Henryk Sienkiewicz

Mieszaniny literacko-artystyczne

VII

Sąd honorowy, komedia w pięciu aktach Edwarda Lubowskiego

Niegdyś przeważały w komedii intryga i typy ogólne, obecnie zaś komedia wkracza coraz więcej w dziedzinę studiów nad szczegółowymi charakterami i szczegółowym społeczeństwem. Tak zwana bajka jest poniekąd tylko formą architektoniczną dla spostrzeżeń i tendencji, które wysuwają się na pierwszy plan. Zastępowanie typów ogólnych - szczegółowymi odebrało może komedii idealny i ogólnie ludzki charakter, uczyniło ją natomiast wierniejszym, dobitniejszym, a stąd i bardziej wpływowym obrazem danego społeczeństwa. Zaniedbywanie bajki rozluźniło budowę, ale pogłębiło treść. W ogóle nowszy kierunek z jednej strony - pociągnął za sobą straty, z drugiej - przyniósł niemałe korzyści. Według mego zdania, wobec życia społecznego, i prywatnego, które staje się coraz bardziej subtelnym i złożonym, był on koniecznym. Piękna architektura Menandra, Terencjusza lub Moliera, nie mogła objąć zbyt licznych dzisiejszych odcieni życiowych, dlatego porysowała się i coraz bardziej grozi ruiną.
Ale wobec tego, jakiegoż należy używać probierza w sądzeniu dzisiejszych utworów; jak określić komedię wzorową? Zadanie jest bardzo niełatwym. Studium nie może być dokładne, jeśli nie jest szczegółowe, nie może być artystycznie zaokrąglone i proporcjonalne: musi być nieco rozwlekłe. Zapewne, że autor, który by tak umiał pogodzić treść z formą, by głębokość studiów podnosiła interes bajki, bajka zaś nadawała się do uwydatnienia charakterów, stworzyłby arcydzieło; ale podobna miara jest czysto idealną, a do tego w pojęciu każdego krytyka odrębną, nie może zatem służyć za ogólną i nie zawodzącą nigdy skalę.
Pozostaje więc chyba wraz z Taine'em rozważać, jak każde dzieło sztuki, tak i komedię, ze względu na jej stosunek do społeczeństwa i ze względu na szczerość roboty. Jest to krytyka, jeśli można się tak wyrazić, utylitarna, krytyka zdrowego rozsądku, w której mniej spekulacji filozoficznej, a więcej pozytywnego sądu i życia.
Chciałbym w ten sposób rozpatrzyć sztukę Lubowskiego, by jednak pogląd był zrozumiałym, muszę podać jej treść. Jest to obyczajowa satyra, a raczej cała galeria typów mniej więcej ujemnych. Marchołt, zamożny szlachcic, mający hulakę synowca, wchodzi w stosunek z dwoma spekulantami: Owczyńskim i Wrzaniewiczem. Oni pragną oszukać go i zagarnąć jego majątek, on zaś spostrzegłszy, co się święci, postanawia odpłacić im pięknym za nadobne. Akcja rozpoczyna się w ten sposób, że szlachcic udaje chorego; grozi, że wkrótce umrze, i proponuje lichwiarzom, by nabyli od niego majątek w tych warunkach, iż póki żyje, będą mu płacić wysoką rentę. Renta jest nawet za wysoka, ale przecie szlachcic prawdopodobnie roku nie pociągnie; więc interes się opłaci. Wróble chwytają się na plewę i podpisują kontrakt. Stary Marchołt wydziedzicza tym samym i synowca Michała, który zresztą, jako szałaput, jest wielce bezinteresowny. Wydziedziczenie wpłynie jednak na cała jego przyszłość. Michał kocha krewną swoją Henrykę i jest wzajem przez nią kochany, ale ciotka jej, jenerałowa, o tyle tylko by się na Michała zgodziła, o ile by dziedziczył po Marchołcie. Wraz z zawarciem kontraktu upadają jego nadzieje.
