Henryk Sienkiewicz
Mieszaniny literacko-artystyczne
III
Pieśni Heinego. Przekład Aleksandra Kraushara. Wydanie nowe i uzupełnione. Warszawa 1880. Nakładem Gebethnera i Wolffa
. . . . . . . . . . . . . . .
Częstokroć na szyldwachu nudy mnie dręczyły...
Czasem bojaźń przelotna... (to wady chroniczne);
Chciałem umysł orzeźwić, pokrzepić swe siły,
Więc świstałem przez zęby piosnki satyryczne.
. . . . . . . . . . . . . . .
W końcu poeta mówi, że mu pierś pękła. Jakoż od dawna już leży on w cieniu drzew cmentarza na Montmartre.
Dziś mówi o nim jego tłumacz, że gdy ćwierć wieku przeszła nad ową mogiłą, zapomniano o błędach człowieka, aby uczcić w nim męża idei, głębokiego myśliciela, niezrównanego poetę i jednego z najjaśniejszych satyryków, jacy kiedykolwiek działali na polityczno-literackiej arenie.
Czytelnik zgaduje zapewne, że mowa o Henryku Heinem.
Błędy życia, okupione męczeńskim życiem i męczeńską śmiercią, istotnie zbladły. W pamięci ludzkiej ta biedna głowa, schylona niemocą na piersi, budzi już litość, nie zawiść, i tylko... "pieśń gdzieś leci echowa".
Echo to ozwało się i u nas. Mamy przed sobą tom Heinego w przekładzie Aleksandra Kraushara. Są to pieśni liryczne, przeważnie poświęcone miłości. "Wiarą Heinego, mówi tłumacz, było piękno, harmonia; więc szukał tej harmonii wszędzie: w podaniach biblijnych, w poematach starych Indii, w Nibelungach, w księdze dziejów ludzkości, w symfoniach Beethovena, w obrazach Ary Scheffera i w sercu kobiety przede wszystkim".
W sercu kobiety nie tylko szukał - ale i nie znalazł. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak nazwać tę historię zmarnowanych usiłowań: powszednią czy wyjątkową? Kiedy pomyślę, że nie ma prawie ani jednego poety, który by nie odebrał listu, że "Ona" idzie za mąż za jakiegoś obywatela wiejskiego lub miejskiego, z mniej więcej czystą hipoteką, wówczas po pierwsze: dziękuję Panu Zastępów, że nie jestem poetą; po wtóre: ubolewam, że nie jestem wiejskim lub miejskim obywatelem; a po trzecie: historia wydaje mi się tak powszednią, tak starą i powtarzającą się bez końca, jak następstwo nocy po dniu. Biografowie poetów mogliby mieć pozostawione w życiorysach puste miejsca, w które należałoby tylko wpisać w swoim czasie imię nieszczęśliwego i tej, która zdradziła.
Z drugiej strony, jak tu nazwać powszednimi dzieje złamanych serc, skoro te serca należą do wybranych, a właśnie filistrowie nie tylko wychodzą cało z miłosnych klęsk, ale żenią się, mają dzieci, żyją długo, a w końcu opatrzeni etc..., przechodzą w spokoju do spoczynku wiecznego, przy czym zwykle "stroskana żona zaprasza krewnych i przyjaciół". Za poetyczną trumną rzadko kiedy idzie "stroskana żona". Dlaczego tak bywa - nie umiem wyjść z wątpliwości, a co gorsze, mógłbym z nich wyprowadzić pewne wnioski na niekorzyść poezji w ogóle, choćby w myśl wiersza Syrokomli:
Komu, ty muzo, usiądziesz na karku,
Tego już rozum nie złapie...
Od czasu jak Aspazja po śmierci Peryklesa wyszła za handlarza wołami, poeci powinni by być doprawdy roztropniejsi, ale widać cięży już nad nimi jakiś fatalizm. Z pewnego punktu widzenia rzecz mogłaby się wydać bardzo śmieszną; boć jeśli orzeł łapie się na lep, na który by pierwszy lepszy szczygieł wziąć się nie dał, świadczy to wprawdzie o różnicy między orłem i szczygłem, ale na korzyść pierwszego nie przemawia. Gdybym był poetą i miał na zawołanie Orfeuszową harfę, to myśląc o tym, targałbym jej struny w złości. Na Jowisza! Co to za dziwny objaw w dziedzinie ducha! Słuchajcie tylko: z jednej strony jakaś Anielcia, Zosia lub Ludka: lat dwadzieścia, włosy jasne, oczy niebieskie, wzrost mierny, stanik mierny, nos i broda mierne, inteligencja mierna, trochę fortepianu, świadectwo z pensji, usposobienie lekko poetyczne, dużo fałszywego apetytu, skłonności do roli anioła... w braku innego zajęcia; serce... w lewym boku, na sumieniu kilku studentów różnych fakultetów: z drugiej strony Mickiewicz, Słowacki, Musset lub Heine...
