Henryk Sienkiewicz

Mieszaniny literacko-artystyczne

XVI

Mała popularność niemieckich pisarzy - Wybór pism Pawła Heysego: Sabinki, Odrodzenie, Annina,
Wdówka z Pizy, Węgierska hrabina, Męczennik wyobraźni, Dziecię wieszczek

Wielcy poeci niemieccy wywarli swego czasu ogromny wpływ na naszą literaturę, ale nowsza zwłaszcza beletrystyka niemiecka małym stosunkowo cieszy się u nas powodzeniem. Spielhagena, Freytaga, Hackländera, Auerbacha, Gutzkowa, Marlitta etc. mniej czytają u nas niż Dumasa syna, Flauberta, Oktawiusza Feuilleta, Cherbulieza, Daudeta i innych, nawet pomniejszych francuskich pisarzów. Można by powiedzieć, że czytanie tych ostatnich bardzo ułatwia o wiele więcej rozpowszechniona znajomość języka, którym piszą; ale po bliższym przypatrzeniu się sprawie nie ten wzgląd jest przyczyną. Znajomość angielszczyzny jeszcze mniej jest rozpowszechnioną niż niemczyzny, a jednak Thackeray, Dickens, Collins, Reade etc. bardzo dobrze są znani. Niemieckich powieściopisarzy nie tylko mało czytają u nas, ale i mało tłumaczą, co już jest oczywistym dowodem, że nie do smaku oni tutejszej publiczności. Czemu? może są zbyt lokalni, zbyt niemieccy? Zapewne, ale Anglicy są jeszcze bardziej angielscy. Z drugiej strony, gdybyśmy przypuścili, że powieść niemiecka nie obejmuje zbyt szerokiego widnokręgu idei, to nie należy zapominać, że francuska kręci się przeważnie wokół wiecznie jednego tematu: żony, męża i kochanka - co jednak nie przeszkadza jej być pożądaną i chciwie czytaną. Być może, że ta niepopularność Niemców u nas płynie w części z antypatii, jaką ku nim żywimy, ale ponieważ antypatia owa nie przeszkadza nam wcale do korzystania z olbrzymich rezultatów ich nauki, sądzimy przeto, iż muszą być jakieś inne przyczyny, dla których powieść niemiecka nie kręci nas ku sobie, i że przyczyn tych w niej samej szukać należy...
Jakoż, zdaniem naszym, powieść niemiecka, mimo iż między przedstawicielami swymi liczy kilka niepospolitych talentów, nie stoi na równi z francuską lub angielską. Tyczy się to szczególnie techniki i sposobów przedstawienia rzeczy. Francuzi stali się pod względem techniki mistrzami i rozwinęli ją do tego stopnia, że częstokroć robota w znaczeniu artystycznym przeważa u nich nad ideą; Anglicy wyrobili sobie sposób pisania niezmiernie przedmiotowy, wobec którego autor ze swoimi postulatami znika zupełnie, a postacie kreślone w powieści wysuwają się na pierwszy plan z taką indywidualną i typową wyrazistością, że stają się niemal osobami rzeczywistymi. Czytelnik w powieści Thackeraya lub Dickensa styka się z prawdziwym, realnym życiem i otrzymuje takie wrażenie, jak gdyby, podróżując lub mieszkając w Anglii, patrzył własnymi oczyma na ludzi i na zdarzenia. Dodawszy do tego czystą po większej części atmosferę moralną tych powieści, wyborny humor, umiejętność zjednywania sympatii dla osób przedstawianych i równie wysoką umiejętność ożywiania typów, pod względem obyczajowym czysto angielskich, uczuciami ogólnie ludzkimi i prawdziwie humanitarnymi, zrozumiemy łatwo i rozgłos, i sympatię, jaką sobie zjednała powieść angielska. Niemieckim powieściom obyczajowym nawet najlepszych autorów nie dostaje wiele pod tym względem. Postacie ich, zwłaszcza krańcowo dodatnie i krańcowo ujemne, są raczej autorskimi postulatami niż żywymi ludźmi. Widzimy w nich najczęściej przesadę: są to teoretyczne ideały złego lub dobrego, a czasem jacyś wyżsi ludzie - wyżsi nie wiadomo z jakiego powodu - i wywierający na innych nieusprawiedliwiony niczym wpływ i nieusprawiedliwioną władzę. Inaczej mówiąc: Niemcy nie umieją być realistami. Spielhagen jest mistrzem w kreśleniu obrazów natury; prócz tego siła jego stylu każe nam nieraz wierzyć w zawikłania duszne jego bohaterów i psychologiczne ich: "być albo nie być", ale sami bohaterowie najczęściej nie są realnymi ludźmi. Jest w niemieckich powieściach pewien transcendentalizm, od którego nie jest wolny i najrealniejszy spomiędzy powieściopisarzów