Zawikłań w komedii jest mnóstwo. Lichwiarze Wrzaniewicz i Owczyński nie tylko dlatego robią układy z Marchołtem, że spodziewają się na nich zarobić, ale przez zemstę nad Michałem. Owczyński nienawidzi go podejrzewając o romans ze swoją żoną. Zresztą są i inne powody. Obaj spekulanci, do gruntu nikczemni, cieszą się jednak i dobrą opinią, i obywatelskim uznaniem; są członkami różnych stowarzyszeń społecznych i dobroczynnych, są czynni wszędzie, gdzie dobru publicznemu bez grosza, a za zapłatę uznania można służyć; słowem: są to hipokryci w znaczeniu moralnym, obywatelskim i patriotycznym. Owóż spostrzegają obaj, że wśród szacunku ogólnego, jakim są otoczeni, Michał nie tylko nie wierzy w ich szanowność, ale zna ich na wylot, uważa za warchołów; obdarzony zaś językiem ostrym jak brzytwa, tnie ich za każdym spotkaniem. Inde irae, a nawet nienawiść i zaprzysiężona zemsta. Wrzaniewicz i Owczyński przez układ z Marchołtem pozbawią Michała nadziei spadku i zarazem postarają się, by nigdy nie otrzymał ręki Henryki. Jenerałowa i tak już popiera innego konkurenta, pana Poziomkowskiego. Ten Poziomkowski, wyborny chłopak studiujący z zapałem książkę Savoir vivre i naiwny w przestrzeganiu etykiety, jest nadto śmieszny, by się mógł podobać Henryce. Na to potrzeba, żeby pierwej przestała kochać Michała. Ale jakże to sprawić? Zadanie trudne: podkopać ukochanego w sercu kobiety. Ludzka nikczemność nie cofa się jednak przed niczym. Owczyński i Wrzaniewicz namawiają niejakiego Anielewskiego, by napisał anonim do Henryki oskarżający Michała o romans z inną kobietą. Anielewski zgadza się prawie bez wahania. Jest on wprawdzie przyjacielem Michała, ale mu to wszystko jedno. Anielewski przedstawia się widzom jako postać ujemna, ale dziwnie oryginalna. Owczyński i Wrzaniewicz są nikczemnikami, jeśli tak można powiedzieć: sans le savoir, dlatego że dusze ich płaskie, liche, z natury niezdolne są do uczuć wyższych, szlachetnych. Z Anielewskim inna rzecz. Zdolny on jest do popełnienia występku gorszego jeszcze niż dwaj poprzedni, ale ma całą świadomość ohydy, jakiej się dopuszcza. Temu człowiekowi nie brak serca, ale charakteru. Umysł jego bystry, ale bez żadnej tęgości, prześlizguje się po życiu w sposób powierzchowny i cyniczny i zamiast wspomagać serce, wyśmiewa je. Życie oduczyło go wierzyć w cnotę, w uczciwość, w szlachetność. Ma on pewną wrodzoną sympatię do tych przymiotów, o ile je spostrzega w innych, ale sam nie praktykuje ich. Dwukrotnie on pisze anonimy na Michała i za każdym razem przyznaje się do nich przed... Michałem. "Cóż chcesz, mój drogi! - mówi - brzydzę się sobą, ale trzeba żyć!. Żyć, w jego rozumieniu, znaczy próżnować i używać, więc pić, grać w karty, bawić się. Jest to człowiek o dobrych popędach a złych uczynkach, które osłania ironią, cynizmem i niewiarą. Postać prawdziwie oryginalna i całkowicie należąca do autora. Gdy dzięki jego anonimom Henryka odepchnęła Michała, Anielewski przerzuca się znowu na jego stronę: "Oni są łotry, ja to wiem - mówi do niego. - Wiesz co? wyzwij ich: zabawimy się". Anielewski nie rozwiązuje życiowych zawikłań ani rozcina: on z nich drwi i bawi się nimi. Dlatego pod koniec sztuki widzimy go znowu zasiadającego w sądzie honorowym przeciw Michałowi. Michał wyzwał na koniec Wrzaniewicza i Owczyńskiego, ci zaś ze strachu złożyli sąd honorowy. Kilkunastu szanownych łotrów i szanownychhipokrytów ma wydać opinię, że Michał jest człowiekiem, z którym pojedynku wolno honorowemu człowiekowi nie przyjąć. Na szczęście Michał wchodzi do mieszkania Wrzaniewicza w chwili sądu i składa tak niezbite dowody łotrostwa swych przeciwników, że pod ich ciężarem sąd rozprasza się; Michał zaś, oczyszczony, otrzymuje w piątym akcie nie tylko nadzieję dziedzictwa po Marchołcie, który ruszony sumieniem, kontrakt zerwał, ale i rękę Henryki.