Pensjonarka prowadząca na nitce Prometeusza! Dziwne, kankanowe zestawienie, a sytuacja godna "buffy" Offenbacha. A jednak wielki samotnik daje się prowadzić, bo kocha: i oto dramat rozpoczęty. Olbrzym robi się dla dziewczyny zwykłym śmiertelnikiem. By nie przerastać jej głową, kładzie się u jej nóg, sam staje się dzieckiem, zbiera kwiaty, a z nimi razem jej uśmiechy i wejrzenia; rozpamiętywa słowa, staje pod jej oknami jak student, błagalnym wzrokiem spogląda na jej rodziców i krewnych; zrzekłby się wszystkiego dla niej: sławy, wielkości, duszę by oddał na potępienie, ciało na męki. On, który ogarniał sercem świat cały, on, który kochał piękno boże, ludzkość, naturę, słońce, błękitną głębinę nieba, majowe blaski, róże rozkwitłe, tajemną muzykę przyrody, woła omdlały i osłabły z miłości przy ukochanych nogach dziewczyny:
Ich liebe sie nicht - ich liebe alleine
Die Kleine, die Feine, die Meine!
Co w tobie jest? jakąż siła tajemną obdarzyło cię, dziewczyno, przeznaczenie, że dusza samotna oderwać się od ciebie nie może; serce wlecze się za tobą jak pies pokorny za panem, a myśl krąży ustawicznie koło twej jasnej głowy. Czy ty jesteś naprawdę aniołem, naprawdę czymś boskim? Czemu na twój widok jasność napełnia oczy, a taka mocna tęsknota ogarnia, gdy znikniesz? Ty, maleńka, ciężysz tak szerokim ramionom, że gną się pod tobą jak barki świętego Krzysztofa z legendy pod ciężarem Dziecięcia-Zbawiciela! Czy ty nie jesteś tą pospolitą dziewczyną, jakich tysiące siadują w oknach i na balkonach ulic miejskich?
Nie jesteś - bo oto Prometeusz ze światła, które niebu wydarł, uczynił aureolę naokół twej skroni, siłę ci swą oddał, sławę dla ciebie zdobył i tyś już nieśmiertelna jak Aspazja, jak Beatrix, jak Laura, jak Maryla, jak Ludka...
Czym jesteś sama w sobie - nie wiem; ale widzę cię w blaskach, których światło odkrywa mi i akt ostatni dramatu między nim a tobą. Oto dzika okolica: powietrze drży od huku piorunów; przepaści i skały. Przy jednej z nich tytan, połamany bólem, na próżno szarpie za łańcuchy, by odgonić sępa pożerającego mu wnętrzności; z drugiej strony, ty, Aspazjo, wychodzisz za handlarza wołami; ty, Lauro, masz dwanaścioro dzieci; wy, Maryle i Ludki, szukacie obywateli wiejskich lub miejskich z mniej więcej czystą hipoteką.
Panie Zastępów! jakże ci dziękuję, żeś mnie nie stworzył poetą, a jak ubolewam, że nie handluję wołami i nie jestem ani miejskim, ani wiejskim obywatelem!
Ale mniejsza z tym! Skądinąd winniśmy Laurom, Marylom etc. wdzięczność, bo za ich sprawą sęp wprawdzie szarpie wnętrzności Prometeuszom, za to jednak od strony skał męczeństwa "pieśń gdzieś leci echowa".
W ten sposób rodzą się elegie Tybulla, sonety Petrarki, Mickiewiczowskie Dziady aż do urodzin Konrada, tęczowe poemata Słowackiego...
W ten sposób urodziła się i Księga pieśni Heinego.
Czym jest ta księga? Wielkim kodeksem miłości, kroniką życia z chwil, gdy ono coś warte, pieśnią naprawdę echową, bo słowom jej odpowiada echo we wszystkich sercach młodych, tkliwych, kochających.