niemieckich, Auerbach. Co do Hackländera, utwory jego w daleko mniejszym stopniu niż Auerbachowskie i Spielhagenowskie mogą zjednać niemieckim powieściom czytelników poza granicami Niemiec. Ten świat niemiecki, który tak często opisuje Hackländer, jest więcej płaskim niż typowym, a takie mistyczne postaci, jakie znajdujemy w Zygzakach, należą do niesmacznych dziwactw autorskich. W powieści historycznej mogą Niemcy iść o lepszą z innymi, ale co do obyczajowej lub psychologicznej zostali istotnie za Francją i Anglią. Da się przy tym jeszcze i to powiedzieć, że gdy np. w powieści angielskiej postacie wprowadzone kryją pod czysto angielską zewnętrznością ogólnie ludzkiego ducha, w niemieckiej kosmopolityczne zewnętrzne postaci mają, wbrew usiłowaniom autorskim, jakąś wyłącznie niemiecką duszę, zatem i mniej zrozumiałą, i niezbyt sympatyczną, i częstokroć bardzo samolubną. Obcemu czytelnikowi zarówno ciasno między transcendentalnymi postaciami Spielhagena jak w świecie mieszczańskim lub wśród traktowanych poważnie intryg i ambicji małych dworów u Hackländera. Wszystko to sprawia, że powieść niemiecka mało zwykle przedstawia interesu w europejskim znaczeniu i poza granice Niemiec zwykle nie przechodzi.
Łatwo jednak zrozumieć, że w literaturze tak rozwiniętej liczne muszą być wyjątki, między którymi na jednym z pierwszych miejsc postawić należy Pawła Heysego. Jest to pisarz pod względem ducha europejski par excellence, równie zdolny poeta i prozaik. Być może iż słusznie zauważył autor przedmowy do wyboru jego pism, iż Heyse nie posiada ani wielkiej siły, ani nie jest pisarzem wielkich natchnień; ale z równą słusznością krytyka niemiecka jak i powszechna liczy go do najświetniejszych stylistów swego czasu. Cechą tego Niemca, bijącą w oczy każdego, kto uważniej wczytał się w jego pisma, jest niezwykła równowaga estetyczna. Tłumaczy ona zarazem ów brak siły, wyłącza bowiem wszelkie gwałtowniejsze porywy i uniesienia. Tam nawet, gdzie pod wpływem uczuć bohaterowie Heysego działają gwałtownie, on opowiada to spokojnie, ze świadomością własnego słowa, pięknie i po akademicku. Wielu uczuć i opisywanych przez się namiętności autor nie odczuwa, ale raczej uznaje je, rozumie i według tego zrozumienia tworzy postacie mistrzowskie co do rysunku i proporcji, ale niezbyt wypukłe, niezbyt wyraziste i niezbyt żywe, właśnie dlatego, że zamiast gorącej krwi płynie w nich rozmysł autora, a zamiast jego uczucia, jego świadomość uczuć, umiarkowana smakiem estetycznym. Tak tworząc, tylko pierwszorzędny geniusz potrafi zachować wyrazistość; talent, nawet pierwszorzędny, jeśli w nim człowiek sam naprawdę czujący nie wspomoże estetyka, będzie dawał piękną robotę zamiast życia, piękne kształty i formy zamiast dusz.
Takim też jest Heyse. Pod pewnym względem jest to klasyk. Posiada on niezwykły urok dla tych zwłaszcza ludzi, którzy przesyceni hiper-realizmem życia, szukają w literaturze zupełnie czego innego. Z drugiej strony, ponieważ piękno i harmonię odczuwają wszyscy, Heyse więc w tym znaczeniu jest pisarzem należącym do wszystkich, nie za wyłącznie do Niemców. Częstokroć robi on Niemców bohaterami swych utworów, ale jego klasyczna dusza chętnie ulata pod błękitne niebo Włoch i z tamtejszych błękitów, z tamtejszych świateł, kwiatów, pogody i słodyczy snuje opowiadanie zwykle miłosne, a delikatne i wykończone jak koronka. Włoskie też nowele jego należą do najpiękniejszych. Zresztą pisarz to bardzo obfity, który próbował sił swoich w najróżnorodniejszych kierunkach. Nigdy wprawdzie nie wstrząsnął głów i serc, nigdy nie wpłynął tak na swoich czytelników, jak swego czasy Szyller, nie napisał nic podobnego do Goethowskiego Wertera, nie chwycił za włosy opinii, tak jak Wiktor Hugo swymi Nędznikami, nie wytworzył obozów, walk, gorliwych wyznawców i zaciętych przeciwników, ale za to we wszystkich kierunkach występował z powodzeniem, jednając dla siebie o wiele więcej od uznania, o wiele mniej od zapału.