Na tym kończy się sztuka. Trudność, jaką napotyka recenzent chcąc opowiedzieć bajkę, jest poniekąd jej krytyką. Brak w niej jednolitości, jest właściwie kilka zawikłań, nie jedno, ale też galeria postaci wynagradza brak wiązań i zaokrągleń w architekturze. Wszystkie te postacie, złe, spaczone, liche, są jednakowo nikczemne, ale w rozmaity sposób. Na ogólnym tle intryg, plotek, nieuczciwych spekulacji zaznaczają się nie tylko odrębne charaktery, ale i odrębne temperamenty. Satyryk, psycholog, a nawet poniekąd i fizjolog wspomagają się tu wzajemnie. Owczyński inny jest od Wrzaniewicza, choć do jednego celu zdążają, Anielewski inny od obydwóch. W pierwszym brak uczuć moralnych i niskość duszy łączy się z krewkością i żywym usposobieniem, drugi więcej zdolny do hipokryzji. Są to wybornie uchwycone typy ludzi płaskich, pospolicie nieuczciwych, w których przebiegłość zastępuje głębszy rozum. Wśród społeczeństwa mającego więcej tęgości sądu, a mniej apatycznego pobłażania wszystkim nikczemnikom, byle ubranym w jakie takie pozory tuzinkowej uczciwości, nie odegraliby tacy ludzie takiej roli. Przed samodzielnym i zdrowym sądem nie uchroniłoby ich to, że należą do resurs i dobroczynności, że płacą regularnie podatki, że są zamożni i pozornie stateczni, i pozornie szanowni. Ale u nas poprzestają na pozorach. O ile satyryk spostrzega brak pobłażania dla wybryków łamiących w jakikolwiek sposób konwencjonalne formy, w jakie zaklęto nasze życie, o tyle spostrzega dziwną, ospałą i chorobliwą moralnie pobłażliwość dla nieuczciwości nawet i nikczemnych postępków, byle one nie wychodziły spod modły. Postawienie więc w ten sposób tych postaci jest satyrą i krytyką nie tylko tychże postaci, ale i całego społeczeństwa. My wszyscy znamy takich Wrzaniewiczów i Owczyńskich, spotykamy ich i... podajemy im rękę. Czasem mówimy o nich, że to są szachraje i plotkarze itp., ale wszyscy ich tolerują, bo się zaplątali w nasze życie społeczne, a nikt nie ma ochoty ani siły, ani dzielności, by ich wyplątać i wyrzucić.
W komedii Lubowskiego są to wyborne figury, bo żywe. Ta różnica ich usposobień i temperamentów, o jakiej już wspomniałem, nadaje im niezmiernie wybitne cechy prawdziwego życia. Wrzaniewiczowi i Owczyńskiemu chciałoby się powiedzieć: "Mamy przyjemność pana dobrodzieja skądsiś znać". Lubowski posiada ten wielki przymiot, że nie tworzy nic konwencjonalnego wedle reguł i przepisów, nie naśladuje nikogo, nie robi z dwudziestu różnych komedii - dwudziestej pierwszej. Autor czerpie rysy z własnej obserwacji. Wszystko, co jest w jego komedii, jest jego własne, zatem na wskroś oryginalnym. Z usposobienia jest więcej satyrykiem niż poetą, Dlatego wszelkie złe i ujemne strony dostrzega lepiej niż dodatnie. Dostrzega przy tym w sposób sobie tylko właściwy, to jest mimo trafności wielce oryginalny, co znowu sprawia, że w satyrze ma swój własny styl. Przymiot to niemały. Anielewskiego nikt inny by tak nie podpatrzył i nie schwycił. Jest to postać głębsza niż Wrzaniewicz i Owczyński. Na takiego człowieka składają się nie tylko połączenia wad i przymiotów, a zatem lekkie serce, żaden charakter, wrażliwość nerwowa, usposobienie poniekąd artystyczne przy braku wszelkich zasad, bystry umysł i chęć życia; ale wytwarzają go dane warunki społeczne wielkiego miasta, w którym wytwarza się rodzaj moralnej bohemii... bez celu w życiu. Dostrzec to wszystko i uosobić jest prawdziwą artystyczną zasługą.