Tłumacz nazwał ją symfonią miłości. Allegro opisuje jej rozkwit w cudnym miesiącu maju, wśród kwiatów, traw, rozmaitych drzew i śpiewu ptaków. - Ale maj kończy się, więc allegro przechodzi w smętne adagio - a wreszcie kończy się szalonym scherzem i... porwaniem strun w lutni... w piersi...
Kim i czym więc byłaś, ty, dla której wyśpiewano symfonię? Niczym. - Co w tobie było? Nic. - Takich kwiatów, jak ty, setki na każdej łące. Mogłaś bezpiecznie zdobić dziurkę od guzika w surducie pierwszego lepszego kantorowicza, kancelisty, bakałarza albo w najlepszym razie kapitalisty bez innego zajęcia. Dopiero gdy on ubrał cię w duszę własną, wypiękniałaś dla niego, bo oddał ci, co w nim samym było najpiękniejsze. Więc oto poeta mówi, jak się stało:
W prześlicznym miesiącu maju,
Gdy tryska kwiat z ziemi łona,
I w moim sercu zakwitły
Pierwszej miłości nasiona.W prześlicznym miesiącu maju,
Gdy ptaszę śpiewa z zapałem,
I ja mych uczuć wybrance
Wszystkie pragnienia wyznałem.
Potem cały urok wiosny z natury i z własnej piersi przeniósł na nią. "Nie kocham już (woła) róż, lilii, słońca, gołębi:
...Ich liebe alleine
Die Kleine, die Feine, die Reine, die Meine."
Słychać w tym zachwyt, echa leśne, dzwonki trzód i jakiś ciepły oddech wiosny. Ach! to tylko szkoda, że "w księdzu Kefalińskim znika Szekspir". Wyrażenie tłumacza:
...lecz kocham jedynie
Piękną, milutką mych marzeń boginię.
nie zastępuje tej uroczej rytmiki: "Die Kleine, die Feine, die Reine, die Meine", ani tej pieszczoty wyrażenia, z której tryska prawdziwe uczucie. Nie mając pod ręką oryginału, nie mogę co chwila porównywać tekstu polskiego z niemieckim i muszę się posługiwać pamięcią, która zawodzi. Niech mi wolno jednakże będzie wypowiedzieć, że w tego rodzaju przekładach dosłowność nie jest rzeczą główną. Tłumacz niech używa słów, jakich chce, byle uchwycił istotę poetyczną wieszcza, duszę jego, takie właściwe wyrażenie lub taką rytmikę, które stanowią "jaźń" poetyczną. Przekłady Odyńca np., tak powszechnie podziwiane, dalekie są od dosłowności, ale zachowują poetyczność oryginału. P. Krausharowi często tego brak, więc i przekład wychodzi sucho, pospolicie. I jemu jednak trafiają się i szczęśliwsze zwrotki, jak np.:
Gdy się w twe cudne oczy wpatruję,
Nikną wnet moje cierpienia;
A gdy usteczka twoje całuję,
Boleść ma w rozkosz się zmienia.
Poeta ciągle jeszcze nuci pieśń szczęścia. Nie ma takich barw i blasków w niebie i na ziemi, w które by nie ubierał kochanki. On ją miłuje jak źrenicę oka swego, otacza, ogarnia, woła za nią i pragnie jej. Wszystkie odcienie uczucia, jakie objawiają się rozproszone w tysiącach piersi, tworzą jeden skarb w jego sercu; dlatego to uczucie staje się prototypem innych, dlatego każdy w nim znajdzie znajomą sobie nutę, własne pragnienia, obawy, własne szczęście i porywy - dlatego każdy odczuje poetę i zrozumie.
Więc oto np. woła:
Oprzyj swe usta o moje usta,
A łzy nam z oczu popłyną;
Oprzyj swe piersi o moje piersi,
Wnet się z nich ognie wywiną.
Ale po tych porywach zmysłowych nadchodzą i chwile cichego rozmarzenia, jakiejś dziwnej błogości serca, w których dusza jest jedną wielką, łagodną muzyką; człowiek roztapia się w miłości jak kropla wody w morzu, zapomina o sobie, o świecie - przestaje pragnąć zmysłami, śni... Wówczas w cichy wieczór letni słychać głos jego senny i omdlały:
Kielichom lilii marzącej
Tchnienia mej duszy udzielę,
A kielich lilii wydzwoni
Piosnkę o moim aniele...