Nie rozchwytywano go nigdy, ale lubiono zawsze. Nie wyciskał łez, ale nie nudził nikogo. Czytanie jego przepełnia duszę takim uczuciem, jakim przepełnia ją pogodny dzień letni, tj. błogością daleką wprawdzie od poczucia rozkoszy, ale tak cenną, jak uspokojenie. Niewątpliwie i w naszej, i w niemieckiej literaturze są talenta od niego większe, lotniejsze, poetyczniejsze, bardziej żartkie, silniej na czytelnika działające, ale w obydwóch trudno by znaleźć typ równie wybornego i wykwintnego literata.
Literat ten mało był u nas znany, a że przy tym nie lubimy czytać po niemiecku, zatem Wybór pism Heysego, świeżo przez p. Lewentala wydany w przekładach różnych naszych pisarzy, stanowi cenną przysługę oddaną czytelnikom i literaturze. Zawiera ona tragedię: Sabinki, nowele prozą pt.: Samotnia, Odrodzenie, Annina, Wdówka z Pizy, Węgierska hrabina, Męczennik wyobraźni, a na koniec jedną nowelę wierszem pt. Dziecię wieszczek. Czy wybór utworów prozą daje nam właśnie najlepsze rzeczy Heysego, o to można by się posprzeczać. Może należałoby do nich zaliczyć jego obrazy z życia monachijskich malarzów, a z poezji - obok Dziecięcia wieszczek - sławną Salamandrę, ale z drugiej strony rozszerzyłoby to znacznie zakres książki i uczyniło ją mniej przystępną. Należy się tedy zadowolnić tym, co jest. Pomówmy przede wszystkim o Sabinkach umieszczonych na czele w wybornym przekładzie Kraszewskiego. W dzisiejszych czasach czytelnicy nie lubią takich tematów i bodaj gotowi sądzić, że ów pedagog, który pensjonarkom jako temat do ćwiczenia zadał: "List młodej Sabinki do matki na drugi dzień po porwaniu" postąpił słuszniej, niż gdyby był na tym wypadku osnuł tragedię. Ale wypadek, jakkolwiek trąci koturnami i klasyczną elokwencją, jest iście dramatycznym. Heyse wywiązał się też z zadania tak świetnie, że tragedii tej przyznano nagrodę konkursową. Nie zawsze to wprawdzie orzeka o wartości dzieła, ale tym razem jest ono zbudowane i przeprowadzone tak zgodnie ze wszystkimi wymaganiami sztuki dramatycznej, że aż jest za doskonałe. Gdyby forma, tj. układ scen, wiersz, sztywność wymowy i patetyczność stanowiły kryterium dzieła sztuki, to Sabinki byłyby arcydziełem. Jest jednak coś, co takiemu uznaniu przeczy i zawadza. Czytelnik gotów co chwila wykrzyknąć: "Co za majster Heyse!" - ale niestety, mało kto wykrzyknie: "Jakaż biedna Tulia! jakaż nieszczęśliwa Hersylia!" Te dwie białe panny sabińskie nie tylko są białe jak posągi, ale i zimne jak posągi. W ich walce z porywcami, w ich dumie i w ich dziewiczym oporze, i w ich nagłej a niespodziewanej miłości, którą zapłonęły dla porywców, jest jakaś zbyt wykończona forma rzeźbiarsko-literacka, przeciwna nie tylko życiu dzisiejszemu, ale i realnym uczuciom świata koturnowego, boć przecież i w ówczesnym świecie pod tunikami biły tak ciepłe i żywe serca, jak dziś, a uczucia miały swój akcent prawdy nie sztucznej, ale naturalnej. Jeżeli zadaniem tragedii jest wywołać wrażenie poprawności i doskonałości roboty, to cel dopięty; jeśli zaś chce nas wstrząsnąć zgrozą, wzruszyć, to - chybiony, bo poczucie poprawności roboty wciąż góruje nad wszelkim innym wrażeniem. Jest to wyborne dzieło pseudo-klasyczne. Czyżby można z tego wyciągnąć wniosek, że treści świata klasycznego nie możemy już odczuwać my, nowożytni? Trudna odpowiedź. Niech ją wpierw odczuje z całą szczerością, siłą i oryginalnością autor nowożytny - a zobaczymy.