Typy kobiece kreślone są nie tak dosadnie. Autor obraca się najchętniej w kółku męskim, w życiu, w jego ruchu i prądzie społecznym. Tam, jako satyryk, obszerne znajduje pole. Zawikłania psychiczne płynące z miłości, kolizje uczuć, dramat pożycia małżeńskiego i rodzinnego mniej go zajmują i w mniejszym daleko stopniu pobudzają jego artystyczną twórczość; z tego płynie, że w ogóle kobiety grają w jego utworach rolę podrzędną, dopełniającą. Jest to zapewne wada płynąca raczej z rodzaju talentu. Pozbawia ona sztuki rzewności, a za to pozwala uwadze autora tym energiczniej wytężyć się w stronę życia publicznego i tym dokładniej chwytać jego objawy. Lubowski w całym swoim Sądzie ani razu nie trąca potężniej w strunę miłości, i wobec zadań, jakie sobie stawia, jest to poniekąd koniecznym, bo w przeciwnym razie satyra zeszłaby natychmiast na drugi plan, a miejsce jej zająłby liryzm. Wychodząc z teatru, każdy by wówczas unosił w pamięci postacie Michała i Henryki, a w sercu ich losy i ich miłość. Tego nie chce autor. On pragnie, byśmy po zapuszczeniu zasłony myśleli o Wrzaniewiczach, Owczyńskich, Anielewskich i całej tej miłej atmosferze, wśród której hodują się podobne okazy.
Przede wszystkim jednak o atmosferze. Jakieś inne, nowe wiatry wieją od niejakiego czasu między nami i mało kto zdaje sobie dokładnie sprawę, jak dalece w ostatnich czasach przeradza się całe nasze społeczeństwo. Idzie-li wszystko ku lepszemu czy ku gorszemu, nie tu miejsce rozstrzygać; śmiało jednak można powiedzieć, że przy pewnych objawach należy położyć znak ujemny. Wykazać one gorsze strony, ośmieszyć je, dążenie ku nim satyrą pohamować, zwrócić na nie uwagę społeczną jest zadaniem między innymi komediopisarzy. Czy podejmuje je Lubowski? jakie jest znaczenie jego komedii? o co w niej chodzi? na czym ona się opiera? - zobaczymy. Gdyby nie komizm bardzo szczery, który nam każe śmiać się, duszno by nam trochę było oddychać w atmosferze tej sztuki, smutno na nią patrzyć, tym duszniej i smutniej, im ta satyra jest wierniejsza. Tak, to istotnie jest nasze życie miejskie. Więc po pierwsze: mniej więcej nieuczciwe spekulacje. Owczyńscy i Wrzaniewicze mnożą się teraz nadzwyczaj obficie. Nieprzeparty prąd popycha ludzi do gonitwy za zyskiem, za dobrobytem materialnym, za gromadzeniem bogactw. Byliśmy, wedle ogólnie przyznanej opinii, społeczeństwem wielce niepraktycznym, ale że nam się przy tym nie wiodło, weszliśmy na inne drogi. Na tych innych bogactwo miało być środkiem... Czy jednak dla niektórych nie stało się celem? czy wielki, chmurny, oddalony dobra publicznego ideał nie ustąpił miejsca chęci dobrobytu i temu z dobrobytu płynącemu zadowoleniu, wobec którego człowiek syt i pewny jutra nie pragnie już niczego więcej? Niezawodnie, do pewnego przynajmniej stopnia tak jest; więc oto wśród gwaru gonitwy podnoszą się głosy satyryczne i mówią: Oto panowie Marchołt, Owczyński i Wrzaniewicz. Dla nich bogactwo już nie środkiem, ale jeno jedynym celem. Ci chcą upaść tylko swe brzuchy i zaokrąglić kieszenie; strzeżcie się więc, bo to już nie pojedyncze figury, ale typy ogólne. Małoż ich między nami?... Strzeżcie się, by cały kierunek, cały ten prąd, z którym płyniecie, nie zaprowadził was zbyt daleko... Ze społeczeństwa rycerzy możecie zejść do arendarzy, giełdziarzy, pachciarzy, kramarzy i tym podobnych łapigroszów, którzy byle geszeft szedł dobrze, nie będą dbali o nic innego.
Satyra chłoszcząc takie usposobienie, pokrywając śmiesznością takie typy, tnąc ostrymi nożycami płaszczyk dobra publicznego, w który ubierają się Owczyńscy i Wrzaniewicze, robi swoje. Dobrobyt! przemysł! handel! bogactwa! wszystko, co chcecie! wszystko dobre, wszystko pożądane, wszystko należy popierać, nad wszystkim pracować - pod jednym wszelako warunkiem, że wszystko będzie środkiem, nie celem.