Zasypia z jej obrazem pod powiekami, budzi się z myślą o niej. Przetwarza się w nim dusza. Wchodzi w ten okres, w którym wszystko widzi przez nią - przez wybraną. Co mu świat, co mu nauka, co mu mędrcy! Na cokolwiek wzrok zwróci, widzi ją. Jakże mu śmieszny wydaje się np. astronom śledzący obroty gwiazd i pragnący znaleźć klucz do ich tajemnic! Oto on bez żadnej nauki wie, czym są gwiazdy. Najpiękniejsza - to ona; najbliższa jej - to on; a harmonia sfer - to ich miłość... Im tak dobrze we dwoje szybować jako żurawiom ponad światem. Dokąd on ją zawiedzie?
Na skrzydłach pieśni niebiańskiej
Z tobą, o luba, popłynę;
Tam - ponad brzegi Gangesu,
Gdzie znam ustronie jedyne...
Innym razem lecą tam, gdzie:
Drży piękny kielich lotosu
O jasnej zorzy rozkwicie...
Miłość przechodzi następnie w ubóstwienie:
Madonny cudne oblicze
Zdobią kwieciste opony;
Podobne wdzięki dziewicze
Mój anioł ma ubóstwiony.
W czasie tych lotów pod niebem w najdalsze ustronia ziemi nagle powstaje między nimi nieporozumienie. Czegoż bo to chcą od niej? Ona nie może wiecznie latać: nie jest ptakiem. Ona, dobrze wychowana panna, musi stosować się do tego, co jest przyjęte; musi bywać i w ogóle żyć tak, jak panienki żyją na świecie, a on ją rwie w jakieś niebywałe kraje, każe się zapominać, każe jej usta kłaść sobie na usta, co jest wprost nieprzyzwoitością. Co by na to powiedziała mama, która w takich razach bardzo jest surowa, albo ojciec, do którego przecież trzeba mieć zaufanie. Ten stosunek męczy ją, a ten pan Henryk Heine nie przystaje jakoś do miary, która służyła jej dotychczas w ocenianiu ludzi. Wcale oto nie jest podobny do pana radcy, pana profesora, do przyjaciela domu... do kuzynka, a to tacy przyzwoici ludzie! Pan Heine jest jakiś dziwaczny, wygląda jak wilk; często trudno go zrozumieć; nie wiadomo, czego chce, i w ogóle mówią, że nie jest dobrą partią... Zresztą rodzice jej nigdy by się nie zgodzili, a ona, jako dobra córka... Przyjaciółce powiedziała wprawdzie: "...Mais je vous dis, ce pauvre Heine, il est amoureux fou!..." bo uważa, że ją to dobrze stawia między pannami, ale serio nic w tym nie było i nie może być... Trzeba nawet zaraz zerwać te stosunki - bo on jest zbyt egzaltowany i może ją skompromitować...
I stosunki zostały zerwane.
Dziś w wieczór u nich zebranie,
Dom świeci blaskiem jak w dzień;
Tam, na tle szyb kryształowych,
Smagły przesuwa się cień...Mnie, stojącego w ciemności,
Nie sięga bystry twój wzrok
I wejrzeć ci nie podobna
Tu, w serca mojego mrok.Chmurne me serce cię kocha,
Lecz ból straszliwy je rwie,
I pęka, i krwią się zalewa,
Lecz tego nie widzisz - nie!
Ach! Maj przeminął, "róże zwiędły, czara wychylona i pieśń gdzieś leci ode mnie echowa". Więc on już z ulicy patrzy na zebranie u nich? Ból go zmęczył, tęsknota zwyciężyła - dumy zbrakło i poszedł pod okna. Na tle szyb przesuwają się coraz inne cienie: który z nich należy do niej? "Chmurne me serce cię kocha - szepcze drżącymi wargami - lecz ból straszliwy je rwie!"
Nie tylko ból, ale i gniew - i upokorzenie. Rozumie to dobrze, że ona tam bawi się, uśmiecha, tańczy i że - o boleści i wstydzie! - on ani razu nie przyszedł jej na myśl - on! Heine! Lada czarny frak i białe mankietki, lada głupiec z binoklami czy bez binokli, lada pokurcz ludzki o wykrochmalonym gorsie ma prawo być tam, siąść przy niej, patrzyć na nią, mówić z nią! - mysz, pies, kot, mucha ma prawo wlecieć pod ten dach - tylko on nie ma prawa - on - Heine! Gdyby mu je dano - może by z niego nie korzystał - może pierwej umarłby, nimby tam poszedł - ale nie ma prawa!
