W miarę rozegrywania się sprawy wychyla się on złowrogo coraz bardziej na światło, przedstawiając osobę swą wszystkim, co sprawia, że postać ta, wzięta pojedynczo nader wielmożna i wyborna, psuje jednak równowagę w dramacie. Dziwna rzecz, a jednak tak jest! Psuje równowagę właśnie dlatego, że zasłania Wita, który w tej antytezie tym bledniej i bezbarwniej się wydaje, psuje równowagę, bo skupia w sobie te wszystkie promienie, które Wit skupiać powinien, bo odwraca uwagę od postaci, którą autor główną mianował, bo jednym słowem, z dramatu zatytułowanego "Wit Stwosz" czyni dramat, który raczej tytuł Steinbauer nosić powinien.
Niemniej jednak postać to dowodząca niepospolitych zdolności autora. W ogóle w całym tym dramacie, prócz jednej Beaty, która mdłą, a nawet przez odziedziczoną po ojcu skłonność do dialektyki często nieznośną się wydaje, postacie poboczne są kreślone znakomicie i o całe niebo postać Wita przenoszą. Wieje z nich iście średniowieczny duch. Taki Daischler, Erdmuta, Starzec-żebrak to typy jakby żywcem ze średniowiecznych czasów wyjęte, schwytane na gorącym uczynku, nacechowane ogromną prawdą. Dowodzi to zarazem sumiennych studiów, ale dowodzi i zdolności autora. W ogóle całe tło, jak już wspomnieliśmy, jest przepyszne, tym większa więc szkoda, że na owym tle tak słabo rysują się postacie, o które głównie chodziło.
Język autora poprawny, czysty, staropolski, a bez archaizmów, jest także jedną z piękniejszych stron dramatu. Odznacza się on siłą, ale zarazem i umiarkowaniem, które dowodzi wielkiej wytrwałości pisarskiej. Przymioty powyższe równoważą po części wady utworu, któremu daleko wprawdzie do arcydzieła, za jakie zbyt wczesna reklama go ogłosiła, ale który pozwala nie wątpić o przyszłości p. Rapackiego jako autora dramatycznego.
Mniej tylko reklamy, która do niemiłych zawodów musi zawsze prowadzić, więc ostrożności w wyborze przedmiotów, a przy pracy i zdolnościach, których ślady niezaprzeczenie w Wicie się przebijają, może autor śmiało iść naprzód.

Pierwodruk "Niwa", 1875, t. VII.

[powrót]