Gdyby satyryk nie miał zamiaru szydzić z tych najnowszych zboczeń, nie wprowadzałby do sztuki zupełnie nowożytnych, a nawet urodzonych u nas w ostatnich dniach typów spekulantów... Ale to jedna strona obrazu... Drugim żywiołem, a raczej osią, na której sztuka się obraca, są plotki, anonimy, potwarze, słowem, cała ta zgniła i zepsuta strawa, którą w braku czego lepszego karmi się opinię publiczną. Lubowski drugi już raz wyprowadza na scenę tzw. naszą opinię i mówi do widzów: Przypatrzcie się tej małpie! czy nie prawda, że przynajmniej tyle jest śmieszna, ile nikczemna? Jest to także poniekąd pies, bo można nim poszczuć każdego porządnego człowieka, który się nie podoba lub który wychylił głowę z korca. Jeśli ten pies go nie zagryzie, to przynajmniej poobrywa mu... nogawiczki... Zaiste, śmiałość satyryka policzkującego opinię wobec opinii widzów zasługuje na bezwzględne uznanie. Ale czy kara słuszna? Niestety!
Ciekawości ludzkiej, wrodzonym i naturalnym chęciom zajęcia się czymkolwiek otwiera się pole tylko prawie wyłącznie w życiu prywatnym. Cóż dziwnego, że głodna opinia rzuca się na wszystko i że zmuszona żywić się drobiazgami życia prywatnego szuka ich przez mikroskop i widzi przez mikroskop. Taki stan rzeczy o tyle jest smutnym, o ile rzeczywistym. Że zaś korzystają z niego próżniacy, nikczemnicy, że wszelkie niskie dusze wyszukują pieprzu i soli jako przyprawy do tego jadła, to już jest bardzo naturalnym. Smutno powiedzieć, że nie ma może miasta, w którym by krążyło tyle plotek, potwarzy, w którym by pisano tyle anonimów, dawano tyle ostrzeżeń, gdzieby tak mieszano się między ludzi, jak u nas. Pani A kocha się w panu B, pan C uwodzi pannę D, a rozwodzi z panią E: oto wieczne temata rozmów, a nawet gorących rozpraw i sporów. Nikt z nas nie przypuszcza setnej części tego złego, które mówią o nim przyjaciele, a cóż dopiero nieprzyjaciele, i doprawdy można powtórzyć z Larochefoucauldem: "Nie zrobilibyśmy wcale lichego interesu, gdybyśmy się mogli zrzec wszystkich udzielonych nam pochwał, pod warunkiem by nie mówiono o nas nic złego". Z drugiej strony, gdyby każdy popełnił te grzechy, które mu przypisują, znaleźlibyśmy się wszyscy w piekle. Ale tymczasem za życia cierpi na tym część męska i niewieścia, psują się stosunki ludzkie, psuje się szczęście, a wyrabia tolerancja dla prawdziwych występków. Jest to naturalne, boć jeśli wedle tego, co ludzie o sobie mówią, nie ma nikogo, komu by można rękę podać - trzeba podawać ją wszystkim. Przykładem takiego stanu rzeczy są w komedii Lubowskiego Wrzaniewicz, Owczyński i Anielewski. Pierwszych podejrzewają o łotrostwo, a traktują jak szanownych, drugiego przyjmują chętniej niźli Michała, który nie jest Brutusem, ale jest porządnym człowiekiem. W ogóle nikt u nas nie może być pewny ani jutra swej opinii, ani jutrzejszego swego stosunku z ludźmi, którzy dziś cenią go i kochają. W życiu prywatnym bronić się można chyba od takich jadowitych plotkarskich wieści pogardą, publicznie - satyrą. Wy wszyscy, którzy wkładacie palce w cudze drzwi, którzy mieszacie się w nieswoje rzeczy, piszecie anonimy, udzielacie pod maską przyjaźni ostrzeżeń, wiedzcie, że albo czynicie przez głupotę rzecz nikczemną, albo jesteście nikczemnikami. Tak mówi satyryk, dodając z obowiązku: "śmiesznymi nikczemnikami". Jak wspomniałem, Lubowski dwukrotnie (poprzednio w Nietoperzach) brał ten bicz w rękę, i to jego zasługą. Zdarzyło mi się słyszeć zarzut, że za dużo w tej komedii plotek i anonimów. Niestety! nie w komedii ich za dużo, ale za dużo w życiu i społeczeństwie: nie ma czym innym się zająć i czym innym karmić. Satyryka właśnie obowiązkiem jest obraz tak wiernie nakreślić, jak to uczynił Lubowski. Przez taki obraz zapewnia się sztuce głębsze znaczenie społeczne, a gdy do tego dołączy się szczerość roboty i oryginalność typów, to i trwałe znaczenie w literaturze.

[powrót]