I tak na zawsze. Będzie pogardzał sercem własnym, ale kochać nie przestanie; będzie pogardzał głową, która myśli o niej, ale myśli nie oderwie, Choćby nikt o tym nie wiedział, czuje się upokorzonym wobec siebie samego.
Do tych zgryzot, udręczeń i bolesnych rozmyślań dorzuca wreszcie swojego ciężaru niepewność i nieświadomość, a przed oczyma poety zarysowywa się chwilami pytanie: skąd wiesz, że ona zapomniała, że nie cierpi na równi z tobą; a jeśli tak jest, czymże jesteś ty, który w koronę cierniową na jej anielskiej skroni wplatasz jeszcze twoją pogardę? Wtedy, ile serce ludzkie pomieścić może kochania i litości, tyle ich drga w piosence poety. Im dusza bogatsza, tym więcej w niej tych przejść psychicznych, odcieni, rzutów, akordów. Jest to jakby instrument o nieskończonej ilości tonów, stąd też na każdy odcień bólu, tęsknoty, radości, gniewu, nadziei i zwątpienia - dźwięk w niej osobny. Czasem poeta, zmęczony, zapomina o wszystkim, miłość przezwycięża gniew i żal. Dowodem pieśń XXXI:
Gwiazdko złota na chmur fali,
Pozdrów lubą ma w oddali -
Powiedz jej, że mimo zdrady
Tęsknię za nią, chory, blady.
Czasem sądzi, że to złość ludzka wbiła się klinem w ich szczęście, i mówi:
Wiele ci o mnie mówili,
A cierpką była ich mowa;
Lecz co mą duszę dręczyło,
O tym nie rzekli ni słowa.
W ostatniej zwrotce znów ogarnia go rozpacz, poczucie upokorzenia i pogarda:
A jednak rzeczy najgorszej
Nie dosłyszały twe uszy,
Tę rzecz najgorszą, najgłupszą
Ja sam tłumiłem w swej duszy.
Tłumił i nie przytłumił. Jego pogarda, ironia, złość, żal to tylko różne, mniej lub więcej bolesne formy miłości - i sam się łudzi, gdy mówi:
Nie szemrzę już - choć serce pęka moje,
Straciłem cię, lecz gniew już przycichł we mnie.
Oto zaraz w następnej pieśni pęka ten sztuczny spokój:
Tak! Nędzną jesteś, lecz już znikł mój gniew:
Luba! Nam obu nędznymi trzeba być.
Śliczny ten wiersz kończy się słowami:
Na ustach twych ukryty bólu ślad?
Tajemna łza chce blask twych oczu śćmić;
Dumną twą pierś tajemny gryzie jad;
Nam obu, luba, nędznymi trzeba być.
Na nieszczęście, przekład mniej tu dopisał niż gdzie indziej. Pominąwszy użyte dla rytmiki wysoce niepoprawne wyrażeniu: "obu", zamiast: obojgu - tłumacz niewłaściwiej jeszcze używa wyrazu: "nędzny" zamiast: biedny, nieszczęsny (elend). Pierwszy z tych wyrazów ma znaczenie pogardliwe, poeta zaś chce tu powiedzieć: cokolwiek się stanie, nie zapomnisz mnie - i będziesz nieszczęśliwą. Na próżno ubierasz się w szyderstwo, w dumę - nie zapomnisz. Przypomni ci mnie sumienie, będzie przypominał lada wypadek, kwiat, słowo, i będziesz nieszczęśliwą - jak ja: nie znajdziesz spokoju - jak ja.
Jest to wielka pomyłka wielkiej duszy. Jak ona go mierzyła filisterską miarą, dobrą dla jej znajomych mieszczuchów, tak on teraz mierzy ją skalą własnego uczucia. Sam jednak spostrzega tę pomyłkę i prostuje ją w słowach:
I splotła dłonie węzły ślubnemi
Z największym głupcem na bożej ziemi.