Z tych rzymskich pierwotnych murów i dramatów z ulgą jakąś i lżejszym oddechem przechodzimy w świat dzisiejszy, do nowel. Samotnia to cichy kątek nad brzegiem Sorrentu, gdzie kryje się miłość dziewicza bez nadziei... bo do zmarłego. Brat dziewicy, pokutujący z nią razem w samotni, zabił tego zmarłego, ona jednak o tym nie wie i kocha brata jako jedyną żywą istotę, która jej została na świecie. Gdyby wiedziała... Innego zakończenia nie ma... Skały, wąwóz - w dali na horyzoncie toń morska turkusowa, nad głowami niebo włoskie, zresztą - cichość, pustka, a na tym tle dwie smętne postaci i dramat zawieszony nad nimi. - Oto wszystko. Prawdziwa nowela - i śliczna!
Następna: Odrodzenie, mniej mnie zachwyca. Za dużo w niej pomysłów i wyrafinowań literackich, a za mało szczerego artyzmu. Za to Annina jest najpiękniejszą ze wszystkich. Przyjechał do Rzymu Niemiec malarz, zakochała się w nim młoda Rzymianka Annina, już narzeczona z niedźwiedziowatym zazdrośnikiem - i umarła z miłości. Malarz poszedł do kościoła i włożył na jej martwy paluszek pierścionek, a sam poszedł w świat. Temat tak prosty, że zdaje się nam, iżeśmy już ze sto razy coś podobnego czytali - tak prosty, że prawie naiwny. Ale ta naiwność to prawie wdzięk i ten sam nieokreślony urok, jaki mają spokojne profile Anioła z Fiesole. Bije od tej nowelki jakaś szczerość prawie dziecinna i nastrajająca na ten sam ton czytelnika, który przez to doznaje rozkoszy wielkiej, bo odnajduje w sobie może dawno już zapomniane echa. Zresztą w takich tematach niezmiernie wiele zależy od tego, jak autor mówi, a właśnie styl Heysego w Anninie staje się ową wspomnianą już, leciuchną tkaniną z włoskich świateł, włoskiego błękitu i kwiatów... na tle niemieckiego sentymentalizmu. Razem jest to bardzo ładne i bardzo smutne. - To ostatnie wrażenie równoważy Wdówka z Pizy, jedyna humorystyczna nowela pomieszczona w Wyborze pism. Niemki mogłyby się gniewać na Heysego za zbytnie idealizowanie kobiety włoskiej, gdyby nie ta wdówka, która wszystkimi sztuczkami, na jakie chytrość niewieścia zdobyć się może, starała się usidlić swego lokatora Niemca. Była to biedna "wdówka" po barytonie, którego zabili "briganti" i którego odcięte rozbójniczym nożem uszy chowała "nieutulona w żalu" w spirytusie. Jednakże ku własnemu i Niemca utuleniu śpiewała po całych dniach: "Ach! sin' all" ore, all' ore estreme!" Ale Niemiec, widocznie troskliwszy o swoje uszy niż pierwszy mąż, nie tylko uciekł, ale i pierwszego męża znalazł z obydwoma uszami na właściwym miejscu.
W Węgierskiej hrabinie kreśli Heyse niezmiernie subtelnie wycieniowany obraz tajonych uczuć miłości, która zerwawszy wreszcie tamę, prowadzi do zbrodni i grobu. Pod względem wykończenia należy ta nowela do najlepszych, ale oddanie psychologicznej strony osób przeważyło w niej nad plastyką wykonania, tak że czytelnikowi zdaje się nieraz, iż porusza się wśród cieniów. Ten wzgląd wraz z ekscentrycznością bohatera osłabia wrażenie, jakie czynić by mogła, gdyby autor był ją oparł na gruncie bardziej realnym.
Co do Męczennika wyobraźni, jest to utwór niesmaczny i zgoła niepotrzebnie został wybrany na miejsce wielu innych, które są daleko lepszym dowodem słuszności charakterystyki tego pisarza, podanej na początku Mieszanin. Nawet wykwintność, jeden z najwybitniejszych przymiotów Heysego, nie dopisuje w tym utworze; dlatego nie poczuwamy się do obowiązku obznajmiania z nim czytelnika. O poemacie pt. Dziecię wieszczek mówiliśmy w zeszłych Mieszaninach, podnosząc prawdziwie poetyczny przekład Konopnickiej. Jest to utwór pisany oktawą, odznaczający się zaś niezmierną rozmaitością tonu. Mieni się on zatem jak wąż, to raz świecąc żartobliwym humorem, to sycząc trochę ironią, to wreszcie odnajdując serdeczne nuty dla tego, co samo płynie z serca. Oktawa niemiecka odbiła się, jak wspomniałem, nic nie tracąc, w polskiej. Razem zebrane utwory te czytają się łatwo mile i z wyjątkiem Męczennika mogą dać doskonałe pojęcie o Heysem każdemu, kto by go chciał poznać, wyrobić sobie o nim własne zdanie lub sprawdzić nasze.

[powrót]