Tak było dla niej lepiej! i... na nieszczęście, może stosowniej. Powoli i on zaczyna się na tym spostrzegać, coraz też częściej drga w jego słowach szyderstwo. - Raz spotkałem się z rodziną mej bogdanki - mówi w pieśni VI. - Mówiono, żem się nie zmienił, że tylko trochę schudłem i zbladłem; ja pytałem także o wszystkich, nie pomijając i pieska domowego, a potem:
Potem rzuciłem znienacka
O zdrowie... lubej pytanie...
Na co mi dano odpowiedź:
Pani w "odmiennym" jest stanie.
Tłumacz pisze: "że pani w innym jest stanie", co nie jest dość jasnym. Pieśń się kończy w tym miejscu, nie wiadomo więc, jak poeta przyjął miłą wiadomość. Ale nie był to koniec jego męki. Żył jeszcze dla niej sercem i duszą. Tworzył sobie świat bardzo grobowy, w którym o niej tylko mowa. Raz zdawało mu sie, że umarł, wtem zapukał ktoś do mogiły:
Czy nie powstaniesz, Henryku?
Świta blask gwiazdy jutrzniowej;
Powstali wszyscy umarli:
Zaczął się taniec życiowy.
On chciał już sen wieczny porzucić, ale wszystkie rany mu zabrzękły krwią - i nie mógł powstać. W tym świecie wiecznego snu i milczenia ona była przy nim. Losy ich nie były wspólnymi na ziemi, więc niech śmierć będzie wspólną i cichą syntezą życiowych omamień. Choć chwilę być przy niej... choćby w grobie - wydało mu się szczęściem. Ale czas płynął, serce pękało i schło, kres istoty uczucia zbliżał się. Oto księga miłości przechodzi w księgę pamiątek. Wspomnienia te są tylko bólem. Sława przyszła, szczęście nie przyszło:
Jestem niemieckim poetą,
Znanym w niemieckiej krainie,
Gdzie o najlepszych jest mowa,
I moje imię tam słynie.
"Gdzie zaś mówią o bólu największym, tam mówią i o moim". Przekład nie oddaje znowu istoty pieśni, która polega na zestawieniu sławy z bólem. W ostatnim wierszu zamiast: "Tam i o mnie także jest mowa", należało powiedzieć: Tam i o moich jest mowa, tj. o moich mękach. Nic też boleśniejszego i bardziej poważnego niż większość fragmentów Powrotu. Balsamem na podobne nieszczęście mógł być tylko szał, upojenia życiowe, rozkosz, choćby zatruta. W takich chwilach mogło przecie się wydawać, że "Nowa wiosna" nadchodzi. Niejedne objęcia otwierały się gorączkowo na widok poety... więc rzucał się w nie z całym cynizmem niewiary. Ścigając szyderstwem głupotę ludzką, wymierzał cyniczną sprawiedliwość własnej naiwności, własnej młodzieńczej wierze w miłość w przyjaźń, w uczciwość. Pod gorączkowym tchnieniem jego więdło podłe zielsko ludzkie, ale więdły nieraz i kwiaty. Życie wydało mu się jednym płaskim, głupim, czczym, a zarazem strasznym Scherzo. Ludzie drżeli przed jego uśmiechem, który odbierał im jedyne podpory życiowe. Ale też i w nim razem z duszą wyczerpywało się ciało, siły, zdrowie i oto zbliżał się kres...
* * *
- Doktorze! muszę ci wydawać się dzisiaj bardzo głupi - pytał chory, sparaliżowany człowiek, którego powieki nie podnosiły się już ze źrenic.
- Dlaczego? - pytał doktor.
- Oto był u mnie przyjaciel i zamieniliśmy myśli...
Szydził do ostatka. Kto zna straszliwy swym cynizmem wiersz o tej, "która się śmiała", temu w głowie nie może się pomieścić, że w tej samej duszy anioł wyśpiewał niegdyś Wiosnę.
Ale ćwierć wieku przeszła już nad jego mogiła - zapomniano o błędach człowieka, a Księga pieśni pozostała, szczera, czysta, pełna prawdy; każde serce ludzkie odnajdzie w niej własne losy i odpowie jej, jak odpowiada wołaniu echo leśne.
W tym leży znaczenie tej miłosnej epopei.
Zresztą mówią, że w duszy straszliwego szydercy do ostatniej chwili płakało coś za ową "wiosną", a może i za tą, która była najpiękniejszym jego kwiatem.
Co się z nią stało? zapewne poszła za mąż, miała dzieci, trzy lub cztery pokoje od ulicy, potem zmarszczki, a potem... mniejsza o to!